otrzymac bez waznej wizy. Bariera druga: sprawdzanie samych wiz. Po obu stronach przejscia stalo trzech uzbrojonych w pistolety maszynowe zolnierzy Zollgrenzschutz, sluzby ochrony granicy. Starszego stojacego przed Marchem mezczyzne poddano wyjatkowo dokladnej kontroli, zanim go przepuszczono, oficer zadzwonil gdzies ze swej budki. Wciaz szukali Luthera.
Jego wlasny paszport wprawil urzednika w niemale zaklopotanie. Sturmbannfuhrer SS z wiza wystawiona tylko na dwadziescia cztery godziny? Tak wyrazne na ogol wyznaczniki rangi i przywilejow tym razem byly wyjatkowo zamazane. Na twarzy urzednika sluzalczosc walczyla z ciekawoscia. Jak zwykle zwyciezyla sluzalczosc.
— Zycze udanej podrozy, Herr Sturmbannfuhrer.
Przeszedlszy na druga strone, March podjal na nowo swoje studia nad systemem zabezpieczen. Caly bagaz przeswietlano promieniami rentgena. Marcha przeszukano i poproszono o otworzenie walizki. Celnik sprawdzil kazdy przedmiot, odsunal zamek blyskawiczny saszetki z kosmetykami, otworzyl i obwachal tubke z kremem do golenia. Pracowal z gorliwoscia czlowieka doskonale zdajacego sobie sprawe, iz gdyby odprawiony podczas jego zmiany samolot wybuchl w powietrzu albo zostal opanowany przez porywaczy, nastepne piec lat spedzi w kacecie.
W koncu przeszedl przez wszystkie kontrole. Obrocil w dloni mosiezny kluczyk i poklepal sie po wewnetrznej kieszeni marynarki, zeby sprawdzic, czy wciaz ma przy sobie upowaznienie Stuckarta. A potem poszedl do baru, zamowil duza whisky i zapalil papierosa.
Wszedl na poklad junkersa dziesiec minut przed odlotem.
To byl ostatni wieczorny lot z Berlina do Zurychu i kabine wypelniali szeleszczacy rozowymi plachtami gazet biznesmeni i odziani w trzyczesciowe garnitury bankierzy. March mial miejsce przy oknie. Fotel obok byl pusty. Wsadzil walizke do schowka nad glowa, odchylil sie do tylu w fotelu i zamknal oczy. W kabinie rozbrzmiewala kantata Bacha. Na zewnatrz zaczely grac silniki. Jeden po drugim niczym w chorze wspinaly sie w gore skali od niskiego szumu az po wysoki gwizd. Samolot drgnal lekko i zaczal kolowac po pasie.
Przez ostatnie trzydziesci szesc godzin trzydziesci trzy byl na nogach. Teraz rozbroila go muzyka, ukolysaly wibracje. Zasnal.
Przespal pokaz czynnosci, ktore nalezalo wykonac w razie awarii. Sam moment startu ledwie pamietal przez sen. Nie zauwazyl tez, kiedy na sasiednim fotelu usiadla pasazerka.
Otworzyl oczy dopiero, gdy znalezli sie na wysokosci dziesieciu tysiecy metrow i pilot oznajmil, ze wlasnie mijaja Lipsk. Pochylala sie ku niemu stewardesa, pytajac, czy chce sie czegos napic.
— Prosze whi… — zaczal, ale nagle slowa uwiezly mu w gardle. W fotelu obok, udajac, ze czyta kolorowy magazyn, siedziala Charlotte Maguire.
Blysnal pod nimi Ren: szeroka, swiecaca w zachodzacym sloncu wstega roztopionego metalu. March nigdy nie widzial go z lotu ptaka. „Droga ojczyzno, nic ci nie grozi. Pewnie stoi na Renie twa warta”. Dwie wbijane do glowy przy akompaniamencie rozstrojonego pianina, zapamietane z chlopiecych lat linijki. Stare gimnazjum, po ktorego korytarzach hulaly przeciagi. Kto to napisal? Nie mogl sobie przypomniec.
Rzeka byla sygnalem, ze przekroczyli granice Rzeszy i znalezli sie nad Szwajcaria. W oddali tonely we mgle szaroblekitne gory, nizej widac bylo prostokatne pola i ciemne kepy sosnowych lasow; spadziste czerwone dachy i male biale kosciolki.
Kiedy sie obudzil, rozesmiala mu sie prosto w twarz. Byc moze potrafisz sobie radzic z zaprawionymi w bojach przestepcami, stwierdzila, byc moze nawet z Gestapo i SS. Ale nie masz zadnych szans w starciu ze stara, dobra, amerykanska prasa.
Zaczal klac, na co — niczym jedna z corek Jaegera — odpowiedziala szeroko otwartymi oczyma i mina niewiniatka. Udawala umyslnie zle, przez co udawala jeszcze lepiej, obracajac jego gniew przeciwko samemu sobie i wciagajac go w cala gre.
