wowczas, gdy chcielismy dotrzec do zasypanego gruzami wylomu w murach Cytadeli).

Moja natura, radoscia i przeklenstwem zarazem jest to, ze nigdy niczego nie zapominam. Kazde grzechoczace uderzenie lancucha i kazdy poswist wiatru, kazdy widok, zapach i smak pozostaja nie zmienione w mojej pamieci i chociaz wiem, ze jest to cecha wlasciwa tylko mnie jednemu, to nie potrafie sobie wyobrazic, jak moze byc inaczej, jak mozna nie pamietac czegos, po co wystarczy tylko siegnac nieco glebiej i dalej niz po wydarzenia ostatniego dnia… Widze teraz wyraznie, jak idziemy przed siebie bielejaca w ciemnosci aleja: bylo zimno, a robilo sie wraz zimniej, nie mielismy swiatla, zas znad Gyoll zaczynaly naplywac coraz gestsze zwaly mgly. Ptaki, ktore przylecialy specjalnie po to, zeby spedzic noc w gestych galeziach pinii i cyprysow przenosily sie niespokojnie z drzewa na drzewo. Pamietam dotkniecie moich dloni, gdy rozcieralem nimi zziebniete ramiona, swiatlo latarni migajace od czasu do czasu miedzy nagrobkami, zapachy lagodny rzeki, osiadajacy wraz z mgla na mojej koszuli i ostry, natarczywy swiezo wzruszonej ziemi. Tego dnia, zaplatawszy sie w zdradzieckie petle wodorostow niemal utonalem w nurtach rzeki; tej nocy zaczalem stawac sie mezczyzna.

Rozlegl sie strzal; jeszcze nigdy w zyciu nic takiego nie slyszalem ani nie widzialem — fioletowa blyskawica rozdzierajaca ciemnosc niczym potwornych rozmiarow klin, po ktorego usunieciu czarna kurtyna zasuwa sie z gluchym loskotem gromu. Gdzies w oddali z poteznym trzaskiem runal obalony posag, po czym zapadla cisza… Wszystko dokola zdawalo sie rozplywac… Popedzilismy przed siebie w kierunku, z ktorego zaczety dobiegac pomieszane okrzyki. W pewnej chwili uslyszalem przerazliwy zgrzyt stali, jakby ktos trafil ostrzem halabardy w jeden z kamiennych pomnikow. Bieglem zupelnie nieznana mi sciezka (w kazdym razie taka sie wtedy wydawala) wijaca sie zygzakiem miedzy nagrobkami i szeroka ledwie na tyle, zeby dwaj ludzie mogli zejsc nia ramie w ramie do czegos w rodzaju malej dolinki. W gestniejacej mgle widzialem tylko ciemna sylwety grobowcow po jej obu stronach. I wtedy sciezka umknela spode mnie tak nagle, jakby ktos wyszarpnal mi ja spod nog — przypuszczam, ze po prostu nie zauwazylem naglego zakretu. Rzucilem sie w bok, zeby uniknac zderzenia z ogromnym obeliskiem, ktory wyrosl tuz przede mna i z calym impetem wpadlem na mezczyzne ubranego w czarny, siegajacy do ziemi plaszcz.

Stal niczym drzewo, sila uderzenia zbila mnie z nog i pozbawila tchu w piersi. Uslyszalem wymamrotane pod nosem przeklenstwo, a potem krotki, swiszczacy odglos, jaki wydaje wysuwana z pochwy bron.

— Co to bylo? — zapytal jakis glos.

— Ktos wpadl na mnie. Zniknal, ktokolwiek to byl. Lezalem bez ruchu.

— Odsloncie lampe — polecil trzeci glos, nalezacy bez watpienia do kobiety. Przypominal lagodne gruchanie golebicy, ale bylo w nim takze ponaglenie i niepokoj.

— Rzuca sie na nas jak stado dzikich psow, madame — odparl ten, na ktorego upadlem.

— I tak tego nie unikniemy. Slyszales przeciez, ze Vodalus wystrzelil.

— Powinno ich to raczej odstraszyc.

— Zaluje, ze w ogole to zabralem — powiedzial ten, ktory odezwal sie jako pierwszy, z akcentem, po ktorym tylko dzieki memu malemu doswiadczeniu i mlodemu wiekowi nie rozpoznalem od razu arystokraty. — To zle, ze musielismy tego uzyc w starciu z takim przeciwnikiem.

Mowiac to zblizal sie do mnie i po chwili moglem go juz dojrzec — byl wysoki, szczuply i nie mial zadnego nakrycia glowy. Stanal tuz przy poteznie zbudowanym mezczyznie, z ktorym sie zderzylem. Trzecia postac, cala spowita w czern, musiala byc ta kobieta. Sila uderzenia pozbawila mnie nie tylko tchu w piersi, ale i niemal wszystkich sil, zdolalem jednak przetoczyc sie za pobliski pomnik i z bezpiecznego ukrycia obserwowalem to, co sie dzialo przede mna.

Moj wzrok zdazyl juz przyzwyczaic sie do ciemnosci, dzieki czemu moglem dostrzec przypominajaca ksztaltem serce twarz kobiety oraz zauwazyc, ze byla niemal rownie wysoka jak szczuply mezczyzna, ktorego nazwala imieniem Vodalus. Drugi z mezczyzn tymczasem gdzies zniknal, ale wkrotce uslyszalem jego glos.

— Wiecej liny — zazadal. Sadzac po tym, jak doskonale go slyszalem, znajdowal sie nie wiecej niz krok lub dwa od mojej kryjowki, chociaz roztopil sie w ciemnosci rownie dokladnie, jak topi sie wrzucona w szalejacy ogien swieca. Dopiero po chwili dostrzeglem cos ciemnego, poruszajacego sie tuz przy stopach Vodalusa; byl to kaptur jego towarzysza. Mezczyzna zeskoczyl po prostu do wykopanej w ziemi dziury.

— Co z nia?

— Swieza jak kwiat, madame. Nie ma obawy, prawie nie cuchnie. — Wyskoczyl na gore ze zrecznoscia, o jaka bym go nie posadzal. — Chwyc teraz za jeden koniec, panie, a ja za drugi i wyciagniemy ja jak marchew.

Kobieta powiedziala cos, czego nie doslyszalem, a na co szczuplejszy mezczyzna odparl:

— Nie musialas tutaj przychodzic, Theo. Ale jak by to wygladalo, gdybym ja nie bral w tym udzialu?

On i drugi mezczyzna zaparli sie mocno nogami — pociagneli i zobaczylem, jak u ich stop pojawia sie cos bialego. W chwili, kiedy schylili sie, zeby to podniesc, niczym pod dotknieciem czarodziejskiej rozdzki amschaspanda mgla zawirowala i rozstapila sie, przepuszczajac zielonkawy promien ksiezyca. Na ziemi lezalo cialo kobiety. Niegdys ciemne wlosy zakrywaly w nieladzie czesc bladej twarzy; miala na sobie dluga szate z jakiegos jasnego materialu.

— Tak jak ci mowilem, panie — odezwal sie mimowolny sprawca mojego upadku — dziewiec razy na dziesiec nie ma zadnych problemow. Teraz musimy ja juz tylko przeniesc przez mur.

W chwili, kiedy skonczyl, uslyszalem czyjs krzyk. Trzej ochotnicy pedzili co sil sciezka, ktora i ja zbieglem do dolinki.

— Powstrzymaj ich, panie — steknal poteznie zbudowany mezczyzna, zarzucajac sobie zwloki na ramie. — Ja sie nia zajme. I wyprowadze stad madame.

— Wez to — powiedzial Vodalus. Swiatlo ksiezyca padlo na blyszczacy metal pistoletu. Obarczony martwym ciezarem czlowiek zagapil sie na bron.

— Nigdy tego nie uzywalem, panie…

— Bierz, moze ci sie przydac. — Vodalus schylil sie i podniosl z ziemi cos, co wygladalo na prosty, zwyczajny kij. Rozlegl sie krotki swist i blysnela stal jasnego, waskiego ostrza.

— Broncie sie! — krzyknal.

Kobieta wyjela pistolet z dloni mezczyzny i obydwoje znikneli w ciemnosci.

Trzej ochotnicy zawahali sie. Dopiero po chwili jeden z nich przesunal sie na lewo, drugi zas na prawo, by zaatakowac jednoczesnie z trzech stron. Ten, ktory pozostal na sciezce, mial halabarde, zas jeden z pozostalych sciskal oburacz stylisko topora.

Trzecim okazal sie dowodca oddzialu, ten, z ktorym Drotte rozmawial przy bramie.

— Kim jestes? Jakie moce Erebu daly ci prawo wejsc tutaj i czynic to, co czynisz?

Vodalus nie odpowiedzial i ostry koniec jego miecza poruszal sie to w jedna, to w druga strone niczym obserwujace napastnikow oko.

— Teraz! — rzucil przez zacisniete zeby dowodca. Ruszyli, ale niezbyt pewnie i zanim zdolali go dopasc, Vodalus skoczyl naprzod. Dostrzeglem blysk uniesionego ostrza i uslyszalem szczek, gdy ciecie dosieglo metalowego okucia halabardy — zupelnie, jakby stalowy waz przeslizgnal sie po zelaznej galezi. Zaatakowany ochotnik krzyknal cos i odskoczyl. Vodalus uczynil to samo, prawdopodobnie obawiajac sie, by dwaj pozostali nie znalezli sie za jego plecami, ale zachwial sie, stracil rownowage i upadl.

Wszystko dzialo sie w ciemnosci i mgle: Widzialem to, o czym mowie, ale przez wiekszosc czasu walczacy mezczyzni byli dla mnie tylko niewyraznymi cieniami, podobnie jak kobieta o glosie golebicy zanim odeszla z czlowiekiem, ktory niosl na ramieniu wydobyte z grobu zwloki. Kobieta nagle stala sie dla mnie niezwykle cenna, chyba dlatego, ze Vodalus bez wahania zdecydowal sie zaryzykowac wlasnym zyciem, zeby ja ocalic. A juz na pewno to wlasnie bylo przyczyna, dla ktorej zaczalem go wtedy podziwiac. Pozniej zdarzalo sie wielokrotnie, ze gdy stalem na skrzypiacej platformie wzniesionej w srodku rynku jakiegos malego miasteczka, trzymajac w dloni rekojesc Terminus Est, zas u kolan majac drzacego z przerazenia wloczege i slyszalem ciskana we mnie szmerem przyciszonych poszeptywan nienawisc tlumu, albo, co bylo jeszcze gorsze, czulem podziw i zadowolenie tych, ktorzy znajduja upodobanie w cierpieniu i smierci innych, przypominalem sobie lezacego na krawedzi swiezo rozkopanego grobu Vodalusa i unoszac w gore miecz mowilem sobie, ze robie to dla niego.

Jak powiedzialem, zachwial sie i upadl. Wlasnie wtedy nastapil moment, w ktorym moje zycie splotlo sie nierozerwalnie z jego.

Trzej napastnicy ruszyli na niego, ale on nie wypuscil miecza z dloni. Ostrze strzelilo w gore, a ja nie wiadomo dlaczego pomyslalem, ze dobrze by bylo miec taka bron tego dnia, kiedy Drotte zostawal kapitanem uczniow Naszej konfraterni.

Вы читаете Cien kata
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату