– Nudzisz mnie, Belane.

– Bardzo sie ciesze, naprawde.

– Sluchaj, mam sporo pracy…

– Tylko jedno pytanko…

– No dobra. Wal.

– Jak sie zalatwia kosmite?

– Nic prostszego.

– Nie mozna ich zastrzelic. Wiec jak?

– Tajemnica zawodowa.

– Mnie moze pani powiedziec, slodziutka. Nikomu nie powtorze, bede milczal jak grob.

– Akurat ja ci to moge zapewnic, grubasie – oznajmila, zanim sie rozlaczyla.

Odlozylem sluchawke i oparlem nogi o blat biurka. Chryste, 6 kosmitow lazi po Ziemi i w dodatku wybralo mnie, zebym im pomagal. Powinienem byl zawiadomic wladze. Pewnie, juz widze, co by to dalo. Musialem radzic sobie sam. Ale sprawa nie wydawala sie latwa. Nalezalo sie dobrze zastanowic. Zdjalem nakretke z butelki i pociagnalem wodki. No, mialem jeszcze dwie inne sprawy, czyli Czerwonego Wrobla i Cindy Upek. Wyjalem monete: orzel – Czerwony Wrobel; reszka – Cindy Upek. Wypadla reszka. Usmiechnalem sie, odchylilem do tylu i zaczalem myslec o Cindy Upek. O tym, jak dobiore sie jej do tylka.

32

A wiec, zeby uczcic dotychczasowe sukcesy, ktore niechybnie czynily ze mnie najlepszego detektywa w Los Angeles, zamknalem biuro, zjechalem winda na dol i wyszedlem na ulice. Skierowalem sie na poludnie i skrecilem w Bulwar Zachodzacego Slonca. Niestety, w tej okolicy na bulwarze jest niewiele barow. Szedlem i szedlem. Wreszcie trafilem na nieco pretensjonalny bar. Nie mialem ochoty siedziec na stolku. Usiadlem przy stoliku. Zjawila sie kelnerka ubrana w mini, szpilki i przezroczysta bluzke, przez ktora przeswitywal wypchany stanik. Wszystko bylo dla niej za male: jej stroj, jej umysl, swiat. Usmiech miala twardy jak stal. Kiedy szczerzyla zeby, to az bolalo. I ja, i mnie. Usmiechala sie caly czas. Tak falszywie, ze az dostalem gesiej skorki. Odwrocilem wzrok.

– Czesc, skarbie! – zawolala. – Co podac?

Nie patrzylem na jej twarz. Patrzylem na jej brzuch. Byl goly. Na pepku miala przyklejona czerwona papierowa roze.

– Wodka z tonikiem i limona – powiedzialem do rozy.

– Juz sie robi, skarbie!.

Odeszla, usilujac powabnie krecic tylkiem. Nie wychodzilo jej.

Nagle poczulem, ze wpadam w depresje.

Nie, Belane, daj spokoj, powiedzialem sam do siebie.

Nic to nie dalo.

Wszyscy sa popieprzeni. Nie ma zwyciezcow. Jesli nawet ktos wyglada na zwyciezce, to tylko zludzenie. Wszyscy uganiamy sie za czyms, a tymczasem nie ma nic. I tak dzien w dzien. Ciagla walka o przetrwanie. Mizerny cel, skoro Pani Smierc nie ominie nikogo. Kiedy tak o tym myslalem, czulem, ze zaczynam swirowac.

Przestan myslec, Belane, powiedzialem sam do siebie.

Nic to nie dalo.

Kelnerka przyniosla mojego drinka. Polozylem na stoliku banknot. Podniosla go.

– Dzieki, skarbie!

– Nie tak predko! – powiedzialem. – Prosze wydac reszte.

– Nie nalezy sie panu zadna reszta.

– W takim razie nie bedzie napiwku.

Otworzyla szeroko oczy. Byly zupelnie puste.

– A kim pan jest, do licha? Pieprzonym kowbojem?

– Kowbojem? – zdziwilem sie.

– Nie wie pan, co to kowboj?

– Nie.

– To taki gosc, ktory lubi sie przejechac za frajer.

– Sama to wymyslilas?

– Nie. Dziewczyny tak na nich mowia.

– Jakie dziewczyny? Kowbojki?

– Cos pan taki czepialski? Masz pan w dupie ose, czy co?

– Juz predzej „co”.

– MARY LOU! – zawolal ktos glosno. – MASZ KLOPOTY Z TYM KUTASEM?

Byl to barman, nieduzy gosc z brwiami jak gasienice.

– Nie przejmuj sie, Andy, poradze sobie z tym kutasem.

– No jasne, Mary Lou – powiedzialem. – Ktos, kto ma tyle doswiadczenia z kutasami co ty, nie powinien miec problemow!

– TY DUPODAJCU! – wrzasnela.

Zobaczylem, ze Gasienica przeskakuje przez bar. Niezla sztuczka jak na takiego kurdupla. Postawilem z rozmachem szklanke i wstalem. Chcial mnie zalatwic prawym prostym, ale zrobilem unik i walnalem go kolanem w krocze. Upadl na podloge i podkurczyl nogi. Kopnalem go w dupe i wyszedlem na Bulwar Zachodzacego Slonca.

Cos nie mialem ostatnio szczescia do barow.

33

Wrocilem do siebie i pilem. Tak minela mi reszta dnia i pol nocy.

Obudzilem sie okolo poludnia, pozbylem zbednego balastu, umylem zeby, ogolilem sie, zaczalem dumac. Nie czulem sie najgorzej. W ogole niewiele co czulem. Ubralem sie. Wrzucilem jajko do wody, postawilem na ogniu. Zanim sie ugotowalo, wypilem szklanke soku pomidorowego pol na pol z piwem. Potem ostudzilem jajko pod kranem, obralem i zjadlem; bylem na tyle zdatny do zycia, na ile to mozliwe.

Podnioslem sluchawke i zadzwonilem do biura Upka. Przedstawilem sie. Wcale sie nie ucieszyl.

– Al, pamietasz tego Francuza, o ktorym ci mowilem? – zapytalem.

– No. Co z nim?

– Juz sie go pozbylem.

– Jak?

– Nie zyje.

– Swietnie. To z nim mnie zdradzala?

– No, kontaktowali sie.

– Kontaktowali? Co to ma niby znaczyc, u diabla?

– Nie chce urazic twoich uczuc.

– Nielatwo je urazic, Belane.

– Sluchaj, dobiore sie Cindy do tylka. Po to mnie wynajales, nie?

– Sam nie wiem, dlaczego cie wynajalem. Mysle, ze to byl blad.

– Al, przeciez zalatwilem Francuza. Nie zyje.

– No wiec na czym stoimy?

– Nie moze juz jej posuwac.

– A posuwal?

– Al…

Вы читаете Szmira
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×