— Dokladnie tak jak Stuckart.
— Zgadza sie. Musiales po prostu pojawic sie z kluczykiem i upowaznieniem i wszystko nalezalo do ciebie. Zadnych pytan. Do kazdej skrytki mozna bylo wydac tyle kluczy i upowaznien, za ile byl sklonny zaplacic wlasciciel. Ktoregos dnia bank mogla odwiedzic, jesli tylko zdolala zalatwic sobie pozwolenie na wyjazd, przywozaca oszczednosci calego zycia siwa staruszka. Dziesiec lat pozniej pojawial sie z kluczykiem i upowaznieniem jej syn i wynosil spadek pod pacha.
— Albo pojawialo sie Gestapo…
— I jezeli mieli klucz i upowaznienie, bank oddawal im wszystko. Zadnych klopotow. Wszystko zalatwione po cichu. Zgodnie z prawem bankowym.
— Te konta… wciaz jeszcze istnieja?
— Pod koniec wojny w wyniku naciskow z Berlina rzad szwajcarski zakazal ich otwierania i nikt nie mogl od tej pory zalozyc nowych. Ale stare istnieja dalej, poniewaz musza byc honorowane oryginalne warunki umowy. Upowaznienia staly sie czyms w rodzaju papierow wartosciowych. Ludzie sprzedawali je i kupowali. Wedlug Henry’ego Zaugg wyspecjalizowal sie w tego rodzaju transakcjach. Bog jeden wie, co trzyma pozamykane w tych skrytkach.
— Czy w rozmowie z Nightingale’em wymienilas nazwisko Stuckarta?
— Oczywiscie, ze nie. Powiedzialam mu, ze pisze artykul do „Fortune” na temat „spadkow, ktore przepadly podczas wojny”.
— Podobnie jak mnie powiedzialas, ze mialas zamiar porozmawiac ze Stuckartem, zeby napisac artykul o „mlodosci Fuhrera”. Przez chwile sie zawahala.
— O co ci wlasciwie chodzi? — zapytala cicho. Rwala go glowa i wciaz bolaly zebra. O co mu chodzilo? Zapalil papierosa, zeby zyskac na czasie.
— Ludzie, ktorzy stykaja sie z gwaltowna smiercia… probuja o niej zapomniec, uciekaja. Ale nie ty. Zeszlej nocy bardzo szybko dalas sie przekonac, zeby wrocic ze mna do apartamentu Stuckarta. Otworzylas jego listy. Dzis rano blyskawicznie zebralas informacje o szwajcarskich bankach…
Przerwal na chwile. Z naprzeciwka nadchodzila, przypatrujac sie im uwaznie, starsza para. Uswiadomil sobie, jak dziwnie razem wygladaja: nie ogolony, posiniaczony Sturmbannfuhrer SS i kobieta, ktora z cala pewnoscia byla cudzoziemka. Mogla miec doskonaly akcent, ale cos w wyrazie jej twarzy, w sposobie, w jaki sie ubierala i chodzila, od razu zdradzalo, ze nie jest Niemka.
— Chodzmy tedy — powiedzial, skrecajac ze sciezki w strone drzew.
— Czy mozesz mnie poczestowac?
Kiedy w cieniu drzew zapalal jej papierosa, zaslonila dlonia plomien. W jej oczach tanczyly odbite ogniki.
— W porzadku. — Dala krok do tylu i objela sie ramionami, tak jakby nagle zrobilo sie jej zimno. — To prawda, ze moi rodzice znali Stuckarta przed wojna. To prawda, ze poszlam go odwiedzic przed
Bozym Narodzeniem. Ale potem to nie ja do niego zadzwonilam. On zadzwonil do mnie.
— Kiedy?
— W sobote. Poznym wieczorem.
— Co powiedzial? Rozesmiala sie.
— O nie, Herr Sturmbannfuhrer. W moim zawodzie informacja ma swoja wymierna cene, mozna ja sprzedac lub kupic na wolnym rynku. Chce pohandlowac.
— Co chcesz wiedziec?
— Wszystko. Dlaczego wczoraj wieczorem wlamales sie do tego mieszkania? Dlaczego trzymasz cos w tajemnicy przed wlasnymi ludzmi? Dlaczego godzine temu omal cie nie zamordowal agent Gestapo?
— O to ci chodzi… — odparl z usmiechem. Oparl sie plecami o szorstka kore drzewa i popatrzyl na park. Przyszlo mu do glowy, ze wlasciwie nie ma nic do stracenia.
— Dwa dni temu — zaczal — wylowilem cialo z Haweli.
Opowiedzial jej wszystko. O smierci Buhlera i o zniknieciu Luthera. O tym, co widzial Jost i co sie z nim stalo. O Nebem i Globusie, o podziemnym skarbcu i o jego wlasnym dossier na Gestapo. Opowiedzial jej nawet o donosie Pilego. I ciekawe — cos, co zauwazyl u przyznajacych sie do winy kryminalistow, nawet u tych, ktorych to zeznanie mialo zaprowadzic ktoregos dnia na szubienice — kiedy skonczyl, poczul sie wyraznie lepiej.
