dozorcy puszczali elektryczne zegary w ich pomieszczeniu raz szybciej, raz wolniej i obserwowali zachowanie malej rodziny Ziemian przez otwory w scianach.

Montana Wildhack miala na szyi srebrny lancuszek. Zwieszal sie z niego pomiedzy jej piersiami medalion z fotografia matki alkoholiczki. Zdjecie bylo bardzo marne: sadza i kreda. Moglo przedstawiac kazdego. Na kopercie medalionu byly wygrawerowane slowa:

— Boze, daj mi pogode ducha, abym godzil sie z tym, czego zmienic nie moge, odwage, abym zmienial to, co zmienic moge, i madrosc, abym zawsze potrafil odroznic jedno od drugiego.

10

Dwa dni temu dokonano zamachu na Roberta Kennedy’ego, ktorego letnia rezydencja znajduje sie w odleglosci osmiu mil od mego domu. Zeszlej nocy umarl. Zdarza sie.

Miesiac temu dokonano zamachu na Martina Luthera Kinga. On tez umarl. Zdarza sie.

I co wieczor moj rzad podaje mi liczbe zabitych w oparciu o zdobycze wspolczesnej nauki wojennej w Wietnamie. Zdarza sie.

Moj ojciec umarl wiele juz lat temu — smiercia naturalna. Zdarza sie i tak. Byl uroczym czlowiekiem. Tez mial bzika na punkcie broni palnej. Zostawil mi swoje strzelby, ktore rdzewieja.

* * *

Na Tralfamadorii, mowi Billy Pilgrim, nie interesuja sie zbytnio Jezusem Chrystusem. Sposrod wszystkich Ziemian Tralfamadorczykow najbardziej pociaga, jak twierdzi Pilgrim, Charles Darwin, ktory uczyl, ze ten, kto umiera, powinien umrzec, ze kazdy trup to krok naprzod w rozwoju. Zdarza sie i tak.

* * *

Ta sama mysl wystepuje w Wielkiej tablicy Kilgore’a Trouta. Istoty z latajacych talerzy, ktore porywaja bohatera powiesci, pytaja go o Darwina. Pytaja go takze o reguly gry w golfa.

* * *

Jezeli jest prawda to, co Tralfamadorczycy powiedzieli Billy’emu, ze bedziemy zyc wiecznie, chocbysmy chwilami byli nie wiem jak martwi, ja wcale sie tak bardzo z tego nie ciesze. A jednak — jesli mam spedzic wiecznosc na kontemplowaniu roznych momentow swego zycia, to jestem wdzieczny losowi, ze bylo w nim az tyle pieknych chwil.

Jeden z najpiekniejszych momentow, jakie ostatnio przezylem, zdarzyl sie podczas mojej podrozy do Drezna, ktora odbywalem w towarzystwie mego przyjaciela z okresu wojny Bernarda V. O’Hare’a.

Lecielismy z Berlina Wschodniego samolotem wegierskich linii lotniczych. Pilot mial hiszpanski wasik i wygladal jak Adolf Menjou. W czasie gdy do samolotu tankowano benzyne, palil sobie kubanskie cygaro. Kiedy startowalismy, nikt nie wspomnial o zapinaniu pasow.

W powietrzu mlody steward podawal nam ciemny chleb, salami, ser, maslo i biale wino. Rozkladany stoliczek przy moim miejscu nie chcial sie otworzyc, wiec steward poszedl do kuchni po jakies narzedzie. Wrocil z kluczem do otwierania konserw, ktorym podwazyl oporny stolik.

Oprocz nas lecialo jeszcze tylko szesciu pasazerow. Mowili wieloma jezykami. Wszyscy znakomicie sie bawili. Pod nami rozciagaly sie Wschodnie Niemcy, wszedzie widac bylo swiatla. Wyobrazilem sobie zrzucanie bomb na te swiatla, wioski, miasta i miasteczka.

* * *

O’Hare i ja nigdy nie liczylismy na to, ze sie dorobimy — i oto teraz doskonale nam sie powodzi.

— Jesli bedziesz kiedys w Cody, w stanie Wyoming — powiedzialem do niego leniwie — wystarczy spytac o Dzikiego Boba.

* * *

O’Hare mial przy sobie notesik, w ktorym byla podana wysokosc oplat pocztowych, odleglosci w linii powietrznej, wysokosci slynnych szczytow gorskich i inne podstawowe dane o swiecie. W poszukiwaniu liczby mieszkancow Drezna, ktorej notesik nie podawal, O’Hare natknal sie na nastepujaca informacje, ktora dal mi do przeczytania:

„Srednio kazdego dnia rodzi sie na swiecie 324 000 dzieci. W ciagu tego samego dnia srednio 10 000 ludzi umiera z glodu lub na skutek niedozywienia.” No coz, zdarza sie. „Oprocz tego 123 000 osob umiera z innych przyczyn.” Tez sie zdarza. „Daje to sredni dzienny przyrost o 191 000 osob. Specjalisci przewiduja, ze ludnosc swiata podwoi sie do roku 2000, osiagajac liczbe 7 miliardow.”

— I sadze, ze wszyscy oni beda chcieli zachowac godnosc — powiedzialem.

— Przypuszczam — powiedzial O’Hare.

* * *

Tymczasem Billy Pilgrim tez wracal do Drezna, ale nie do tego obecnego. Wracal tam w roku 1945, w dwa dni po zburzeniu miasta. Konwojenci prowadzili go wraz z innymi jencami w ruiny. Ja tez tam bylem. I O’Hare rowniez. Spedzilismy dwa dni w stajni niewidomego oberzysty. Tam nas znalazly wladze i wydaly odpowiednie polecenia. Mielismy wypozyczyc w sasiedztwie kilofy, lopaty, lomy i taczki, udac sie z tymi narzedziami na okreslone miejsce w ruinach i tam czekac na dalsze zadania.

* * *

Na glownych drogach prowadzacych do miasta staly patrole, ktore nie puszczaly tam Niemcow. Nie pozwalano im badac powierzchni Ksiezyca.

* * *

Tego ranka na okreslonym miejscu w Dreznie spotkali sie jency wojenni z wielu krajow. Ustalono, ze od tego punktu ma sie rozpoczac wydobywanie cial. I rozpoczelo sie.

Billy’ego polaczono w pare z Maorysem wzietym do niewoli pod Tobrukiem. Maorys byl koloru czekolady i mial wytatuowane na czole i na policzkach spiralne ornamenty. We dwojke zaczeli wgryzac sie w martwe ksiezycowe rumowisko. Powierzchnia byla niespojna i co chwila osuwaly sie male lawiny.

Kopano wiele otworow jednoczesnie. Nikt jeszcze nie wiedzial, czego szukaja. Wiekszosc otworow prowadzila donikad — natykano sie na jezdnie albo bryly tak wielkie, ze nie dawaly sie ruszyc z miejsca. Zadnych maszyn nie bylo. Nawet konie, muly ani woly nie potrafilyby sforsowac nierownosci ksiezycowej powierzchni.

Billy i Maorys wraz z innymi, ktorzy pospieszyli im z pomoca, dotarli wreszcie do przegrody z desek i belek,

Вы читаете Rzeznia numer piec
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×