– Co, Kitty?

– Nie domyslasz sie?

– Nie.

– Spojrz w dol, Nick.

– Dobra.

– Co widzisz?

– Szklanke. Telefon.

– Co jeszcze, Nick?

– Buty…

– Nick, a to wielkie cos, co sterczy do przodu, kiedy tak sobie rozmawiamy… co to?

– To? To moj tlusty bebech!

– Mow do mnie, Nick. Sluchaj mojego glosu, mysl o tym, ze siedze ci na kolanach, sukienka podjezdza mi do gory, widzisz moje kolana, moje uda. Mam dlugie blond wlosy. Opadaja mi na ramiona.

Mysl o mnie, Nick, mysl o mnie…

– No dobra…

– I co teraz widzisz, Nick?

– To samo. Telefon, buty, szklanke, swoj bebech…

– Jestes niegrzecznym chlopcem, Nick! Mam ochote przyjechac do ciebie i dac ci pare klapsow! A moze sam chcialbys mi sprawic lanie, Nick?

– Co takiego?

– W pupe. W pupe, Nick!

– Kitty…

– Tak?

– Przepraszam, ale musze odejsc na chwile. Musze isc do lazienki.

– Och, Nick, wiem, co chcesz zrobic! Ale wcale nie musisz isc do lazienki, mozesz to przeciez zrobic rozmawiajac ze mna!

– Nie, nie moge, Kitty. Musze sie odlac.

– Nick, uwazam nasza rozmowe za zakonczona!

Rozlaczyla sie.

Poszedlem do lazienki i wysikalem sie. Stojac nad klozetem wciaz slyszalem bebnienie deszczu. Kiepska byla ta rozmowa z Kitty, ale przynajmniej pomogla mi przestac myslec o Czerwonym Wroblu i innych sprawach. Spuscilem wode, umylem rece, popatrzylem w lustro, zrobilem do siebie oko i wrocilem napic sie szkockiej.

45

Nazajutrz znow siedzialem w biurze. Czulem sie nie spelniony i, szczerze mowiac, dosc niechetnie nastawiony do zycia. Tkwilem w martwym punkcie, reszta swiata tez. Wszyscy po prostu zbijalismy baki, czekajac na smierc i zajmujac sie czymkolwiek, zeby wypelnic czas. Niektorzy z nas nie robili nic. Bylismy jak warzywa. Ja rowniez. Nie wiem, jakim bylem warzywem. Czulem sie jak rzepa. Zapalilem cygaro, zaciagnalem sie i udawalem, ze wiem, co jest, kurwa, grane.

Zadzwonil telefon. Podnioslem sluchawke.

– Taa?

– Panie Belane, zostal pan wylosowany jako kandydat do wspanialej nagrody. Moze nia byc telewizor, podroz do Somalii, 5000 dolarow albo skladany parasol. Dostanie pan darmowy pokoj, darmowe sniadania. Musi pan tylko zapisac sie na prowadzone przez nas wyklady, ktora umozliwia panu zbicie fortuny na handlu nieruchomosciami…

– Hej, koles! – powiedzialem.

– Tak, slucham pana?

– Idz wydymaj krolika!

Odlozylem sluchawke. Wbilem wzrok w telefon. Pieprzone urzadzenie. Ale potrzebne, zeby wykrecic 900 iles. Cholera wie, co sie moze zdarzyc.

Powinienem miec wakacje. Oraz 5 kobiet. I wygrzebac sobie wosk z uszu. Zmienic olej w wozie. Zapomnialem, cholera, wyslac zeznania podatkowe. Od okularow, ktorych uzywalem do czytania, odlamal sie palak. Po mieszkaniu lazily mrowki. Czas bylo udac sie do dentysty na czyszczenie zebow. Mialem zdarte obcasy. Cierpialem na bezsennosc. Ubezpieczenie wozu mi wygaslo. Za kazdym razem zacinalem sie przy goleniu. Nie smialem sie od 6 lat. Zamartwialem sie bez powodu. A kiedy mialem powod, upijalem sie.

Znow zadzwonil telefon. Siegnalem po sluchawke.

– Belane? – spytal glos.

– Moze.

– Gowno moze! – zirytowal sie facet na drugim koncu linii.

– Albo jest pan Belane'em, albo nie!

– No dobra. Jestem.

– A wiec, panie Belane, wedlug zebranych przez nas informacji, szuka pan Czerwonego Wrobla.

– Taa? A jak zebraliscie te informacje?

– Nie lubimy sie chwalic naszymi metodami.

– A ja nie lubie sie chwalic tym, co mam miedzy nogami, ale dla was moge zrobic wyjatek.

– Dziekuje, nie skorzystamy.

– No dobra – powiedzialem. – Wiec z czym pan dzwoni?

– 10 000 i Czerwony Wrobel jest panski.

– Nie mam 10 kafli.

– Mozemy skontaktowac pana z kims, kto pozyczy panu pieniadze.

– Powaznie?

– Powaznie, Belane. Zaledwie na 15%. Miesiecznie.

– Nie mam nic pod zastaw.

– Alez co pan mowi! Ma pan.

– Co?

– Swoje zycie.

– Naprawde wystarczy? No to moze ubijemy interes.

– Jasne, Belane. Wpadniemy do panskiego biura. Za 10 minut.

– Skad bede wiedzial, ze to wlasnie wy?

– Powiemy panu.

Gosc rozlaczyl sie.

Po 10 minutach rozleglo sie pukanie. Glosne pukanie. Drzwi az sie trzesly. Sprawdzilem, czy mam lugera w szufladzie. Lezal na swoim miejscu, sliczny jak obrazek. Golej babki.

– Otwarte! Wlazcie, do licha!

Drzwi otworzyly sie. Ogromne cielsko wypelnilo cala futryne. Malpiszon z cygarem, w jasnorozowym garniturze. I 2 mniejsze malpiszony.

Wskazalem najwiekszemu krzeslo. Ledwo sie na nim zmiescil. Nogi mebla az sie ugiely. Mniejsze malpiszony stanely po bokach.

Glowny malpiszon beknal i pochylil sie nieco w moja strone.

– Nazywam sie Sanderson – rzekl. – Harry Sanderson. A to moje chlopaki – dodal, wskazujac mniejsze malpiszony.

– Pana synowie? – zapytalem.

– Nie, chlopaki – oznajmil.

– Aha.

– Potrzebujesz nas pan.

– Aha.

Вы читаете Szmira
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×