— Czy musimy o tym teraz rozmawiac? — spytal Rumfoord. Slyszal, ale nie wierzyl.

— Wcale nie musimy o tym rozmawiac — powiedzial Billy Pilgrim. — Chce tylko, zeby pan wiedzial, ze tam bylem.

* * *

Tej nocy nie padlo juz ani jedno slowo na temat Drezna. Billy zamknal oczy i przeniosl sie w majowe popoludnie, dwa dni po zakonczeniu drugiej wojny swiatowej w Europie. Billy i pieciu innych jencow amerykanskich jechali zielonym furgonem w ksztalcie trumny, ktory znalezli wraz z para koni na przedmiesciu Drezna. Jechali wsrod miarowego stukotu kopyt waskimi drozkami przekopanymi wsrod ksiezycowych ruin. Wracali do rzezni po swoje lupy wojenne. Billy’emu przypomnialy sie odglosy wozu mleczarza w Ilium, kiedy byl malym chlopcem.

Billy siedzial w tyle brzeczacej trumny. Glowe mial odchylona, nozdrza rozdete. Byl szczesliwy. Nie czul chlodu. W furgonie byla zywnosc i wino, a takze aparat fotograficzny, kolekcja znaczkow pocztowych, wypchana sowa i zegar poruszany zmianami cisnienia atmosferycznego. Amerykanie pozabierali to wszystko i jeszcze wiele innych rzeczy z opuszczonych domow w swojej dzielnicy.

Wlasciciele domow uciekli na wiesc, ze nadchodza Rosjanie.

Ale Rosjanie nie przychodzili, mimo ze juz dwa dni minely od kapitulacji. Wsrod ruin panowal spokoj. Po drodze do rzezni Billy spotkal tylko jednego czlowieka. Byl to starzec z dziecinnym wozkiem, w ktorym wiozl garnczki, filizanki, szkielet parasola oraz inne przedmioty znalezione na pogorzelisku.

* * *

Kiedy dojechali do rzezni, Billy pozostal przy wozie i opalal sie. Inni udali sie na poszukiwanie lupow. W wiele lat pozniej Tralfamadorczycy beda radzic Billy’emu, aby koncentrowal sie na szczesliwych chwilach zycia i ignorowal nieszczesliwe — aby ogladal tylko rzeczy piekne w nieprzemijajacej wiecznosci. Gdyby Billy potrafil wybierac chwile tak jak oni, to pewnie wybralby te drzemke w promieniach slonca na tyle furgonu jako najszczesliwsza chwile swego zycia.

* * *

Billy Pilgrim drzemal pod bronia. Byl uzbrojony po raz pierwszy od czasu, gdy ukonczyl szkolenie rekruckie. Jego towarzysze nalegali, aby sie uzbroil, gdyz Bog jeden wie, jakie niebezpieczenstwa moga kryc sie w ksiezycowych kraterach: dzikie psy, stada szczurow karmiacych sie ludzkim miesem, zbiegli szalency i mordercy, zolnierze, ktorzy nie potrafia przestac zabijac, dopoki ich ktos nie zabije.

Billy mial za pasem ogromny pistolet kawaleryjski. Byl to zabytek z pierwszej wojny swiatowej, z koleczkiem wkreconym w drewniana kolbe. Ladowalo sie go kulami wielkosci golebiego jaja. Billy znalazl go na szafce nocnej w opuszczonym domu. To wlasnie byla jedna z charakterystycznych cech konca wojny — absolutnie kazdy, kto tylko chcial, mogl zdobyc bron. Poniewierala sie na kazdym kroku. Billy mial takze sztylet. Byl to paradny kordzik Luftwaffe. Jego rekojesc zdobil orzel z otwartym dziobem. Orzel patrzyl w dol i trzymal w szponach swastyke. Billy zobaczyl kordzik wbity w slup telefoniczny i wyciagnal go nie zsiadajac z wozu.

* * *

Billy’ego wyrwaly z drzemki tkliwe glosy kobiety i mezczyzny, rozmawiajacych po niemiecku. Glosy wyrazaly komus swoje serdeczne wspolczucie. Zanim Billy otworzyl oczy, pomyslal, ze tak pewnie rozmawiali przyjaciele Jezusa zdejmujac z krzyza jego storturowane cialo. Zdarza sie.