Potem nie pytajac, czy tego chce, czy nie chce, uparla sie, zeby mu wszystko wyjasnic, i zrobila to, wymachujac trzymanym w reku plastikowym kubeczkiem z whisky. To bylo calkiem latwe, stwierdzila. Powiedzial jej, ze wieczorem leci do Zurychu. Wieczorem odlatywal tylko jeden samolot. Na lotnisku oznajmila panience z Lufthansy, ze podrozuje razem ze Sturmbannfuhrerem Marchem. Spoznila sie; czy moglaby dostac miejsce obok niego? Dzieki temu upewnila sie, ze jest na pokladzie.
— I rzeczywiscie byles — podsumowala. — Spales smacznie jak niemowle.
— A gdyby powiedzieli ci, ze nie maja pasazera o nazwisku March?
— Polecialabym tak czy owak. — Niecierpliwilo ja jego rozdraznienie. — Sluchaj, ja mam juz prawie wszystkie materialy. Kradziez dziel sztuki. Smierc dwoch wyzszych dygnitarzy. Zaginiecie trzeciego. Proba ucieczki za granice. Tajna skrytka w Szwajcarii. Jadac sama, w najgorszym razie zebralabym troche lokalnego zuryskiego kolorytu. W najlepszym, oczarowalabym pana Zaugga do tego stopnia, ze udzielilby mi wywiadu.
— W to akurat nie watpie.
— Nie rob takiej zmartwionej miny. Nie wymienie ani razu twojego nazwiska.
Zurych lezy tylko dwadziescia kilometrow na poludnie od Renu. Szybko schodzili w dol. Xavier wypil do dna szkocka i odstawil kubek na podsunieta przez stewardese tace.
Charlotte oproznila jednym lykiem swoj kubeczek i postawila go obok.
— Jedno przynajmniej nas laczy, Herr March. Upodobanie do whisky — powiedziala z usmiechem.
Odwrocil sie do okna. Do tego jednego miala wyjatkowy talent, pomyslal: zawsze robila z niego glupka, teutonskiego platfusa. Najpierw nie powiedziala mu o telefonie od Stuckarta. Potem wmanewrowala we wspolna wycieczke do jego mieszkania. Dzis rano, zamiast czekac, az sie z nia skontaktuje, wypytywala tego amerykanskiego dyplomate, Nigh-tingale’a, o szwajcarskie banki. A teraz to. Czul sie, jakby po pietach deptalo mu bez przerwy dziecko — uparte, inteligentne, klopotliwe, klamliwe, niebezpieczne dziecko. Tkniety nagla obawa sprawdzil, czy wciaz ma przy sobie list i klucz. Byla zdolna ukrasc mu je podczas snu.
Junkers podchodzil do ladowania. Niczym puszczany coraz szybciej film za szyba przesuwal sie szwajcarski krajobraz: traktor na polu, swiecace sie w wieczornej mgle reflektory jadacych droga samochodow, a potem — najpierw jedno uderzenie, pozniej drugie — dotkneli kolami pasa startowego.
Nie tak wyobrazal sobie, zuryskie lotnisko. Samoloty i hangary staly posrod zalesionych wzgorz, nie bylo widac ani sladu miasta. Przez chwile pomyslal, ze Globus dowiedzial sie o jego misji i kazal zmienic kurs samolotu. Byc moze wyladowali w jakiejs odleglej bazie lotniczej na poludniu Niemiec. Ale potem zobaczyl napis ZURYCH na budynku lotniska.
Samolot zatrzymal sie i pasazerowie — w wiekszosci doswiadczeni podroznicy — jak jeden maz wstali z miejsc. Maguire podniosla sie takze i wyjela ze schowka swoj bagaz i smieszny niebieski plaszcz. March siegnal po swoja walizke.
— Przepraszam. Zalozyla plaszcz.
— Gdzie teraz?
— Ja jade do hotelu, Fraulein. To, co pani zrobi, to pani sprawa.
Udalo mu sie wcisnac przed grubego Szwajcara, wpychajacego dokumenty do skorzanej teczki. Ten manewr pozwolil mu ja nieco wyprzedzic. Nie odwracajac glowy podreptal przejsciem miedzy fotelami i wysiadl z samolotu.
W hali przylotow ruszyl szybkim krokiem do kontroli paszportowej i zajal jedno z pierwszych miejsc w kolejce. Za plecami slyszal odglosy sprzeczki. Amerykanka probowala go dogonic.
Szwajcarski oficer graniczny, powazny mlody czlowiek z opadajacym wasikiem, przekartkowal jego paszport.
— Podrozuje pan w sprawach sluzbowych czy dla przyjemnosci, Herr March?
— W sprawach sluzbowych. Zdecydowanie nie dla przyjemnosci.
— Chwileczke. — Mlody czlowiek podniosl sluchawke telefonu, wykrecil trzy cyfry i odwrociwszy sie bokiem do Marcha, szepnal cos do mikrofonu. — Tak — odparl. — Tak. Oczywiscie. — Odlozyl sluchawke i oddal paszport Xavierowi.
Bylo ich dwoch; czekali na niego przy karuzeli podajacej bagaz. Zauwazyl ich z odleglosci piecdziesieciu metrow: zwalisci mezczyzni z krotko przycietymi wlosami, ubrani w spiete paskami zoltawoszare plaszcze i masywne czarne buty. Policjanci sa na calym swiecie tacy sami. Minal ich bez jednego spojrzenia i raczej wyczul,