Przez dluzszy czas milczala.
— W porzadku — powiedziala w koncu. — Nie wiem, czy to sie na cos przyda, ale oto, co mi sie przytrafilo.
W sobote wieczor polozyla sie wczesnie do lozka. Pogoda byla paskudna — zaczal padac deszcz, ktory lal z przerwami przez trzy nastepne dni. Juz od kilku tygodni nie miala ochoty sie z nikim spotykac. Wiadomo, Berlin moze wprowadzic w taki nastroj. Wielkie szare budowle, wszechobecne mundury, ponurzy biurokraci — to wszystko sprawia, ze czlowiek czuje sie maly i bezbronny.
Telefon zadzwonil kolo wpol do dwunastej, kiedy wlasnie zapadala w sen. Glos mezczyzny, napiety i precyzyjny.
— Naprzeciwko pani bloku jest budka telefoniczna. Niech pani tam idzie. Zadzwonie za piec minut. Jesli budka bedzie zajeta, prosze zaczekac.
Nie rozpoznala Stuckarta, ale cos w glosie mezczyzny powiedzialo jej, ze to nie zart. Ubrala sie, zlapala plaszcz i zakladajac w biegu buty popedzila schodami w dol i na ulice. Na dworze uderzyly ja w twarz strugi deszczu. Po drugiej stronie ulicy, obok stacji U-Bahnu, stala stara drewniana budka — dzieki Bogu, pusta.
Dopiero czekajac na telefon przypomniala sobie, kiedy po raz pierwszy uslyszala ten glos.
— Cofnij sie troche — powiedzial March. — Jak wygladalo twoje pierwsze spotkanie ze Stuckartem?
To bylo przed Bozym Narodzeniem. Zadzwonila do niego i wyjasnila, kim jest. Opieral sie troche, ale nalegala i w koncu zaprosil ja na herbate. Mial strzeche bialych kreconych wlosow i intensywna pomaranczowa opalenizne, tak jakby spedzil ostatnio duzo czasu na sloncu albo pod lampa kwarcowa. Ta kobieta, Maria, tez byla w apartamencie, ale zachowywala sie jak pokojowka. Podala herbate i zostawila ich samych. Zwyczajna pogawedka: jak sie miewa pani matka, dziekuje, znakomicie.
To byla oczywiscie nieprawda.
Strzasnela popiol z papierosa.
— Kariera mojej matki zakonczyla sie wraz z wyjazdem z Berlina. Moje narodziny ostatecznie pogrzebaly jej nadzieje. Jak pewnie sie domyslasz, podczas wojny w Hollywood nie bylo specjalnego zapotrzebowania na niemieckie aktorki.
A potem, zgrzytajac lekko zebami, zapytal o jej ojca. I odczula wielka przyjemnosc, mogac mu odpowiedziec: dziekuje, ma sie swietnie. Odszedl na emeryture w szescdziesiatym pierwszym, po dojsciu Kennedy’ego do wladzy. Zastepca podsekretarza stanu, Michael Maguire. Niech Bog blogoslawi Stany Zjednoczone Ameryki. Stuckart poznal go przez mame i widywali sie czasami, kiedy ojciec pracowal w tutejszej ambasadzie.
— Kiedy to bylo? — przerwal jej Xavier.
— Miedzy trzydziestym siodmym a trzydziestym dziewiatym.
Stuckart chcial sie dowiedziec czegos o jej pracy i zaspokoila jego ciekawosc. World European Features, nigdy nie slyszal o takiej agencji. Nic dziwnego, odparla, nie slyszal o niej prawie nikt. Tak to wygladalo. Grzeczne zainteresowanie, nic wiecej. Wychodzac dala mu swoja wizytowke i wtedy pochylil sie, zeby pocalowac ja w reke. Doslownie wpil sie w nia ustami, az zrobilo sie jej niedobrze. W drodze do drzwi klepnal ja w posladek. I na tym sie skonczylo, na szczescie. Przez nastepne piec miesiecy: cisza.
— Az do sobotniej nocy?
Az do sobotniej nocy. Czekala w budce telefonicznej nie dluzej niz trzydziesci sekund. Z jego glosu zniknela teraz cala arogancja.
— Charlotte? — Z ciezkim akcentem na drugiej sylabie. Char-lott-e. — Wybacz te teatralne chwyty. Twoj telefon jest na podsluchu.
— Podobno podsluchuja wszystkich cudzoziemcow.
— To prawda. Kiedy pracowalem w ministerstwie, czytalem zapisy. Ale publiczne telefony sa bezpieczne. Dzwonie teraz z budki. Bylem w czwartek na twojej ulicy i zapisalem numer aparatu, z ktorego teraz rozmawiasz. To powazna sprawa. Chce sie skontaktowac z wladzami twojego kraju.