Kanionu. Mala ludzka rodzina patrzyla na dno Kanionu, ktore rozciagalo sie o mile nizej.

— Tak — powiedzial ojciec Billy’ego odwaznie stracajac butem kamyk w przepasc — otoz i on.

Przyjechali do tego slynnego miejsca samochodem. Po drodze siedem razy lapali gume.

— Warto bylo przyjechac — powiedziala matka Billy’ego z zachwytem. — O Boze, naprawde warto bylo.

Billy nienawidzil Kanionu. Mial uczucie, ze zaraz tam wpadnie. Matka dotknela jego ramienia i wtedy popuscil w spodnie.

* * *

Obok nich stali inni turysci, rowniez zagladajac do Kanionu, i przewodnik, ktory mial odpowiadac na pytania. Jakis Francuz, ktory przyjechal tutaj az z Francji, spytal go lamana angielszczyzna, czy wielu samobojcow skacze stad w przepasc.

— Owszem — odpowiedzial przewodnik. — Srednio trzy osoby rocznie.

Zdarza sie.

* * *

Billy zrobil bardzo krotka podroz w czasie, malenki, zaledwie dziesieciodniowy przeskok, tak ze nadal mial dwanascie lat i nadal zwiedzal z rodzina Dziki Zachod. Byli teraz w grotach Carlsbad i Billy modlil sie goraco, aby Bog pozwolil mu wydostac sie stad, zanim strop spadnie im na glowy.

Przewodnik opowiadal, ze jaskinie odkryl pewien cowboy, kiedy zobaczyl wielka chmare nietoperzy wylatujacych z dziury w ziemi. Potem powiedzial, ze zgasi wszystkie swiatla i ze wiekszosc obecnych zapewne po raz pierwszy w zyciu znajdzie sie w doskonalych ciemnosciach.

Swiatla zgasly. Billy nie wiedzial nawet, czy jeszcze zyje. Nagle w powietrzu z jego lewej strony ukazal sie jakis upior. Upior skladal sie z cyferek. To jego ojciec wyjal swoj kieszonkowy zegarek z fosforyzujaca tarcza.

* * *

Billy przeskoczyl z calkowitej ciemnosci do calkowitej jasnosci i znalazl sie znowu na wojnie. Byl z powrotem w odwszalni. Prysznic sie skonczyl. Niewidzialna reka zakrecila kurek.

Kiedy Billy dostal z powrotem swoje ubranie, nie bylo ono ani odrobine czystsze, ale wszystkie gniezdzace sie w nim drobne zwierzatka wyginely. Zdarza sie. Jego nowy plaszcz odtajal i nie sterczal juz sztywno. Byl o wiele za maly na Billy’ego. Mial futrzany kolnierz i jedwabna szkarlatna podszewke. Zostal widocznie uszyty na jakiegos impresaria o posturze malpy kataryniarza. Poza tym byl caly podziurawiony kulami.

Billy Pilgrim ubral sie i wlozyl ten swoj za maly plaszcz, ktory trzasnal na plecach i w ramionach, tak ze rekawy oderwaly sie calkowicie. Z plaszcza zrobila sie wiec kamizelka z futrzanym kolnierzem. Plaszcz mial byc wciety w pasie, ale Billy’emu wciecie wypadlo pod pachami. Niemcy uznali Billy’ego za najsmieszniejsza rzecz, jaka widzieli podczas calej drugiej wojny swiatowej. Zarykiwali sie ze smiechu.

* * *

A potem kazano jencom ustawic sie piatkami i Billy byl prawoskrzydlowym. Wyszli na dwor i znowu przedefilowali przez kolejne bramy. Widzieli teraz wiecej zaglodzonych Rosjan z twarzami jak fosforyzujace cyferblaty. Amerykanie wracali nieco bardziej ozywieni. Polanie goraca woda poprawilo im nastroj. Wreszcie przyszli do baraku, gdzie jednoreki i jednooki kapral wpisal nazwisko i numer ewidencyjny kazdego z nich do wielkiej czerwonej ksiegi. W ten sposob zostali prawnie zaliczeni do grona zyjacych. Przed wpisaniem ich nazwisk i numerow do tej ksiegi byli uznani za zaginionych na polu bitwy, czyli prawdopodobnie zabitych.

