Wtedy ucisk ich umyslow zelzal, a on cofnal sie, stajac obok Anity. Rozejrzal sie po twarzach spoglal dajacych nan w pelnym przerazenia zdumieniu.
— CO SIE DZIEJE? — spytal Anite zaniepokojony.
— TO BYLO PO PROSTU KOSZMARNE — wzdrygnela sie dziewczyna.
— OCZYWISCIE, ALE WIDZIALEIM WIELE GORSZYCH RZECZY.
— Bo to rzeczywiscie bylo okropne i w tym tkwilo zrodlo odrazy tych ludzi do wiedzy, ktora im Blaine udostepnil. To prawda; on widzial wiele gorszych rzeczy, ale oni nie. Oni przezyli swe zycie tutaj, na Ziemi i nie znali pomyslow i koncepcji pochodzacych z innych swiatow, nawet o nich nie slyszeli. A teraz po raz pierwszy bezposrednio z czyms takim sie zetkneli. Jemu, oswojonemu z obcym nie wydawalo sie to tak potworne jak im. Wiele rzeczy pochodzacych z gwiazd moglo, z punktu widzenia Ziemian, budzic najwieksza groze i obrzydzenie, lecz obiektywnie — z punktu widzenia obcego umyslu stanowilo fakt calkiem normalny. Dla mieszkancow Hamilton bylo to po prostu szokujaco odmienne.
— CZY ONI WYKORZYSTAJA TO? — spytal Blaine.
— PODSLUCHALAM CIE, MLODY CZLOWIEKU — wtracila sie chuda kobieta. — SPOSOB JEST WSTRETNY, PRZYZNAJE, ALE UZYJEMY GO. COZ NAM INNEGO POZOSTAJE?
— MOZECIE POZOSTAC NA ZIEMI.
— ZASTOSUJEMY TO! — powtorzyla zdecydowanie kobieta.
— I POWIADOMICIE INNYCH.
— POSTARAMY SIE. ZROBIMY TO NAJLEPIEJ, JAK POTRAFIMY.
Ludzie zaczeli sie w milczeniu rozchodzic. Zaszokowani i zawstydzeni. — A TY? — spytal Anite Blaine.
Odwrocila sie powoli, stajac do niego przodem, patrzac mu w twarz.
— MUSIALES TO ZROBIC, SHEP. INNEGO WYJSCIA NIE BYLO. ALE NAWET SOBIE NIE WYOBRAZASZ, JAK TO NIMI WSTRZASNELO.
— NIE WYOBRAZAM SOBIE. ZBYT DUZO OBCOWALEM Z OBCYMI RZECZAMI, BY ZROZUMIEC W PELNI CZYJAS NIECHEC I ODRAZE DO NICH. POZA TYM SAM JESTEM CZESCIOWO OBCY. NIE JESTEM CALKOWICIE CZLOWIEKIEM…
— CICHO, NIC NIE MOW — szepnela, zblizajac twarz do jego twarzy. — DOBRZE WIEM, KIM JESTES. — JESTES O TYM PRZEKONANA, ANITO?
— CALKOWICIE.
Wyciagnal rece i przytulil ja do siebie. Zagladajac jej w twarz, zobaczyl, ze usmiecha sie miekko przez lzy.
— Musze juz isc — odezwal sie nienaturalnie grubym glosem. — Pozostalo mi jeszcze cos niecos do zrobienia.
— Lambert Finn? Pokiwal milczaco glowa.
— Nie rob tego. Nie mozesz tego zrobic.
— Myslimy o czym innym — odparl. — Chociaz, Bog swiadkiem, chcialem to zrobic. Chcialem go zabic. Ale teraz juz ni chce.
— Ale czy to… to bezpieczne… bys tam wracal?
— Nie wiem. To sie okaze. Ale musimy zyskac troche czasu. A tylko ja moge go od Finna wytargowac. Jestem jedynym czlowiekiem, ktorego sie boi.
— Gdybys potrzebowal samochodu…
— Bardzo mi sie przyda.
— Opuscimy Ziemie zaraz po zapadnieciu zmierzchu. Czy wrocisz do tego czasu?
— Nie wiem — odparl otwarcie.
— Czy wrocisz, by poleciec z nami? Czy wrocisz by nas poprowadzic?
— Anito, zrozum. Nie moge niczego obiecac. Nie wymagaj tego ode mnie.
— A jesli odlecimy bez ciebie, czy przybedziesz do nas?
Bezradnie wzruszyl ramionami.
Na to pytanie nie potrafil dac odpowiedzi.
33.
Sala recepcyjna hotelu byla pograzona w ciszy i niemal pusta. Jeden gosc drzemal w fotelu, drugi czytal przy stoliku gazete. Za biurkiem tkwil znudzony recepcjonista i gapiac sie bezmyslnie przez okno, wyginal sobie lewa dlonia konce palcow prawej reki.
Blaine szybko przeszedl hall i wkroczyl w krotki korytarzyk wiodacy w strone schodow. Chlopak obslugujacy winde tkwil w plecionym fotelu obok otwartej kabiny. Na widok Blaine a wyraznie sie ozywil.
— Na gore, sir? — spytal wstajac.
— Daj sobie spokoj, bracie. Pojde piechota.
Odwrocil sie i rozpoczal wspinaczke po schodach, czujac jednoczesnie jak biegnacy po plecach dreszcz emocji jezy mu wlosy na glowie i wywoluje gesia skorke. Rozpoczynal niebezpieczna gre. Stawka w niej moglo byc nawet jego zycie.
Ale musi zaryzykowac.
Chodnik pokrywajacy kamienne stopnie schodow skutecznie gluszyl jego kroki. Posuwal sie w zupelnej ciszy macac ja jedynie glosnym, podekscytowanym oddechem.
Gdy stanal na drugim pietrze rozejrzal sie uwaznie w obie strony korytarza. Nic sie tu nie zmienilo od czasu jego poprzedniej bytnosci a straznik tkwil na swoim zwyklym miejscu. Slyszac kroki Blaine'a odwrocil sie w jego strone i czekal. Gdy Blaine sie zblizyl, odezwal sie pierwszy.
— Niestety, nie moge teraz pana wpuscic. Finn zabronil wpuszczac kogokolwiek. Spi.
— Slyszalem, ze ma wielkie klopoty — odparl, znizajac glos Blaine.
— Klopoty! — parsknal stlumionym glosem straznik. I nachylajac sie w strone Blaine a, dodal konfidenjonalnym szeptem:
— Nigdy nie widzialem czlowieka w takim stanie. Co sie moglo stac?
— Dobre sobie! Czary! To wszystko te cholerne czary.
— Tak, zapewne — odarl z lekkim wahaniem w glosie ochroniarz. — Ale byl zupelnie normalny, gdy przyszedl pan po raz pierwszy. Potem panowie wyszli razem. Gdy wrocil, tez byl zupelnie normalny. — No wlasnie. Nie zauwazylem wowczas w nim zadnych oznak swiadczacych o tym, ze ma klopoty.
— Przeciez mowie panu wyraznie. Gdy wrocil, byl jeszcze calkiem normalny. To sie stalo godzine czy dwie pozniej. A w tym czasie juz nikt tam nie wchodzil. Dopiero ja zajrzalem by spytac, czy czegos nie potrzebuje. Siedzial bez ruchu za biurkiem i wpatrywal sie w drzwi tak strasznym wzrokiem, ze az sie przestraszylem. Mowilem do niego, ale on wcale mnie nie slyszal. Nawet mnie nie zauwazyl.
— Moze byl tak gleboko zamyslony.
— Ba, ja tez tak myslalem. Ale potem przyszedl nastepny dzien. Wczorajszy. Przed ta stara wozownia zebral sie tlum mieszkancow miasta i ci dziennikarze, do ktorych mial przemawiac Finn. Kiedy weszli o srodka, gdzie przechowywano maszyne gwiezdna …
— Nie bylem tam osobiscie, ale slyszalem o wszystkim — pokiwal glowa Blaine. — To musial byc rzeczywiscie szok.
— Myslalem, ze padnie trupem na miejscu. Zrobil sie purpurowy na twarzy…
— A co by pan powiedzial, gdybysmy tak zajrzeli do niego razem? — spytal Blaine, przerywajac potok wymowy straznika. — Jesli spi, wycofamy sie na palcach. Ale moze sie juz obudzil. Mam do niego bardzo wazna sprawe.
— Dobra, czemu nie? — straznik niespodziewanie latwo zgodzil sie na propozycje Blaine'a. — Wizyta przyjaciela moze mu nawet sprawic przyjemnosc.
A wiec byl to dzien wyplaty — pomyslal Blaine. Dzien lapowki. Finn nic nie wspomnial o mnie. Nie odwazyl sie. Pozwolil, aby wszyscy uwazali mnie za jego przyjaciela. To zreszta zrozumiale. Chroniac nie, chronil jednoczesnie samego siebie. To dlatego nie urzadzil oblawy dlatego nie wywrocil Hamilton do gory nogami w poszukiwaniu mnie. Jego milczenie bylo lapowka dla kogos, kto poznal jego straszna tajemnice. Milczenie to