Kilgdre Trout byl i jest nadal autorem ksiazek fantastycznonaukowych. Billy nie tylko przeczytal dziesiatki jego ksiazek, ale zaprzyjaznil sie z nim, oczywiscie w takim stopniu, w jakim mozna zaprzyjaznic sie z Troutem, ktory jest czlowiekiem zgorzknialym do szpiku kosci.
Trout mieszka w Ilium w wynajetej suterenie, mniej wiecej dwie mile od pieknego bialego domku Billy’ego. On sam nie ma pojecia, ile napisal powiesci — chyba siedemdziesiat piec albo cos kolo tego. Zadna z nich nie przyniosla mu pieniedzy. Trout wiaze koniec z koncem pracujac w dziale rozpowszechniania miejscowej gazety, gdzie jako przelozony roznosicieli gazet zastrasza, zwodzi i oszukuje te dzieciaki.
Billy poznal go w roku 1964. Jechal wlasnie swoim Cadillakiem jakas boczna ulica, kiedy stwierdzil, ze droge blokuje mu kilkunastu chlopcow na rowerach. Odbywalo sie tu zebranie. Przemawial do chlopcow jakis brodaty jegomosc. Byl tchorzliwy i niebezpieczny i najwyrazniej znal swoj fach. Trout mial wtedy szescdziesiat dwa lata. Mowil chlopakom, zeby wzieli dupy w troki i zaczeli zbierac prenumeraty na ten pieprzony dodatek niedzielny. Powiedzial, ze ten, kto w ciagu najblizszych dwoch miesiecy pozyska najwieksza ilosc prenumeratorow, otrzyma w nagrode tygodniowy pobyt dla siebie i dla rodzicow na pieprzonej wyspie pod nazwa Winnica Marty.
I tak dalej.
Jeden z roznosicieli byl wlasciwie roznosicielka. Dziewczyna sluchala tego z plonacymi uszami.
Billy doskonale znal paranoidalne oblicze Trouta z okladek wielu ksiazek, ale spotkawszy go nagle na ulicy rodzinnego miasta, nie mogl sobie uprzytomnic, skad zna te twarz. Pomyslal, ze moze widywal tego pomylonego proroka gdzies w Dreznie. Trout z wygladu niewatpliwie pasowal na jenca wojennego.
I wtedy roznosicielka gazet podniosla dwa palce.
— Panie Trout — spytala — czy jesli wygram, bede mogla zabrac tez siostre?
— Gowno — odpowiedzial Kilgore Trout. — Myslisz, ze pieniadze rosna na drzewach?
Nawiasem mowiac, Trout napisal ksiazke o drzewie dolarowym. Zamiast lisci rosly na nim dwudziestodolarowe banknoty. Kwitlo obligacjami pozyczki panstwowej, a owocowalo diamentami. Do drzewa sciagali ludzie, ktorzy zabijali sie pod nim nawzajem, dostarczajac w ten sposob doskonalego nawozu.
Zdarza sie.
Billy Pilgrim zaparkowal swego Cadillaka i czekal na koniec zebrania. Wreszcie wszyscy sie rozjechali i zostal tylko jeden chlopiec, z ktorym Trout musial jeszcze porozmawiac. Chlopiec chcial zrezygnowac z pracy, poniewaz wymagala zbyt duzo czasu i wysilku, wynagrodzenie zas bylo bardzo mizerne. Godzilo to bezposrednio w Trouta, ktory musialby doreczac gazety za chlopca, dopoki nie znajdzie na jego miejsce innego frajera.
— Co ty sobie myslisz? — zwrocil sie Trout do chlopca karcaco. — Odstawiasz tu jakies niemrawe cudo?
Zrzucano go z samolotow i uzywano do tego celu robotow, jako ze nie mialy sumienia ani ukladow elektrycznych, ktore pozwolilyby im wczuc sie w sytuacje palonych ludzi.
Glowny robot Trouta wygladal jak czlowiek, umial mowic, tanczyc i tak dalej, mogl nawet podrywac dziewczeta. I nikt nie mial do niego pretensji o to, ze polewa ludzi napalmem. Unikano go tylko z powodu cuchnacego oddechu. Potem wyleczyl sie z tego i byl znowu przez wszystkich mile widziany.
Trout nie przekonal chlopca, ktory chcial zrezygnowac z pracy. Powolal sie na wszystkich milionerow, zaczynajacych w mlodosci od roznoszenia gazet, ale chlopiec odpowiedzial:
— Zaloze sie, ze po tygodniu kazdy z nich rzucal w diably te pieprzona robote.
I cisnal torbe pelna gazet oraz ksiazke ze spisem prenumeratorow pod nogi Trouta. Doreczenie ich bylo teraz jego sprawa. Trout nie mial auta. Nie mial nawet roweru i smiertelnie bal sie psow.
Gdzies w oddali rozlegalo sie szczekanie duzego psa.
Kiedy Trout z ponura mina zarzucil sobie torbe na ramie, podszedl do niego Billy Pilgrim.
— Czy pan Trout?
— Tak, slucham.
— Czy… czy pan nazywa sie Kilgore Trout?
— Tak.
Trout sadzil, ze Billy ma jakas skarge w zwiazku z doreczaniem gazet. Nigdy nie myslal o sobie jako o pisarzu z tej prostej przyczyny, ze swiat nigdy mu nie pozwolil myslec w ten sposob o sobie.
— Czy to pan jest tym pisarzem?
— Kim?
Billy byl pewien, ze sie pomylil.
— Jest pisarz nazwiskiem Kilgore Trout.
— Naprawde? — Trout byl zbity z tropu i oszolomiony.
— Pan go nie zna?
Trout potrzasnal glowa.
— Nikt go nie zna.
Billy pomogl Troutowi doreczyc gazety, wozac go od domu do domu swoim Cadillakiem. Cala akcja kierowal Billy. To on odnajdywal domy i stawial ptaszki na liscie. Trout byl zupelnie nieprzytomny. Nigdy jeszcze nie zdarzylo mu sie spotkac milosnika jego tworczosci, a Billy byl na dodatek wrecz entuzjasta.
Trout powiedzial mu, ze nigdy nie ogladal reklamy ani recenzji swojego utworu, ze nigdy nie widzial swojej ksiazki wystawionej w oknie ksiegarni.
— Przez wszystkie te lata — mowil — siedzialem w otwartym oknie i mizdrzylem sie do swiata.
— Musial pan chyba dostawac listy — powiedzial Billy. — Sam mialem nieraz ochote napisac do pana. Trout podniosl do gory palec.
— Jeden.
— Czy byl entuzjastyczny?
— Byl zwariowany. Facet twierdzil, ze powinienem zostac prezydentem swiata.
Okazalo sie, ze autorem listu byl Eliot Rosewater, sasiad Billy’ego ze szpitala dla weteranow nad jeziorem Placid. Billy opowiedzial o nim Troutowi.
— Moj Boze, a ja myslalem, ze on ma ze czternascie lat — zdziwil sie Trout.
— Dorosly czlowiek, w czasie wojny byl kapitanem.
— Pisze jak czternastolatek — powiedzial Kilgore Trout.
Billy zaprosil Trouta na przyjecie z okazji osiemnastej rocznicy swojego slubu, ktore mialo sie odbyc w dwa dni po ich pierwszym spotkaniu. Teraz przyjecie bylo w toku.
Trout znajdowal sie w jadalni, gdzie pochlanial kanapki. Rozmawial z zona jakiegos optyka, majac usta pelne filadelfijskiego sera smietankowego i kawioru. Wszyscy goscie z wyjatkiem Trouta byli w jakis sposob