* * *

Kiedy Amerykanie stali na dworze, w ostatnim szeregu wybuchlo zamieszanie. Jeden z jencow mruknal cos, co nie spodobalo sie konwojentowi. Konwojent, ktory znal angielski, wyciagnal Amerykanina z szeregow i powalil go na ziemie.

Amerykanin zglupial ze szczetem. Podniosl sie niepewnie, spluwajac krwia i zebami. Nie mial na mysli nic zlego, poza tym widocznie nie przyszlo mu do glowy, ze konwojent moze uslyszec i zrozumiec.

— Dlaczego ja? — spytal konwojenta.

Konwojent wepchnal go z powrotem do szeregu.

— Dlaczego ty? A dlaczego kto inny? — powiedzial.

* * *

Kiedy Billy Pilgrim zostal wpisany do obozowej ksiegi, otrzymal numer i metalowa tabliczke, na ktorej ten numer odbito. Zrobil to niewolnik wywieziony z Polski. Ten czlowiek juz nie zyje. Zdarza sie.

Billylemu kazano powiesic ten numerek na szyi razem z jego amerykanskimi numerkami, co tez zrobil. Numerek byl przedzielony dziurkowana linia jak herbatnik, tak ze silny mezczyzna mogl go przelamac na pol golymi rekami. Gdyby Billy umarl, co nie nastapilo, polowa numerka miala identyfikowac jego cialo, a druga polowa grob.

Kiedy biedny Edgar Derby, nauczyciel szkoly sredniej, zostal pozniej rozstrzelany w Dreznie, doktor stwierdzil zgon i przelamal jego numerek. Zdarza sie.

* * *

Przepisowo zaksiegowani i oznakowani Amerykanie musieli znowu przejsc przez szereg bram. Za dwa dni ich rodziny dowiedza sie przez Miedzynarodowy Czerwony Krzyz, ze sa zywi.

Obok Billy’ego szedl maly Paul Lazzaro, ktory obiecal pomscic Rolanda Weary’ego. Lazzaro nie myslal teraz o zemscie. Myslal jedynie o okropnym bolu brzucha. Jego zoladek skurczyl sie do rozmiarow wloskiego orzecha. Ten wyschniety skurczony woreczek bolal niczym czyrak.

Idacy obok Lazzara biedny Edgar Derby, ktoremu juz niewiele zycia zostalo, wlozyl swoje amerykanskie i niemieckie numerki na ubranie, niczym naszyjnik. Mial nadzieje, ze ze wzgledu na wiek i doswiadczenie zostanie kapitanem i dowodca kompanii. Tymczasem znajdowal sie w srodku nocy na granicy czesko-niemieckiej.

— Halt! — zawolal konwojent.

Amerykanie zatrzymali sie i stali bez ruchu na mrozie. Baraki, wsrod ktorych sie znajdowali, wygladaly tak samo jak tysiace innych mijanych tego dnia barakow. Byla tylko jedna roznica: te baraki mialy blaszane kominy, z ktorych buchaly snopy iskier.

Konwojent zapukal do drzwi.

Otworzono je od wewnatrz. Ze srodka wyrwalo sie swiatlo, uciekajac na wolnosc z szybkoscia stu osiemdziesieciu szesciu tysiecy mil na sekunde. Wyszlo tez piecdziesieciu Anglikow w srednim wieku, spiewajac „Hej-ho, hej-ho, banda jest w komplecie” z operetki Piraci z Penzance.

* * *

Ci dziarscy i krzepcy spiewacy byli jednymi z pierwszych anglosaskich jencow wzietych do niewoli w drugiej wojnie swiatowej. Teraz spiewali na czesc prawie ostatnich. Od czterech lat, albo dluzej, nie widzieli kobiety, dziecka ani ptaka. Nawet wroble omijaly oboz z daleka.

Wszyscy Anglicy byli oficerami. Kazdy z nich co najmniej raz probowal ucieczki z innego obozu. Teraz znalezli sie tutaj, otoczeni morzem umierajacych Rosjan.

Mogli robic podkopy, ile dusza zapragnie. I tak zawsze wyszliby na powierzchnie w obrebie drutow

Вы читаете Rzeznia numer piec
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату