kontynuujac moja podroz do Thraxu, Miasta Bezokiennych Pokoi.
Tymczasem jednak otaczalo mnie Nessus, Wieczne Miasto (w ktorym spedzilem cale moje zycie, a ktorego prawie w ogole nie znalem). Szedlem szeroka, brukowana aleja, nie wiedzac i nie troszczac sie o to, czy jest to jedna z glownych, czy tez bocznych ulic tej dzielnicy. Po obydwu jej stronach oraz srodkiem biegly trotuary dla pieszych; srodkowy dzielil ruch pojazdow na dwie nitki, jedna zdazajaca na polnoc, a druga na poludnie.
Z lewej i z prawej budowle wystrzelaly w gore niczym zbyt gesto zasiane zboze, tloczac sie i przepychajac w walce o miejsce. Coz to zreszta byly za budowle: zadna ani wielkoscia, ani wiekiem nie dorownywala Wielkiej Wiezy, zadna tez, jak sadze, nie miala scian takich jak nasza wieza — z grubego na piec krokow metalu. Z kolei jednak Cytadela nie mogla sie z nimi rownac ani pod wzgledem kolorow, ani oryginalnosci ksztaltow, ktorymi pysznil sie tutaj kazdy z budynkow, chociaz stal w towarzystwie setki innych. Zgodnie z obowiazujacym zwyczajem wiekszosc miala na parterze sklepy, choc pierwotnie wznoszone byly jako siedziby cechow, bazyliki, teatry, konserwatoria, skarbce, domy dysput, manufaktury, hospicja, lazarety, kostnice, mlyny czy domy uciech. Ich architektura odpowiadala tysiecznym funkcjom i setkom przeciwstawnych gustow. Wszedzie sterczaly wiezyczki i minarety, kopuly, rotundy i wykusze, strome niczym drabiny schody piely sie po nagich scianach, a niezliczone balkony stanowily miniaturowe enklawy dla mnostwa drzew cytrynowych i granatow.
Podziwialem wlasnie te wiszace ogrody, widoczne wyraznie wsrod rozowych i bialych marmurow, czerwonych sardoniksow, szaroniebieskich, kremowych i czarnych cegiel oraz zielonych, zoltych i fioletowych dachowek, kiedy widok lancknechta strzegacego wejscia do koszar przypomnial mi o obietnicy, jaka zlozylem dowodcy peltastow. Poniewaz mialem malo pieniedzy, a zdawalem sobie sprawe, iz niejednej jeszcze nocy przyda mi sie cieply plaszcz naszej konfraterni, najlepszym rozwiazaniem wydawalo mi sie zakupienie jakiegos jeszcze obszerniejszego, z mozliwie taniego materialu, ktory moglbym narzucic na swoj katowski fuligin. Sklepy jeden za drugim otwieraly swoje podwoje, ale te z ubiorami oferowaly nie to, czego szukalem, w dodatku po cenach znacznie wyzszych od tych, na jakie moglbym sobie pozwolic.
Wowczas nie przyszlo mi jeszcze na mysl, ze moglbym wykonywac swoj zawod jeszcze przed przybyciem do Thraxu. Zreszta, nawet gdybym wpadl na taki pomysl, natychmiast bym go odrzucil, przypuszczajac, ze zapotrzebowanie na tego typu uslugi jest tak niewielkie, iz nie oplaca sie po prostu szukac tych, ktorzy by ich akurat potrzebowali. Uwazalem, krotko mowiac, ze zawartosc mojej kieszeni, czyli trzy osimi, kilka orichalkow i jedno aes, powinna wystarczyc mi na cala podroz do Thraxu, a poza tym nie mialem najmniejszego pojecia o zaplacie, jakiej powinienem zadac. Tak wiec mijalem pietrzace sie bele przeroznych gatunkow kosztownych materialow, nie wchodzac nawet do sklepow, ktore je oferowaly ani nie zatrzymujac sie, zeby je dokladniej obejrzec.
Niebawem moja uwage przyciagnely inne towary. Choc wowczas nic jeszcze o tym nie wiedzialem, to tysiace najemnych zolnierzy szykowalo sie wlasnie do letniej kampanii. Wszedzie az roilo sie od barwnych peleryn i kocow, siodel o specjalnych ochronach na ledzwie, czerwonych furazerek, wloczni, sygnalowych flag ze srebrnej folii, hakow bardziej i mniej wygietych, z ktorych korzystala kawaleria, strzal pakowanych po dziesiec i dwadziescia, kolczanow z wygotowanej skory zdobionej zloconymi cwiekami i macica perlowa, wreszcie specjalnych oslon na przeguby dloni dla lucznikow. Kiedy to wszystko zobaczylem, przypomnialem sobie, co mistrz Palaemon mowil przed moim wyniesieniem o pokusach zolnierskiego zycia i chociaz zawsze myslalem z pewnym lekcewazeniem o stacjonujacych w Cytadeli zolnierzach, to teraz wydawalo mi sie, ze slysze wzywajacy na parade warkot bebnow i przeciagly, zawodzacy jek bojowych trab.
Zapomnialem juz zupelnie o tym, czego i w jakim celu szukam, kiedy z jednego ze sklepow wyszla szczupla, moze dwudziestoletnia kobieta i zaczela skladac zamontowane na noc kraty. Miala na sobie bajecznie kolorowa, obsypana brokatem suknie, bogata i jednoczesnie zlachmaniona, i akurat wtedy, kiedy jej sie przygladalem, promien slonca padl na rozdarcie tuz pod piersia, nadajac jej skorze odcien najbledszego zlota.
Nie jestem w stanie opisac, jakie wowczas i pozniej jeszcze czulem do niej pozadanie. Sposrod wielu kobiet, jakie znalem, ona byla chyba najmniej urodziwa — nie tak zgrabna jak jedna, nie tak zmyslowa jak inna, wreszcie nie tak dostojna jak Thecla. Byla sredniego wzrostu, miala krotki nos, szerokie kosci policzkowe i lekko skosne oczy, jakie czesto spotyka sie w twarzach tego typu. Ujrzalem ja i pokochalem smiertelna, ale zarazem niezbyt powazna miloscia.
Rzecz jasna, podszedlem do niej. Nie moglem sie jej oprzec, podobnie jak spadajac z urwiska nie moglbym sie oprzec slepej chciwosci Urth. Nie wiedzialem, co powinienem jej powiedziec i drzalem z obawy, ze na widok mojego miecza i fuliginowej szaty umknie w poplochu. Ona jednak usmiechnela sie i odnioslem wrazenie, ze nawet podziwia moj wyglad. Poniewaz nic nie mowilem, zapytala, czego sobie zycze, a ja wowczas zadalem jej pytanie, czy nie wie, gdzie moglbym sobie kupic plaszcz.
— Jestes pewien, ze go potrzebujesz? — Jej glos byl glebszy niz sie spodziewalem. — Twoj jest przeciez bardzo piekny. Czy moge go dotknac?
— Prosze, jesli chcesz.
Wzieta do dloni jego skraj i potarla go delikatnie miedzy palcami.
— Nigdy nie widzialam jeszcze takiej czerni. Jest tak gleboka, ze nie sposob dostrzec na niej zadnych fald. Kiedy jej dotykam, wydaje sie, ze moja dlon znika. A to twoj miecz. Czy ten kamien to opal?
— Chcialabys rowniez go dotknac?
— Nie, alez skad. Jesli jednak naprawde potrzebny ci plaszcz… — wskazala mi gestem wystawe sklepu i wtedy zobaczylem, ze byla zawalona najrozniejszymi, uzywanymi rzeczami: dzelabami, kapotami, chalatami i bluzami. — Bardzo niedrogo, zapewniam cie. Jesli tylko zechcesz wejsc, jestem pewna, ze znajdziesz to, czego szukasz.
Wszedlem do srodka przez skrzypiace drzwi. Liczylem na to, ze mloda kobieta pojdzie za mna, ale ona zostala na zewnatrz.
We wnetrzu panowal polmrok, ale rozejrzawszy sie zrozumialem, dlaczego moj widok nie wywarl na dziewczynie zadnego wrazenia. Czlowiek, ktory stal za lada, wygladal bardziej przerazajaco od kazdego kata. Jego twarz byla twarza kosciotrupa o czarnych jamach zamiast oczu, zapadnietych policzkach i ustach niemal zupelnie pozbawionych warg. Gdyby nie poruszyl sie i nie przemowil, wzialbym go nie za zywego czlowieka, lecz za zmumifikowane zwloki, postawione za lada zgodnie z czyims makabrycznym zyczeniem.
17. Wyzwanie
On jednak poruszyl sie, zwracajac w moja strone, a takze przemowil.
— Bardzo piekny. Tak, tak, bardzo piekny. Twoj plaszcz, szlachetny panie… Czy moglbym go zobaczyc?
Zblizylem sie do niego, stapajac po podlodze z nierownych, wydeptanych desek. Miedzy nami niczym ostrze sztyletu tkwil cienki, czerwony promien slonca, rojacy sie zyciem milionow czastek kurzu.
— Twoj stroj… — Chwycilem skraj plaszcza lewa dlonia i wyciagnalem w jego strone, a on dotknal go niemal w ten sam sposob, jak dziewczyna. — Tak, naprawde bardzo piekny. Podobny do welny, ale duzo bardziej miekki. Mieszanka lnu i siersci wigonia? Co za wspanialy kolor. Katowskie szaty. Watpilem, czy moga byc chocby w polowie tak dobre, ale czy mozna watpic, widzac taki material? — Dal nura pod lade i po chwili pojawil sie z nareczem jakichs szmat. — Czy moge obejrzec miecz? Bede nadzwyczaj ostrozny, zapewniam cie.
Wyciagnalem z pochwy Terminus Est i polozylem go na walajacych sie wszedzie lachach. Nachylil sie nad nim, nie dotykajac go ani nic nie mowiac. Przez ten czas moje oczy przyzwyczaily sie do polmroku i dostrzeglem waska, czarna tasiemke, wysuwajaca sie zza jego ucha.
— To jest maska — powiedzialem.
— Trzy chrisos za miecz. I jeszcze jeden za plaszcz. . — Nie przyszedlem tutaj, zeby cokolwiek sprcedawac — odparlem. — Zdejmij ja.
— Jak sobie zyczysz. W porzadku: cztery chrisos. — Uniosl dlonie do swojej trupiej maski. Jego prawdziwa twarz, o wystajacych kosciach policzkowych i pokryta intensywna opalenizna, bardzo przypominala twarz spotkanej przeze mnie przed sklepem kobiety.
Chce kupic plaszcz.
— Piec chrisos. To moja ostatnia propozycja. Musisz dac mi troche czasu, zebym zebral pieniadze.