par szczypiec. Staranna, wysoce fachowa praca mistrza Gurloesa, Odo, Mennasa i Eigila pozwolila nastepnie na usuniecie bez uzycia noza wszystkiego, co znajdowalo sie miedzy kolanem a stopa.
Skupilismy sie wokol Drotte'a popychani przez mlodszych chlopcow, udajacych, ze wiedza, na co patrzec i na co zwracac uwage. Tetnice i zyly pozostaly nietkniete, ale mial miejsce ciagly, choc powolny uplyw krwi. Pomoglem Drotte'owi zalozyc swieze bandaze.
Kiedy mielismy juz wyjsc, kobieta przemowila:
— Nie wiem, naprawde nie wiem. Dlaczego mi nie wierzycie? Ona odeszla z Vodalusem. Powiedzialabym wam dokad, ale naprawde tego nie wiem…
Na korytarzu, udajac ignorancje, zapytalem mistrza Palaemona kim jest ow Vodalus.
— Ile razy wam powtarzam, ze nic z tego, Co mowi przesluchiwany klient nie moze dotrzec do waszych uszu?
— Wiele razy, mistrzu.
— Ale bez zadnego rezultatu, jak widze. Wkrotce nadejdzie Dzien Maski, Drotte i Roche zostana czeladnikami, ty zas kapitanem uczniow. Czy chcesz im dawac taki przyklad?
— Nie, mistrzu.
Za plecami starego czlowieka Drotte spojrzal na mnie w sposob, ktory oznaczal, ze on wie wszystko o Vodalusie i powie mi to przy najblizszej okazji:
— Niegdys wszyscy czeladnicy byli pozbawieni sluchu. Chcesz, zeby znowu tak bylo? A przede wszystkim wyjmij rece z kieszeni, kiedy ze mna rozmawiasz!
Zrobilem to celowo, wiedzac, ze wywolam jego gniew. Kiedy wykonywalem jego polecenie, poczulem nagle, ze sciskam w palcach monete, ktora poprzedniego wieczoru dal mi Vodalus. W podnieceniu i przerazeniu zupelnie o niej zapomnialem, teraz natomiast zawladnelo mna potworne pragnienie, zeby na nia chociaz raz spojrzec, ale nie moglem, bowiem mistrz Palaemon nie spuszczal ze mnie swidrujacego spojrzenia swoich powiekszonych soczewkami oczu.
— Kiedy klient mowi, Severianie, ty nic nie slyszysz. Zupelnie nic. Mysl o myszach, ktorych piski nie maja dla nas zadnego znaczenia.
Skrzywilem sie, aby moc mu pokazac, ze rzeczywiscie pomyslalem o myszach.
Podczas dlugiej, nuzacej wspinaczki po schodach do naszej klasy wszystko we mnie az krzyczalo, zeby spojrzec na maly, metalowy krazek, ktory sciskalem w palcach, ale wiedzialem, ze gdybym teraz to uczynil, chlopiec idacy za mna (byl to akurat jeden z mlodszych uczniow imieniem Eusignius) z cala pewnoscia zobaczylby, co robie. W klasie mistrz Palaemon rozwodzil sie nad dziesieciodniowym nieboszczykiem; moneta palila mnie zywym ogniem, ale nie smialem na nia spojrzec.
Dopiero po poludniu znalazlem chwile spokoju i samotnosci, kryjac sie w ruinach murow obronnych wsrod wysokich, swiecacych mchow. Wyciagnalem zacisnieta piesc z kieszeni, ale nie moglem zdecydowac sie, zeby ja otworzyc, bojac sie, ze ewentualne rozczarowanie moze okazac sie czyms ponad moje sily.
Nie chodzilo mi bynajmniej o materialna wartosc monety. Chociaz bylem juz niemal dorosly, posiadalem w zyciu tak niewiele pieniedzy, ze kazda suma, jakakolwiek by byla, wydawalaby mi sie fortuna. Ta moneta (jeszcze tajemnicza, ale juz niedlugo) stanowila jedyna nic laczaca mnie z wydarzeniami wczorajszego wieczoru, byla jedynym lacznikiem pomiedzy mna a Vodalusem, piekna, tajemnicza kobieta i poteznie zbudowanym mezczyzna, jedyna nagroda za walke stoczona nad otwarta mogila. Do tej pory znalem jedynie zycie w konfraterni, a teraz, w porownaniu z blyskiem miecza i gromiacym echem strzalu wydalo mi sie ono nagle szare i zlachmanione jak moja stara koszula. Wszystko to moglo zniknac z chwila, kiedy otworze moja dlon.
Wreszcie, wyczerpawszy do cna zapasy rozkosznej niepewnosci i strachu, spojrzalem. Bylo to zlote chris — zacisnalem pospiesznie dlon obawiajac sie; ze byc moze w blasku slonca pomylilem je ze zwyklym, brazowym orichalkiem. Musialem poczekac dluzsza chwile, zeby ponownie zebrac w sobie wystarczajaco duzo odwagi.
Po raz pierwszy w zyciu mialem w dloni sztuke zlota. Orichalki, owszem, widywalem bardzo czesto, a kiedys nawet posiadalem kilka na wlasnosc. Raz czy dwa mignely mi srebrne osimi, natomiast z istnienia zlotych chrisos zdawalem sobie sprawe w ten sam metny i chyba jednak nie do konca uswiadomiony sposob, jak z istnienia swiata poza granicami Nessus albo z istnienia innych kontynentow lezacych na polnoc, wschod i zachod od naszego.
Na moim chrisos widniala twarz, ktora z poczatku wzialem za kobieca — z korona, w nieokreslonym wieku, milczaca i doskonala w zoltym metalu. Kiedy spojrzalem na druga strone, niemal krzyknalem ze Zdumienia — na rewersie znajdowal sie taki sam wizerunek latajacego statku, jak na herbie w moim sekretnym mauzoleum. Nie potrafilem tego zrozumiec, malo tego, nawet sie nie staralem, przekonany, ze wszelkie spekulacje i tak okaza sie bezowocne. Pospiesznie schowalem moj skarb do kieszeni i pograzony niemal w trans dolaczylem do kolegow.
Bylo absolutnie wykluczone, zebym nosil monete caly czas przy sobie. Przy pierwszej okazji, jaka mi sie nadarzyla, pobieglem na cmentarz i zakradlem do mojej kryjowki. Wlasnie tego dnia nastapila pierwsza powazniejsza zmiana pogody. Przedzieralem sie przez ociekajace deszczem zarosla i wysoka, kladaca sie juz do zimowego snu trawe. Kiedy dotarlem do grobowca, nie byla to juz cienista, dajaca wytchnienie w upalne dni kryjowka, ale lodowata pulapka, w ktorej wyczuwalem niedaleka obecnosc jakichs tajemniczych nieprzyjaciol, wrogow Vodalusa; wiedzacych doskonale o tym, ze jestem jego zaprzysieglym poplecznikiem. W kazdej chwili mogli nadejsc i zatrzasnac za mna ciezkie drzwi na specjalnie na te okazje naoliwionych zawiasach. Zdawalem sobie sprawe, rzesz jasna, ze to nonsens, ale wiedzialem rowniez, ze nie jest on tak zupelnie pozbawiony podstaw, ze moje przeczucia moga juz w niedalekim czasie stac sie rzeczywistoscia. Za kilka miesiecy czy kilka lat ci bezimienni jeszcze wrogowie mogli naprawde na mnie czekac. Uderzajac wczoraj toporem podjalem walke, czyli uczynilem cos, czego kazdy kat stara sie za wszelka cene uniknac.
U stop jednej z pustych trumien znajdowal sie w podlodze obluzowany kamien. Unioslem go w gore i kladac pod niego zlote chrisos wymamrotalem pod nosem zaklecie, ktorego przed kilku laty nauczyl mnie Roche, a ktore mialo pomoc w bezpiecznym przechowaniu ukrytych przedmiotow:
Zeby zaklecie dzialalo z cala moca, nalezalo jeszcze o polnocy obejsc kryjowke kilka razy dookola z plonaca swieca w dloni, ale wydawalo mi sie to po prostu smieszne, podobnie jak opowiesci Drotte'a o wstajacych z grobow nieboszczykach, wiec postanowilem zaufac samym slowom. Stwierdzilem przy okazji z niejakim zdziwieniem, iz jestem juz na tyle dorosly, ze nie wstydze sie poslugiwac czyms, co niektorzy uwazaja za godny pozalowania zabobon.
Mijaly dni, ale pamiec o mojej ostatniej wizycie w grobowcu pozostawala wciaz wystarczajaco swieza, zeby powstrzymac mnie przed zlozeniem tam ponownej wizyty i sprawdzeniem, co dzieje sie z moim skarbem, chociaz nie raz i nie dwa mialem wielka ochote, zeby to uczynic. A potem spadl pierwszy snieg, zamieniajac ruiny murow w niemozliwa do przebycia lodowa bariere, zas tak dobrze znana nekropolie w zupelnie obcy, grozny teren, pelen tajemniczych, snieznych zasp. Pomniki i grobowce wydawaly sie w swoich bialych czapach znacznie wieksze niz byly w istocie, zas drzewa i krzewy, przygniecione zimnym ciezarem, zmalaly w porownaniu z nimi do polowy swoich zwyklych rozmiarow.
Poczatkowo uczniowie maja w naszej konfraterni bardzo latwe zycie, ale z uplywem lat ich obowiazki coraz bardziej sie zwiekszaja. Najmlodsi chlopcy w ogole nie pracuja. Kiedy maja szesc lat otrzymuja pierwsze zadania,