przedmiotu pod nazwa „Wspolczesne problemy zachodniej cywilizacji”. Byl rowniez trenerem druzyny tenisowej i bardzo dbal o swoje cialo.
Syn Derby’ego przezyje wojne. Derby nie. Jego dobrze utrzymane cialo podziurawi pluton egzekucyjny w Dreznie za szescdziesiat osiem dni. Zdarza sie.
Billy nie mial najgorszego ciala. Posiadaczem najgorszego ciala byl maly zlodziej samochodow z Cicero w stanie Illinois. Nazywal sie Paul Lazzaro. Mial nie tylko przegnile kosci i zeby, lecz rowniez odrazajaca skore. Byl caly pokryty bliznami wielkosci dziesieciocentymetrowej monety, gdyz stale cierpial na czyraki.
Lazzaro rowniez jechal z Rolandem Wearym i dal mu slowo honoru, ze znajdzie jakis sposob, aby Billy Pilgrim zaplacil za jego smierc. Rozgladal sie teraz, usilujac odgadnac, ktora z tych nagich istot ludzkich jest Billym.
Nadzy Amerykanie staneli pod prysznicami wzdluz wylozonej kafelkami sciany. Nie bylo zadnych kurkow. Mogli tylko czekac cierpliwie na to, co sie wydarzy. Penisy skurczyly im sie z zimna. Czynnosci rozrodcze nie byly przewidziane w programie wieczoru.
Niewidzialna reka odkrecila glowny kran. Z sitek trysnal parzacy deszcz. Byl to plomien, ktory nie ogrzewal. Bebnil po skorze Billy’ego nie topiac zmarznietego na lod szpiku jego dlugich kosci.
Tymczasem ubrania Amerykanow przechodzily przez gaz trujacy. Wszy, pchly i bakterie ginely calymi miliardami. Zdarza sie.
Nowy przeskok w czasie przeniosl Billy’ego w dziecinstwo. Byl niemowleciem wykapanym wlasnie przez matke. Teraz owinela go w recznik i przeniosla do rozowego, pelnego slonca pokoju. Odwinela go, polozyla na laskoczacym reczniku, posypala pudrem miedzy nozkami, bawila sie z nim, poklepujac go po malym, grubym brzuszku, ktory pod jej dlonia wydawal mlaskajace dzwieki.
Billy smial sie i gaworzyl.
A potem znowu byl dorosly, byl optykiem i gral w golfa w upalne niedzielne przedpoludnie. Nie chodzil juz do kosciola. Gral z trzema innymi optykami. Siedmioma uderzeniami zblizyl sie do dolka i teraz znowu byla jego kolej.
Wycelowal bezblednie z odleglosci osmiu stop. Schylil sie, aby wyjac pilke z dolka, i w tym momencie slonce zaszlo za chmure. Billy’ego na chwile zamroczylo. Kiedy sie ocknal, nie znajdowal sie juz na polu golfowym. Byl przywiazany do zoltej kanapy w bialej kajucie na pokladzie latajacego talerza, ktory zmierzal ku Tralfamadorii.
— Gdzie ja jestem? — spytal budzac sie Billy Pilgrim.
— Jest pan uwieziony w innej brylce bursztynu, panie Pilgrim. Jestesmy tam, gdzie musimy byc w danej chwili, to znaczy w odleglosci trzystu milionow mil od Ziemi, i zblizamy sie do faldy czasu, ktora skroci nasza podroz na Tralfamadorie z kilku stuleci do kilku godzin.
— Jak… ja sie tu znalazlem?
— To moglby panu wyjasnic tylko inny Ziemianin. Ziemianie sa wielkimi specjalistami od wyjasniania. Wyjasniaja, dlaczego dane wydarzenie jest tak a nie inaczej skonstruowane, tlumacza, w jaki sposob mozna pewne sytuacje stworzyc, a innych uniknac. Ja jestem Tralfamadorczykiem i patrze na czas tak, jak wy moglibyscie patrzec na lancuch Gor Skalistych. Czas to jest czas i nie ulega zmianie. Zadne ostrzezenia ani wyjasnienia nie maja wplywu na czas. On po prostu jest. Jesli przyjrzy sie pan poszczegolnym chwilom, to przekona sie pan, ze — jak juz wspomnialem — wszyscy jestesmy owadami w bursztynie.
— Mowi pan tak, jakby pan nie wierzyl w wolna wole — powiedzial Billy Pilgrim.
— Gdyby nie moje dlugoletnie studia nad Ziemianami — odpowiedzial Tralfamadorczyk — nie wiedzialbym w ogole, co to znaczy „wolna wola”. Bylem na trzydziestu jeden zamieszkanych planetach i studiowalem materialy dotyczace stu innych. Ziemia jest jedyna planeta, na ktorej wspomina sie o czyms takim jak wolna wola.
5
Billy Pilgrim mowi, ze mieszkancom Tralfamadorii Wszechswiat nie przedstawia sie w postaci mnostwa swiecacych punktow na niebie. Oni widza wszystkie miejsca, w ktorych kazda z gwiazd byla i bedzie, tak wiec dla nich niebo jest wypelnione jakby rozrzedzonym, swietlistym makaronem. Rowniez ludzie nie sa dla Tralfamadorczykow istotami dwunogimi. Widza oni ludzi jako ogromne krocionogi, z nozkami niemowlecia na jednym koncu i nogami starca na drugim koncu, jak powiada Billy Pilgrim.
Billy poprosil o cos do czytania w drodze na Tralfamadorie. Ci, ktorzy go porwali, wiezli mikrofilmy pieciu milionow ziemskich ksiazek, ale nie mogli wyswietlic ich w kabinie Billy’ego. Mieli tylko jedna normalna ksiazke w jezyku angielskim, ktora chcieli umiescic w tralfamadorianskim muzeum. Byla to
— Mamy powiesci tralfamadorianskie, ale obawiam sie, ze bylyby dla pana niezrozumiale — odezwal sie glosnik na scianie.
— Chcialbym zobaczyc choc jedna z nich.
Przyslano mu kilka. Byly bardzo cienkie. Tuzin takich ksiazeczek musialby sie zlozyc na jedna
Billy oczywiscie nie umial czytac po tralfamadoriansku, ale widzial przynajmniej, jak wyglada wnetrze takiej ksiazki — krotkie akapity oddzielone gwiazdkami. Billy wspomnial, ze te grupki symboli przypominaja mu telegramy.
— Slusznie — powiedzial glos.
— Wiec to sa rzeczywiscie telegramy?
— Na Tralfamadorii nie uzywa sie telegramow, ale w zasadzie ma pan racje: kazda taka grupka symboli to krotka, pilna informacja opisujaca jakas sytuacje czy wydarzenie. My, Tralfamadorczycy, czytamy je wszystkie naraz, a nie jedna po drugiej. Wiadomosci te nie maja ze soba zadnego szczegolnego zwiazku, ale autor dobral je starannie w ten sposob, aby widziane jednoczesnie skladaly sie na obraz piekny, zaskakujacy i gleboki. Nie ma poczatku, srodka ani konca, nie ma sensacyjnej fabuly, moralu, przyczyn ani skutkow. My cenimy w naszych ksiazkach glebie, jaka daje jednoczesne ogladanie wielu pieknych momentow zycia.
W chwile pozniej latajacy talerz pokonywal bariere czasu i Billy’ego odrzucilo z powrotem do dziecinstwa. Mial dwanascie lat i trzasl sie ze strachu stojac wraz z rodzicami w Miejscu Jasnego Aniola na skraju Wielkiego