sie patykowata figurka czlowieka. Rece i nogi mial z galazek z widoczna jeszcze kora i zielonymi paczkami, tulow z kawalka kija o srednicy mniej wiecej mojego kciuka, zas glowe z grubej narosli, ktorej seki udawaly oczy i usta. Mial palke (ktora wygrazal w naszym kierunku) i poruszal sie zupelnie jak zywy.
Kiedy maly czlowieczek wskoczyl na scene, dla okazania swojej wrogosci wymachujac trzymana w dloni palka, wkroczyla na nia takie figurka przedstawiajaca uzbrojonego w miecz chlopca. Ta marionetka byla wykonana rownie starannie, co tamta niedbale i mogla byc nawet prawdziwym dzieckiem, tyle tylko, ze zmniejszonym do rozmiarow myszy.
Obydwie laleczki uklonily sie, po czym rozpoczely walke. Drewniany czlowiek wykonywal nieprawdopodobne skoki i zdawal sie wypelniac cala scene ciosami swojej palki. Chlopiec unikal ich tanczac niczym mol w promieniu swiatla i usilowal ugodzic przeciwnika cieciem nie wiekszego od szpilki ostrza.
W pewnym momencie drewniana figurka upadla. Chlopiec podszedl do niej, jakby chcac postawic stope na jej piersi, ale zanim zdazyl to uczynic, patykowata marionetka splynela ze sceny, z wolna uniosla sie ku gorze i wreszcie zniknela z oczu, pozostawiajac w dole chlopca oraz polamana palke i zlamany miecz. Zdawalo mi sie, ze slysze (w rzeczywistosci bylo to bez watpienia dochodzace z ulicy skrzypienie kol) tryumfalna fanfare zabawkowych trabek.
Obudzilem sie, poniewaz do pokoju weszla trzecia osoba. Byl to maly, pelen animuszu czlowieczek o plomieniscie rudych wlosach, ubrany dobrze, a nawet ze smakiem. Kiedy zauwazyl, ze nie spie, otworzyl na osciez okiennice, wpuszczajac do pokoju czerwone promienie slonca.
— Moj partner ma zawsze gleboki sen — powiedzial. — Czy nie ogluszylo cie jego chrapanie?
— Ja sam rowniez bardzo mocno spalem — odparlem — jesli nawet chrapal, to nie slyszalem tego.
Moja odpowiedz sprawila mu chyba przyjemnosc, bo pokazal w szerokim usmiechu kilka zlotych zebow.
— Oj, chrapie, chrapie. I to tak, ze az Urth sie trzesie, zapewniam cie. Coz, w kazdym razie ciesze sie, ze udalo ci sie odpoczac. — Wyciagnal delikatna, zadbana dlon. — Jestem doktor Talos.
— Czeladnik Severian. — Odrzucilem cienkie przykrycie i wstalem, zeby ja uscisnac. — Nosisz sie czarno, jak widze. Jakie to bractwo?
— To fuligin katow.
— Aha. — Przekrzywil glowe jak drozd i zaczal skakac dokola mnie, przygladajac mi sie ze wszystkich stron. — Szkoda, ze jestes taki wysoki, ale ten kolor robi wrazenie.
— Przede wszystkim jestem praktyczny — odparlem. — Lochy nie naleza do najczystszych miejsc, a na fuliginie nie zostaja plamy krwi.
— Masz poczucie humoru! To wysmienicie. Powiadam ci, jest tylko kilka rzeczy, ktore moga przyniesc wiecej korzysci niz poczucie humoru. Humor przyciaga tlum, humor tez go uspokaja. Humor pozwala ci wszedzie wejsc i zewszad bezpiecznie wyjsc, nie mowiac o tym, ze przyciaga asimi niczym magnes.
Nie bardzo rozumialem, o czym mowi, ale widzac, ze znajduje sie w dobrym nastroju, przeszedlem do rzeczy.
— Mam nadzieje, ze nie sprawilem nikomu zadnej niewygody? Gospodarz powiedzial, ze mam tutaj spac, a w lozku bylo jeszcze miejsce dla jednej osoby.
— Och, nie, w zadnym wypadku! Nigdy nie wracam, znalazlem duzo lepsze miejsce, gdzie moge spedzic noc. Poza tym bardzo malo spie, a i to niezbyt mocno. Mialem jednak bardzo dobra noc, bardzo dobra. Dokad masz zamiar sie udac, szlachetny panie?
Akurat w tej chwili grzebalem pod lozkiem w poszukiwaniu moich butow.
— Najpierw chyba na sniadanie. A potem za miasto, na polnoc.