Billy otworzyl oczy i zobaczyl, ze para ludzi w srednim wieku przemawia tak czule do koni. Zauwazyli oni to, na co Amerykanie nie zwrocili uwagi — mianowicie, ze pyski koni krwawia, pokaleczone wedzidlami, ze popekane kopyta sprawiaja im bol przy kazdym kroku, ze biedne zwierzeta zdychaja z pragnienia. Amerykanie traktowali swoj srodek transportu, jakby to byl szesciocylindrowy Chevrolet.

* * *

Para milosnikow koni obeszla furgon i z wyrzutem w oczach zatrzymala sie naprzeciwko Billy’ego — naprzeciwko dlugiego i slabego Billy’ego Pilgrima, tak smiesznego w swojej lazurowej todze i srebrnych butach. Nie czuli przed nim strachu. Nie obawiali sie juz niczego. Oboje byli lekarzami poloznikami. Przyjmowali porody, dopoki nie splonely wszystkie szpitale, a obecnie biwakowali w poblizu miejsca, gdzie przed bombardowaniem stal ich dom.

Kobieta miala subtelna urode, byla przezroczysta na skutek dlugotrwalego odzywiania sie samymi kartoflami. Mezczyzna mial na sobie garnitur, krawat i wszystko, co nalezy. Na kartoflach wychudl. Byl tego wzrostu co Billy i nosil trojogniskowe okulary w stalowej oprawie. Ludzie ci, tak zaangazowani w sprawy przyrostu naturalnego, sami dzieci nie mieli, choc nie bylo po temu zadnych przeszkod. Stanowilo to interesujacy komentarz do calej sprawy rozmnazania sie ludzi.

Znali do spolki dziewiec jezykow. Zaczeli po polsku, widocznie groteskowy stroj Billy’ego kojarzyl im sie z nieszczesnymi Polakami, czesto rownie dziwacznie odzianymi w przypadkowo pozbierane czesci garderoby.

Billy spytal ich po angielsku, czego sobie zycza, a oni natychmiast zbesztali go w tymze jezyku za stan zwierzat. Kazali mu zejsc z wozu i popatrzec na konie. Kiedy zobaczyl, w jakim stanie znajduje sie jego srodek transportu, rozplakal sie. Po raz pierwszy nad czyms plakal na tej wojnie.

* * *

Pozniej juz, jako starszy wiekiem optyk, poplakiwal czasem z cicha na osobnosci, ale nigdy nie pozwalal sobie na glosne lkania.

Wlasnie dlatego motto tej ksiazki stanowi czterowiersz z popularnej koledy. Billy plakal bardzo rzadko, choc czesto widywal rzeczy, nad ktorymi nalezaloby plakac, i przynajmniej pod tym wzgledem przypominal Chrystusa z koledy.

— Bydlo ryczy, ptactwo gdacze, Dzieciatko sie budzi, Ale Jezus nasz nie placze Ani nie marudzi.

Billy przeniosl sie w czasie z powrotem do kliniki w Vermont. Wlasnie uprzatnieto po sniadaniu i Rumfoord z pewnym ociaganiem zaczynal traktowac Billy’ego jako istote ludzka. Burkliwie zadal Billy’emu szereg pytan i upewnil sie ze naprawde byl on w Dreznie. Spytal wtedy, jak to wygladalo, i Billy opowiedzial mu o koniach i o tej starszej parze biwakujacej na Ksiezycu.

Opowiesc konczyla sie tak: Billy wraz z para lekarzy wyprzegli konie, ale te nie chcialy sie nigdzie ruszyc. Mialy zbyt obolale nogi. I wtedy przyjechali na motocyklach Rosjanie i zabrali wszystkich z wyjatkiem koni.

W dwa dni pozniej Billy zostal przekazany Amerykanom, ktorzy odeslali go do kraju powolnym statkiem towarowym pod nazwa „Lukrecja A. Mott”. Lukrecja A. Mott byla slynna amerykanska sufrazystka. Nie zyla juz. Zdarza sie.

* * *

— To bylo konieczne — powiedzial Rumfoord majac na mysli zniszczenie Drezna.

— Wiem — odpowiedzial Billy.

Вы читаете Rzeznia numer piec
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×