Wyszczotkowal mundur, zalozyl go na czysta koszule, po czym spakowal walizke. Kiedy pochylil sie, zeby ja zamknac, zobaczyl, ze na kracie kominka lezy jakis przedmiot. Byla to odwrocona na druga strone fotografia Weissow. Zawahal sie, a potem podniosl ja, zlozyl w maly kwadrat — dokladnie tak samo, jak byla zlozona, kiedy znalazl ja przed pieciu laty — i schowal do portfela. W przypadku gdyby go zatrzymano i przeszukano, mogl powiedziec, ze to jego rodzina.
A potem po raz ostatni rozejrzal sie po mieszkaniu i wyszedl, zamykajac za soba, jak mogl najlepiej, wylamane drzwi.
W glownym oddziale Deutschebank, przy Wittenberg Platz, zapytal, ile ma na koncie.
— Cztery tysiace dwiescie siedemdziesiat siedem Reichsmarek i trzydziesci osiem fenigow.
— Chce, zeby mi je pan wyplacil.
— Wszystko, Herr Sturmbannfuhrer? — Kasjer zamrugal skrytymi za drucianymi oprawkami oczyma. — Zamyka pan konto?
— Wszystko.
March obserwowal uwaznie, jak kasjer przelicza czterdziesci dwa stumarkowe banknoty. Wsadzil je do portfela, obok fotografii. Niewiele jak na oszczednosci calego zycia.
Wszystko przez brak awansow i wyplacane przez siedem lat alimenty.
Kasjer wpatrywal sie w niego szeroko otwartymi oczyma.
— Herr Sturmbannfuhrer cos mowil?
Zaczynal myslec na glos. Cos bylo nie w porzadku z jego glowa.
— Nie. Przepraszam. Dziekuje.
Podniosl walizke, wyszedl z banku i zlapal taksowke, ktora zawiozla go na Werderscher Markt.
Siedzac samotnie w swoim gabinecie, Xavier zrobil dwie rzeczy. Zadzwonil do dyrekcji Lufthansy i poprosil szefa sluzby bezpieczenstwa — znanego mu osobiscie bylego inspektora Kripo, niejakiego Friedmana — zeby sprawdzil, czy na listach pasazerow lecacych z Berlina do Zurychu w niedziele i poniedzialek nie ma przypadkiem Martina Luthera.
— Martina Luthera, tak? — Friedman wydawal sie
— To wazne.
— Zawsze jest wazne. Jasne, wiem. — Friedman obiecal, ze zaraz przekaze mu informacje. — Gdyby zmeczylo cie bawienie sie w berka z ambulansami, wiedz, ze jesli zechcesz, mozesz zawsze pracowac u mnie.
— Dziekuje. Moze skorzystam.
Odlozywszy sluchawke, zdjal zwiedla rosline z szafki. Wyjal ja z doniczki, wsadzil na samo dno mosiezny kluczyk, umiescil rosline z powrotem i postawil doniczke na stare miejsce.
Piec minut pozniej zadzwonil Friedman.
Gabinet Artura Nebego miescil sie na czwartym pietrze: caly w przycmionym swietle, kremowych dywanach, czarnych skorzanych obiciach. Na kremowych scianach wisialy fotografie rzezb Thoraka.
Atletyczne postaci o gargantuicznych torsach toczyly pod gore olbrzymie glazy, upamietniajac w ten sposob wysilek budowniczych autostrad; potezne Walkirie zmagaly sie z potrojnym demonem Ignorancji, Bolszewizmu i Slowianszczyzny. Monumentalne rozmiary prac Thoraka byly tematem nieustannych zartow. Przezywano go Thorax[4]. „Herr Professor nie przyjmuje dzisiaj zadnych gosci — pracuje wlasnie nad lewym uchem konia”.
Adiutant Nebego, Otto Beck, gladko wygolony absolwent Heidelbergu i Oksfordu, zmierzyl ostrym wzrokiem wchodzacego do sekretariatu Marcha.
— Chce mowic z Oberstgruppenfuhrerem.
— Nie przyjmuje nikogo.
— Mnie przyjmie.
— Nie przyjmuje nikogo.
March oparl piesci o biurko i pochylil sie, zblizajac twarz do twarzy Becka.
— Zapytaj.
— Czy mam wezwac straz? — uslyszal za soba glos sekretarki.
— Chwileczke, Ingrid. — Wsrod absolwentow akademii SS w Oksfordzie do dobrego tonu nalezalo popisywanie sie angielska flegma. Adiutant strzepnal niewidzialny pylek z rekawa munduru. — Jakie mam podac nazwisko?
— March.
— Ach, ten slynny March… — Beck podniosl sluchawke. — Mam tutaj Sturmbannfuhrera Marcha. Domaga sie, aby pan go przyjal, Herr Oberstgruppenfuhrer. — Spojrzal na Xaviera i kiwnal glowa. — Tak jest.
Nacisnal ukryty pod biurkiem guzik, otwierajacy elektroniczne rygle.
— Piec minut, March. Potem ma spotkanie z Reichsfuhrerem.
Debowe drzwi do gabinetu mialy szesc centymetrow grubosci. Szczelnie zasuniete zaluzje nie wpuszczaly do srodka dziennego swiatla. Pochylony nad biurkiem Nebe tkwil w zoltym kregu lampy, studiujac przez powiekszajace szklo jakis maszynopis. Skierowal w strone goscia olbrzymie rozmazane rybie oko.
— Kogo tutaj mamy? — zapytal, opuszczajac lupe. — Sturmbannfuhrer March. Obawiam sie, ze z pustymi rekoma?
— Niestety.
Oberstgruppenfuhrer kiwnal glowa.
— Dowiedzialem sie od oficera dyzurnego, ze komisariaty w calej Rzeszy zaczynaja pekac w szwach. Wypelniaja je zebrzacy starcy, uciekinierzy z oddzialow geriatrycznych i starzy pijacy, ktorzy zgubili dokumenty… Globus nie upora sie z nimi wszystkimi do Bozego Narodzenia. — Oparl sie plecami o krzeslo. — Jesli znam Luthera, jest o wiele za sprytny, zeby wystawic teraz nos na ulice. Poczeka kilka dni. To nasza jedyna nadzieja.
— Chcialem o cos prosic.
— Slucham.
— Chcialbym wyjechac z kraju.
Nebe uderzyl obiema rekami w blat biurka, wybuchajac gromkim smiechem.
— Twoje dossier jest bardzo obszerne, ale nigdzie nie wspomina sie tam o poczuciu humoru. To bylo wyborne! Kto wie? Moze nawet uda ci sie przetrwac. Zostaniesz ulubiencem komendanta kacetu.
— Chcialbym wyjechac do Szwajcarii.
— Oczywiscie. Bardzo malowniczy kraj.
— Mialem wiadomosc z Lufthansy. W niedziele po poludniu Luther polecial do Zurychu. Wrocil ostatnim wieczornym lotem w poniedzialek. Uwazam, ze korzystal w tym czasie z bankowej skrytki depozytowej.
Smiech Oberstgruppenfuhrera zmienil sie w stlumione parskniecie.
— Jakie masz na to dowody? March polozyl na biurku koperte.
— Zabralem to wczoraj w nocy z apartamentu Stuckarta. Nebe wyjal ze srodka list i przyjrzal mu sie przez szklo powiekszajace.
— Czy nie powinien byc do tego przypadkiem dolaczony kluczyk? — zapytal, podnoszac wzrok.
Xavier wpatrywal sie w obrazy za glowa Oberstgruppenfuhrera: wisialy tam „Powracajace z pola wiejskie dziewczeta” Schmutzlera i „Przemawiajacy Fuhrer” Paduy — upiorna, ortodoksyjna szmira.
— Ach, rozumiem. — Nebe ponownie oparl sie o krzeslo i postukal lupa o policzek. — Jesli nie pozwole ci wyjechac, nie dostane kluczyka. Moglbym cie oczywiscie oddac w rece Gestapo, a oni z pewnoscia potrafiliby cie przekonac, ze nie masz racji… i to prawdopodobne dosc szybko. Ale wtedy o zawartosci skrytki dowiedzieliby sie Globus i Heydrich, a nie ja.
Przez chwile milczal. Potem z wysilkiem wstal i pokustykal do okna. Uchylil na pare milimetrow zaluzje i wyjrzal na zewnatrz. March widzial, jak jego oczy przesuwaja sie powoli po ulicy.