– A ty? Cale to twoje gadanie o dobraniu sie jej do tylka.

Jestes erotomanem, czy co?

– Posluchaj, Al, depcze jej po pietach. Jestem od niej na odleglosc paly…

– Znow zaczynasz!

– Zblizamy sie do konca, Al. To juz nie potrwa dlugo. Zaufaj mi.

– Myslisz, ze ma kogos poza tym Francuzem?

– Tak sadze.

– Tak sadzisz? Tak sadzisz? Cholera jasna, place ci kupe szmalu. Tygodnie mijaja, a ty mi mowisz, ze w gre wchodzil martwy Francuz, i „sadzisz”, ze jest jeszcze ktos? Wez sie do roboty, stary!

Chce miec dowody! Chce, zebys raz na zawsze wyjasnil te sprawe!

– Zrobie to w ciagu 7 dni, Al.

– Daje ci 6.

– No to w ciagu 6, Al.

W sluchawce zapadla cisza. Po czym Upek odezwal sie znow.

– Dobra. Za godzine jade na lotnisko. Musze leciec na wschod w interesach. Wroce za 6 dni.

– Do tego czasu wszystko bedzie zalatwione, anioleczku.

– Nie nazywaj mnie „anioleczkiem”. Co to ma niby znaczyc?

– Tak tylko powiedzialem.

– Uporaj sie z ta sprawa, bo inaczej zalatwie cie po powrocie, zlamasie jeden!

– Do mnie mowisz, Al?

Ale w sluchawce panowala cisza. Rozlaczyl sie. Kutas. Trudno… trzeba brac sie do roboty…

34

Siedzialem w swoim wozie zaparkowanym ze 30 metrow od domu Upka. Dochodzila 8 wieczor. Czerwony mercedes Cindy stal na podjezdzie. Bylem pewien, ze Cindy wykona jakis ruch. Juz niedlugo. Cos wisialo w powietrzu. Zgasilem cygaro. Podnioslem komorke i zadzwonilem, zeby poznac wynik 9 gonitwy. Znow przerznalem. Zycie wyczerpuje czlowieka. Czulem sie wypompowany i zniechecony. Bolaly mnie nogi.

Pomyslalem, ze Cindy pewnie oglada jakies kretynski program w telewizji, krzyzuje cieple uda i zasmiewa sie z zalosnych dowcipow. Potem zaczalem dumac o Jeannie Nitro i jej 5 kumplach z kosmosu. Chcieli mnie zwerbowac. Ale nie jestem zdrajca. Rozwale ten ich gang. Musi byc jakis sposob. Moze gdybym znalazl Czerwonego Wrobla, wycwirkalby mi odpowiedz. Czy ja zbzikowalem? Czy tez to wszystko dzialo sie naprawde?

Znow wzialem komorke i wystukalem numer Johna Bartona. Byl w domu.

– Sluchaj, John, mowi Belane. Mam trudnosci z wytropieniem Czerwonego Wrobla. Moze lepiej znajdz innego detektywa.

– Nie, Belane, mam do ciebie zaufanie, poradzisz sobie.

– Tak uwazasz?

– Nie mam cienia watpliwosci.

– Dobra, w takim razie bede probowal dalej.

– Swietnie.

– Skontaktuje sie z toba, jak sie czegos dowiem.

– Znakomicie. Dobranoc.

Odlozyl sluchawke. Mily gosc.

Zaczalem znow zapalac cygaro. I o malo go nie wyplulem. Cindy Upek wyszla z domu. Podeszla do mercedesa. Wsiadla.

Jazda, malenka, jazda!

Uruchomila silnik, wlaczyla swiatla, wycofala woz z podjazdu. Wykrecila i ruszyla na polnoc. Ja za nia, trzymajac sie jakies 50 metrow z tylu. Dojechala do glownego bulwaru, a dokladnie Pacific Coast Highway. Skrecila na poludnie. Bylem 3 wozy za nia. Przejechala przez skrzyzowanie i nagle zmienilo sie swiatlo. Nie moglem czekac. Niewiele brakowalo, ale obylo sie bez kraksy. Jedynie rozlegly sie klaksony i ktos wrzasnal: „Palant!” Ludzie nie grzesza oryginalnoscia.

Znow znajdowalem sie 3 wozy za Cindy. Jechala prawym pasem. Zaczela zwalniac, a potem skrecila na parking, na parking przed motelem. Motel MIODOWE WYDMY. Slodka nazwa. Zatrzymala woz przed drzwiami oznaczonymi numerem 9. Ja podjechalem pod drzwi z numerem 7, zgasilem silnik i swiatla. Czekalem.

Wyszla z wozu, podeszla do drzwi i zastukala. Otworzyl je jakis facet.

Mam cie, Cindy!

Facet stal w swietle, wiec go widzialem calkiem dobrze. Mogl sie podobac. Nie mnie, ale jej na pewno. Byl mlody. Pusta, gladka twarz, waskie brwi, masa wlosow. A nawet warkoczyk. Wiecie, jaki. Prawdziwy dupek. Objeli sie drzwiach. Pocalowali. Uslyszalem smiech Cindy. Po czym weszla do srodka i drzwi sie zamknely.

Chwycilem kamere i ruszylem w strone recepcji. Wszedlem. Nie bylo nikogo. Na niewielkim kontuarze stal dzwonek. Nacisnalem. Nic. Nacisnalem mocniej, 6 razy pod rzad.

Ktos sie wylonil z zaplecza. Stary pierdziel. Bosy, ubrany w dluga koszule nocna i szlafmyce.

– Aha, wlasnie zamierzal sie pan polozyc spac, tak? – spytalem.

– Moze tak, moze nie. Moja sprawa.

– Nie mialem zamiaru pana urazic. Chcialbym sie tu zatrzymac. Ma pan wolny pokoj?

– Alfons?

– O nie, skadze znowu!

– Handlarz narkotykow?

– Nie, nie.

– Szkoda. Potrzebuje kokainy.

– Sprzedaje Biblie, prosze pana.

– To obrzydliwe!

– Probuje szerzyc Slowo Boze.

– Tylko nie probuj pan szerzyc tego gowna tutaj!

– Jak pan chce.

– Chyba powiedzialem jasno, kurwa, ze nie chce!

– Tak, tak. Chce tylko wynajac pokoj.

– Sa 2 wolne. Numer 8 i numer 3.

– Powiedzial pan: numer 8?

– Powiedzialem: numer 8 i numer 3. Gluchy pan, czy co?

– Wezme 8.

– 35 dolcow. Gotowka.

Odliczylem pieniadze. Staruch zlapal banknoty, rzucil na kontuar klucz.

– Wystawi mi pan rachunek?

– Co takiego?

– Rachunek.

– Przeliteruj to pan.

– Nie chce mi sie.

– Wiec go pan nie dostanie.

Wzialem klucz, opuscilem recepcje, podszedlem do drzwi numeru 8 i je otworzylem. Calkiem ladny pokoj. Jesli jedyna alternatywa jest spanie pod mostem.

W kuchni znalazlem szklanke. Wrocilem z nia do pokoju i przylozylem do sciany dzielacej mnie od numeru 9. Mialem szczescie. Wszystko bylo slychac.

– Billy, nie spieszmy sie – powiedziala Cindy Upek. – Chce najpierw troche pogadac.

– Pogadamy pozniej – oswiadczyl Billy. – Nie widzisz, jak mi sterczy pala? Musimy temu zaradzic. Chce sie rabac, nie gadac!

Вы читаете Szmira
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×