— Wysmienicie. Bez watpienia moj partner nie bedzie mial nic przeciwko sniadaniu, z pewnoscia bardzo mu sie ono przyda. My rowniez podrozujemy na polnoc po zakonczonym wielkim sukcesem objezdzie miasta. Gralismy na calym wschodnim brzegu, a teraz gramy na zachodnim. Byc moze po drodze wstapimy rowniez do Domu Absolutu — wiesz, to takie zawodowe marzenie. Wystapic w palacu Autarchy. A potem wrocic, kiedy juz sie tam wystapilo. Z nareczami chrisos.
— Spotkalem juz przynajmniej jedna osobe, ktora takze marzyla o powrocie.
— Nie rob takiej smutnej miny! Musisz mi kiedys o nim opowiedziec. Ale teraz, skoro mamy isc na sniadanie… Baldanders! Obudz sie! Chodz, Baldanders, chodz! Obudz sie! — Tanczyl dokola lozka, co chwila lapiac olbrzyma za kolano. — Baldanders! Nie chwytaj go za ramie, szlachetny panie! — (Nie mialem najmniejszego zamiaru nic takiego uczynic.) — Czasem moze uderzyc. BALDANDERS!
Olbrzym westchnal i poruszyl sie.
— Juz nowy dzien, Baldandersie! Ciagle zyjesz! Pora jesc, wydalac, kochac sie i tak dalej! Wstawaj, bo nigdy nie uda sie nam wrocic do domu.
Nic nie swiadczylo o tym, zeby olbrzym slyszal choc jedno z jego slow. Wygladalo na to, ze owo westchnienie bylo jedynie wyartykulowanym przez sen protestem albo agonalnym charkotem. Dr Talos chwycil oburacz brudna koldre i sciagnal ja na podloge.
Monstrualne cielsko jego partnera lezalo w calej okazalosci. Byl jeszcze wiekszy, niz poczatkowo przypuszczalem, niemal za duzy, zeby zmiescic sie w lozku, chociaz kolana mial podkulone prawie pod brode. Jego plecy mialy co najmniej lokiec szerokosci, byly wysokie i zgarbione. Twarzy nie moglem dostrzec, bowiem lezala schowana w poduszce. Dokola karku i przy uszach widnialy dziwne blizny.
— Baldanders!
Wlosy mial zmierzwione i bardzo geste.
— Baldanders! Wybacz mi, szlachetny panie, ale czy moge pozyczyc na moment tego miecza?
— Nie — odparlem. — Nie mozesz.
— Och, nie chce go zabic, ani nic w tym rodzaju. Klepne go po prostu plazem.
Potrzasnalem tylko glowa i gdy doktor Talos zrozumial, ze nie zmienie zdania, zaczal szperac w pokoju. — Zostawilem laske na dole. Glupi zwyczaj, na pewno ja ukradna. Powinienem nauczyc sie kulec i to predko. Do licha, nic tutaj nie ma.
Wybiegl z pokoju, by wrocic po chwili z wykonana z zelaznego drzewa laska o mosieznej galce.
— No, teraz! Baldanders! — Ciosy, ktore spadly na szerokie barki olbrzyma przypominaly poprzedzajace burze grube krople deszczu.
Niespodziewanie olbrzym usiadl.
— Nie spie, doktorze. — Jego twarz byla wielka i prostacka, ale zarazem smutna i wrazliwa. — Czy nareszcie postanowiles mnie zabic?
— O czym ty mowisz, Baldandersie? A, chodzi ci o tego tutaj szlachcica. Nie zrobi ci zadnej krzywdy spal dzisiaj z toba w jednym lozku, a teraz bedzie nam towarzyszyl przy sniadaniu.
— On tu spal, doktorze?
Skinelismy jednoczesnie glowami.
— Teraz wiem, skad sie wziely moje sny.
Wciaz jeszcze mialem przed oczami obraz mieszkajacych na dnie morza, ogromnych kobiet, wiec zapytalem go, chociaz nadal budzil we mnie lek, co widzial w swoich snach.
— Wielkie jaskinie o kamiennych, ociekajacych krwia zebach… Poobcinane rece lezace na piaszczystych sciezkach… Trzesace w ciemnosci lancuchami istoty… — Usiadl na brzegu lozka, czyszczac wskazujacym palcem swoje szeroko rozstawione, zaskakujaco male zeby.
— Chodzcie juz — odezwal sie doktor Talos. — Jezeli mamy zjesc, porozmawiac i w ogole dzisiaj jeszcze cos zrobic, to musimy sie juz za to zabrac. Jest duzo do omowienia i zrobienia.
Baldanders splunal w kat pokoju.
16. Sklep z lachmanami
Zal, ktory mial mnie pozniej tak czesto brac w swoje szpony, po raz pierwszy opanowal mnie z cala sila podczas wedrowki ulicami pograzonego jeszcze w objeciach snu Nessus. Nie odczuwalem go podczas dni, ktore spedzilem uwieziony w lochach, bowiem wowczas zaprzatniety bylem roztrzasaniem rozmiarow mego uczynku i