Przez stalowy makaron torow na bocznicy kolejowej wedrowalo osmiu drezdenczykow. Mieli na sobie nowe mundury. Zaledwie wczoraj zlozyli przysiege wojskowa. Byli wsrod nich chlopcy i dobrze juz podstarzali mezczyzni oraz dwaj weterani, podziurawieni jak sita na froncie wschodnim. Kazano im pilnowac stu amerykanskich jencow wojennych, ktorzy mieli byc zatrudnieni jako robotnicy kontraktowi. W oddzialku znajdowal sie dziadek i jego wnuk. Dziadek byl architektem.

Osmiu drezdenczykow w ponurym nastroju zblizalo sie do wagonow z jencami. Wiedzieli, jak glupio i marnie wygladaja w roli zolnierzy. Jeden mial nawet proteze zamiast nogi i oprocz nabitego karabinu uzbrojony byl takze w laske. Mimo to oczekiwano od nich, ze zasluza na posluszenstwo i szacunek pewnych siebie i dyszacych zadza mordu amerykanskich olbrzymow, przybylych prosto z frontowych jatek.

I wtedy ujrzeli zarosnietego Billy’ego Pilgrima w blekitnej todze i srebrnych butach, z rekami w mufce. Wygladal co najmniej na szescdziesiat lat. Obok Billy’ego stal maly, porazony wscieklizna Paul Lazzaro ze zlamana reka. Obok Lazzaro stal biedny stary nauczyciel szkoly sredniej Edgar Derby, posepnie brzemienny Patriotyzmem, widmem starosci i wyimaginowana madroscia. I tak dalej. Osmiu zalosnych drezdenczykow upewnilo sie, ze ta setka pokracznych istot to rzeczywiscie amerykanscy zolnierze swiezo przybyli z frontu. Usmiechneli sie, a potem wybuchneli smiechem. Ich strach ulotnil sie momentalnie. Nie mieli juz zadnych powodow do obaw. Ci ludzie byli jeszcze wiekszymi pokrakami i ofermami od nich. Wszystko zmienialo sie w operetke.

* * *

Tak wiec ze stacji kolejowej na ulice Drezna wyruszyl operetkowy korowod. Billy Pilgrim byl w nim gwiazda numer jeden. Przyciagal wszystkie spojrzenia. Chodnikami plynely tysiace ludzi wracajacych z pracy. Mieli niezdrowo nalane twarze barwy kitu, gdyz od dwoch lat odzywiali sie prawie wylacznie kartoflami. Nie oczekiwali od tego dnia niczego poza pogoda, a tu nagle trafila sie rozrywka.

Billy nie patrzyl na ludzi, ktorzy z takim zainteresowaniem przygladali sie jemu. Oczarowala go calkowicie architektura miasta. Wesole amorki wily girlandy nad oknami. Z rzezbionych gzymsow zerkaly na Billy’ego dzikie fauny i nagie nimfy. Wsrod rulonow, muszli i bambusow figlowaly kamienne malpiszony. Pamietajac przyszlosc Billy wiedzial, ze mniej wiecej za trzydziesci dni miasto zostanie rozbite w drobny mak i spalone. Wiedzial tez, ze wiekszosc przygladajacych mu sie przechodniow wkrotce zginie. Zdarza sie.

W czasie marszu dlonie Billy’ego nieustannie pracowaly w ciemnych czelusciach mufki. Jego palce chcialy sie koniecznie dowiedziec, czym sa dwie grudki za podszewka plaszcza malego impresaria. Konce palcow dostaly sie pod podszewke i obmacywaly to cos w ksztalcie fasoli i to cos w ksztalcie podkowy. Korowod musial zatrzymac sie na ruchliwym skrzyzowaniu pod czerwonym swiatlem.

* * *

Tam, na skrzyzowaniu, w pierwszym szeregu przechodniow stal chirurg, ktory przez caly dzien nie odchodzil od stolu operacyjnego. Byl cywilem, ale trzymal sie po wojskowemu. Bral udzial w dwoch wojnach swiatowych. Widok Billy’ego przejal go oburzeniem, zwlaszcza kiedy dowiedzial sie od konwojentow, ze Billy jest Amerykaninem. Uwazal, ze Billy jest w potwornie zlym guscie, i przypuszczal, ze musial on zadac sobie niemalo trudu, zeby az tak sie wystroic.

Chirurg znal angielski i powiedzial do Billy’ego:

— Widze, ze uwaza pan wojne za rzecz nadzwyczaj smieszna.

Billy spojrzal na niego nieprzytomnie. Na chwile stracil poczucie, gdzie jest i jak sie tu znalazl. Nie przyszlo mu do glowy, ze ktos moze posadzac go o celowa blazenade. To Los tak go przebral cudacznie — Los i watla wola utrzymania sie przy zyciu.

— Czy myslal pan, ze bedziemy sie z tego smiali? — spytal go chirurg.

Chirurg domagal sie jakiejs satysfakcji. Billy nie rozumial. Chcial byc mily, pomoc w miare moznosci, ale jego mozliwosci byly bardzo ograniczone. Trzymal wlasnie w palcach dwa przedmioty znalezione pod podszewka plaszcza i postanowil pokazac je chirurgowi.

— Czy myslal pan, ze bedzie nas bawilo panskie przedrzeznianie? — mowil chirurg. — Nie wstyd panu reprezentowac w ten sposob swoj kraj?

Billy wyjal reke z mufki i podsunal ja pod nos chirurgowi. Na jego dloni spoczywal dwukaratowy brylant oraz proteza dentystyczna. Wygladala jak mala nieprzyzwoita rzezba w kolorze srebrnym, perlowym i mandarynkowym. Billy rozpromienil sie w usmiechu.

* * *

Korowod tanczac, wijac sie i podrygujac dotarl do bramy drezdenskich rzezni i wszedl do srodka. Od dawna nie bylo tu zadnego ruchu. Prawie wszystkie zwierzeta rzezne w Niemczech zostaly zabite, zjedzone i wydalone przez ludzi, glownie zolnierzy. Zdarza sie.

Amerykanow zaprowadzono do piatego budynku w obrebie murow. Byl to jednokondygnacjowy betonowy prostokat z zasuwanymi drzwiami na obu koncach. Zbudowano go jako pomieszczenie dla swin oczekujacych na rzez. Teraz mial sluzyc za mieszkanie setce amerykanskich jencow wojennych. W srodku byly prycze, dwa pekate piecyki i jeden kran. Zaraz za budynkiem miescila sie latryna: drewniana zerdz, pod ktora staly kubly.

Nad drzwiami budynku widniala wielka cyfra. Piatka. Zanim wpuszczono Amerykanow do srodka, jedyny mowiacy po angielsku konwojent kazal im zapamietac ich nowy, prosty adres, na wypadek gdyby zagubili sie w wielkim miescie. Adres ten brzmial: Schlachthof-funf. Schlachthof znaczy rzeznia. Funf to po prostu piec.

7

W dwadziescia piec lat pozniej Billy wsiadl w Ilium do specjalnie zarezerwowanego samolotu. Wiedzial, ze samolot sie rozbije, ale nie chcial mowic o tym nikomu, zeby sie nie osmieszac. Samolot ten mial przewiezc Billy’ego i dwudziestu osmiu innych optykow na zjazd do Montrealu.

Zona Billy’ego, Walencja, zostala na lotnisku, zas jego tesc, Lionel Merble, siedzial przywiazany do sasiedniego fotela.

Lionel Merble byl maszyna. Tralfamadorczycy oczywiscie twierdza, ze wszystkie zwierzeta i rosliny we Wszechswiecie sa maszynami. Dziwi ich bardzo, iz tylu Ziemian oburza sie na sama mysl, ze ktos moglby ich o to posadzic.

Na plycie lotniska maszyna nazwiskiem Walencja Merble-Pilgrim jadla batonik „Czarny Piotrus” i machala reka na pozegnanie.

Samolot wystartowal bez przeszkod. Taka byla widocznie konstrukcja tej chwili. Na pokladzie znajdowal sie kwartet, „Czterookie Skurczybyki”, specjalizujacy sie w piosenkach podworkowych. Skladal sie rowniez z optykow.

Kiedy samolot wszedl na kurs, maszyna, ktora byla tesciem Billy’ego, poprosila kwartet o zaspiewanie jego ulubionej piosenki. Wiedzieli od razu, o jaka piosenke chodzi, i zaspiewali:

— Siedze smutny w mojej celi, Moje szczescie diabli wzieli, Wciaz ze strachu w portki robie, kurwa mac! I ogladam krwawa blizne, Bo ugryzla mnie w slabizne; Nigdy wiecej zadnej baby nie chce znac.

Tesc Billy’ego pekal ze smiechu i poprosil kwartet o odspiewanie piosenki polskich gornikow z Pensylwanii,

Вы читаете Rzeznia numer piec
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату