— Dogralem sprawe do konca?

— Tak, do konca. Wyjatkowo zreszta ci sie to udalo. Wiedzielismy, ze zetknales sie tam z jakas forma zycia i natychmiast poslalismy innych. Ta istota z ktora sie spotkales wciaz jeszcze tkwila w tym swoim miejscu. Gapila sie na naszych ludzi. I to wszystko. Probowalismy nawiazac z nia jakis kontakt, ale ona pozostawala zupelnie niema. Udawala, ze ich nie slyszy, nie dostrzega. To jest zupelnie niezrozumiale dla…

— Braterstwo — odparl chichoczac z cicha Blaine. — Zawarlismy braterstwo. Ale ty i tak tego nie zrozumiesz.

— Sadze, ze jednak zrozumialbym — oczy Randa pociemnialy. — Jak bardzo stales sie obcy, Shep?

— Sprobuj, to zobaczysz.

— O nie, wielkie dzieki — wzdrygnal sie Rand — Szedlem twoim tropem. Na poczatku wyslalem Freddy'ego… Wszystko jednak okazalo sie byc bardziej dziwaczne i tajemnicze niz moglismy nawet przypuscic.

— No i co dalej zamierzasz?

— Zebym to ja sam wiedzial.

Do pokoju wszedl ajent dzwigajac dwie szklanki i butelke.

— A twoja szklanka, Grant? — spytal Rand obrzucajac mezczyzne bacznym spojrzeniem.

— Zostaly mi jeszcze troche roboty — odparl zapytany. — Wiec jesli nie macie nic przeciwko temu… — Oczywiscie, ze nic. Pedz do swych zajec, Grant. Ale jeszcze jedno…

— Tak, sir?

— Chcialbym, zeby pan Blaine spedzil tu noc.

— Nie ma najmniejszych przeszkod. Ale musze od razu zastrzec, ze wygod zadnych tu nie ma…

— To nie problem… — wtracil Blaine.

— Zaproponowalbym panu wlasne lozko. Ale uczciwie mowie, ze to marny interes…

— Nie mam najmniejszego zamiaru pozbawiac pana lozka — rozesmial sie Blaine.

— Naprawde bedzie panu duzo wygodniej, gdy posciele na ziemi. Tak bedzie lepiej, slowo honoru.

— Ach, cokolwiek — machnal reka Blaine. — Bede wdzieczny za cokolwiek.

Rand wzial butelke, przez chwile czytal etykietke, a nastepnie odkorkowal.

— Koce przyniose troche pozniej. I tak nie wybiera sie pan teraz spac? — Grant spogladal na butelke polyskujaca w dloniach Randa.

— Oczywiscie, ze mozesz potem, Grant. Dziekuje — mruknal przez zeby Rand mocujac sie z opornym korkiem.

Mezczyzna wyszedl. Chwile potem trzasnely jakies drzwi w glebi domu i zapadla cisza. Rand otworzyl wreszcie butelke i rozlal trunek do szklanek. Spojrzal badawczo na Blaine'a.

— Oczywiscie nie musisz tu zostawac, jesli nie chcesz.

— Naprawde nie musze?

— Wracam do Fishhooka przez transo. Jesli chcesz, wracaj ze mna.

Blaine milczal i Rand podal mu pelna szklanke.

— No i co powiesz, Shep? — pierwszy przerwal cisze Rand.

— Upraszczasz chyba sprawe — rozesmial sie Blaine. — Chyba zbyt upraszczasz.

— Mozliwe — odparl Rand, rozpierajac sie wygodniej w fotelu i podnoszac szklanke do ust.

— Moge zrozumiec te historie z obcym, z tym, ze stales sie obcy — odezwal sie po chwili milczenia. — To w koncu ryzyko zawodowe kazdego badacza. Ale maszyna gwiezdna? Jak tego dokonales? Byles w spolce ze Stone'em, oczywiscie?

— Wiesz, ze Stone nie zyje?

— Nie, nie slyszalem o tym — odparl Rand z odcieniem powatpiewania w glosie.

Troche pod wplywem tonu Randa, troche intuicyjnie Blaine pojal, ze Kirby wcale o to nie dba, czy Stone zyje czy nie, czy Finn jest w miescie czy gdzies indziej na prowincji. Bylo mu to najwidoczniej zupelnie obojetne. A nawet wiecej. Wygladalo na to, ze Rand jest zadowolony z obrotu sprawy, tak ze smierci Stone'a, jak i z dzialalnosci Finna. Gdyz monopol Fishhooka opieral sie w gruncie rzeczy na swiecie niedewiatow, na tych milionach ludzi zmuszonych do spogladania z nadzieja w strone koncernu, bo tylko ten mogl zapewnic im kontakty i handel z gwiazdami. A wiec Fishhook i reprezentujacy jego interesy Rand, mogli wrecz byc zainteresowani — Blaine uswiadomil to sobie nagle — tym, aby krucjata gloszona przez Finna toczyla sie nieuchronnie do konca.

Lecz jesli tak jest rzeczywiscie, to smiertelny cios Stone'owi mogl zadac wcale nie Finn, lecz Fishhook.

Blaine wzdrygnal sie na te mysl. Ale tkwila mu ona w mozgu. Nie dawala spokoju. Nurtowala. Draznila, sytuacja naraz okazala sie o wiele, wiele bardziej skomplikowana. Wykraczala daleko poza wojne miedzy Stone'em a Finnem.

Nie lepszym wyjsciem w tej sytuacji byloby zupelne wyparcie sie jakichkolwiek zwiazkow z ta nieszczesna maszyna gwiezdna — myslal goraczkowo Blaine. Byc moze powinien byl to zrobic juz wczesniej, jeszcze w wozowni. Lecz gdyby teraz wyznal Randowi jak rzecz sie miala naprawde, ze z cala afera zetknal sie zaledwie kilka godzin temu, to — raz — ze moze w oczywisty sposob stracic cala swoja przewage ktora stanowi jego wartosc przetargowa, a — dwa — ze Rand i tak mu nie uwierzy. Bo to przeciez nie kto inny, lecz Blaine towarzyszyl Rileyowi w transporcie maszyny prawie od samego Meksyku.

— Duzo czasu zajela ci pogon za mna — ostroznie odezwal sie Blaine. — Albo straciles troche swych umiejetnosci. A moze tylko igrales ze mna?

— Szczerze ci wyznam, Shep, ze prawie udalo ci sie wymknac — rzekl Rand marszczac brwi, jakby sobie cos przypomnial. — Mielismy cie juz w tym miasteczku, gdzie o malo nie zostales powieszony…

— Byles tam wowczas?

— Osobiscie, nie. Ale moj czlowiek.

— I pozwolilibyscie, aby mnie zlinczowano?

— Powiem ci szczerze, ze nasze zdana byly podzielone. Lecz ty sam najlepiej rozwiazales sytuacje Rand spojrzal badawczo na Blaine'a.

— Ale gdybym…

— Sadze, ze najprawdopodobniej zostalbys powieszony. Bylismy przekonani, ze sami zdolamy odzyskac skradziona maszyne.

Ze zloscia uderzyl szklanka w blat stolu.

— To byl diabelski pomysl wlec te maszyne tym starym trupem. Cokolwiek…

— To proste — odparl spokojnie Blaine. — Powinienes to zrozumiec. Jesli juz kradniesz rzecz tak drogocenna, to robisz wszystko, lapiesz kazda nadarzajaca sie okazje, kazdy sposob jest dobry, by zabrac ja najdalej i jak najszybciej.

— Szatanski sposob — mruknal z mimowolnym podziwem Rand. Spostrzegl, ze Blaine smieje sie i natychmiast oddal mu usmiech.

— Posluchaj mnie, Shep — odezwal sie, nachylajac ku Blaine'owi. — Wyznaj; mi wszystko. Zawsze bylismy dobrymi przyjaciolmi. I sadze, ze nadal nimi jestesmy.

— Co chcesz wiedziec?

— Cos zrobil z ta maszyna? Gdzies ja zabral?

— Tak, zabralem ja — Blaine usmiechnal sie blado kiwajac glowa.

— I mozesz ja sprowadzic z powrotem?

— Nie. Daje ci slowo honoru, ze tego nie moge zrobic. Bylem… No dobrze, powiem ci. To miala byc kpina z kogos.

— Ze mnie, tak?

— Nie, nie z ciebie. Z Lamberta Finna.

— Nie lubisz go, prawda?

— Nigdy w zyciu nie widzialem go na oczy.

Rand bez slowa siegnal po butelke i ponownie napelnil szklanki. Podniosl swoja do ust i wypil duszkiem polowe.

— Musze cie opuscic — odezwal sie spogladajac na zegarek. — Jedno z tych slawnych przyjec u Charline, rozumiesz. Za nic w swiecie nie chcialbym go stracic. Jestes pewien, ze chcesz tu pozostac? Charline bylaby zachwycona widzac ciebie.

Вы читаете Czas jest najprostsza rzecza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату