dzwigajace olbrzymia butle whisky: Maria Portugalka, korespondentka radiowa, ktora spiewala fados i negro spirituals, kiedy sie upila; Pinto, reporter, gwiazda Telewizji Portugalskiej, mimo ze byl zdrowo rabniety; Petit Francuz, turysta, ktory przyjechal do Sarajewa renowka 4L, zeby zobaczyc, jak wyglada wojna i postanowil zostac; i sam Julio, ktory pracowal w Telewizji Hiszpanskiej dla “Przegladu Tygodnia' do czasu, kiedy postanowil sie uniezaleznic. Ciagnal sie za nimi caly orszak wolnych strzelcow, zwariowanych poszukiwaczy przygod, dziwek – Pinto kochal jedna – i lokalnych tlumaczy, a wszyscy pakowali sie w sam srodek awantur w rozwalajacym sie samochodzie, podziurawionym przez kule i wypelnionym pustymi butelkami, z magnetofonem na caly regulator, i zawsze kompletnie pijani i nadal pijacy. Kiedys Maria Portugalka poprosila Fernanda Mugike o zgode na wykapanie sie w jego pokoju w Holiday Inn, a potem zasnela w lozku kompletnie naga, lezac na plecach. Miala wspaniale piersi, kiedy wiec Mugica tak ja zastal, poszedl po Barlesa i caly wieczor przesiedzieli na wprost lozka, pijac i gadajac, rownoczesnie podziwiajac pejzaz.

Banda Julia Alonso stala sie legenda w plemieniu specjalnych wyslannikow. Wszyscy jej czlonkowie byli kompletnie szaleni, ale duzo pracowali i mieli niesamowite szczescie. Kiedys w Osijeku Julio stal z kamera na ramieniu, filmujac dach, na ktory dziesiec sekund wczesniej spadl pocisk, a po chwili wybuchl dokladnie w tym samym miejscu nastepny i wszystkie dachowki spadly wprost na niego, i wyszly mu zdjecia – jak sam to nazwal, strzepujac z siebie pyl – zajebiste. Innym razem Petit Francuz prowadzil kompletnie nacpany, pomylil droge i wpakowal ich wszystkich w sam srodek frontu pod Dobrinja, gdzie nie odwazyly sie pojawiac nawet niebieskie helmy. Nikt jednak nawet do nich nie strzelil. Wszyscy – Serbowie, Chorwaci i Muzulmanie – byli zbyt zdziwieni, zeby zareagowac, kiedy patrzyli na bande wariatow, ktorzy klocili sie i ruszali to w tyl, to w przod, na srodku pola bitwy, wyrzucajac przez okno puste butelki po whisky J &B na pelne min pola. Jorge Melgarejo, ktory w przyplywie chwilowej psychicznej alienacji wybral sie z nimi tego dnia, pocil sie jak mysz na samo wspomnienie. Jorge byl drobnym czlowieczkiem, otwartym i odwaznym, nakladajacym hotelowy recznik na helm, zeby nie przypominac wojskowego. Malutki, zawsze sie usmiechal i nosil helm w rozmiarze L, przez co wygladal jak sympatyczny grzybek. Byl fanatykiem motocykli i rozwodow i z wlasnej kieszeni utrzymywal sierociniec w Afganistanie. Ktoregos razu stal z mudzahedinami na przedmiesciu Kabulu, kiedy obok rozerwal sie rosyjski granat i spadly na niego ciala czterech zabitych Afganczykow, on jednak nie doznal nawet zadrasniecia. W kazdym razie, jak mawial korespondent agencji EFE Enrique Ibanez, pociagajac stara fajke, ktora dostal w prezencie od Arafata w Bejrucie, Jorge byl reporterem hiszpanskiej sekcji Radia Watykanskiego i w jego przypadku cuda nie liczyly sie, bo byly zasluga firmy.

Minelo pietnascie minut, a most nadal stal nietkniety. Marquez sprawdzil wskaznik baterii i glosno zaklal. Pewnie przez to, ze w hotelu raz po raz gaslo swiatlo, baterie szybciej sie rozladowaly.

– Ide do samochodu – powiedzial Barles.

Wstal i poszedl droga w kierunku zagrody, do ciemnych sylwetek budynkow widocznych za pierwszym zakretem. Jadranka, chorwacka tlumaczka, siedziala w nissanie zwroconym w przeciwnym kierunku niz most, na wypadek gdyby tak sie zdarzylo, ze trzeba wiac jak najszybciej. Zawsze zostawiali go w ten sposob od dwoch lat, kiedy w Gorne Radici wybuch pocisku z mozdzierza zaskoczyl ich z samochodem stojacym w poprzek drogi. Marquez, Alvaro Benavent, Maite Lizundia i Jadranka rzucili sie do parowu, a Barles, ktoremu w czasie wybuchow kolejnych pociskow ze strachu drzaly rece, manewrowal metr do tylu, metr do przodu, zeby odwrocic auto, az wszyscy biegiem wsiedli i odjechali na pelnym gazie.

Na tylnym siedzeniu w nissanie lezaly ciezkie materialy: zapasowe baterie i tasmy, mikrofony, statywy, kable i narzedzia razem z kanistrami ropy, apteczka pierwszej pomocy i kartonami papierosow Marqueza. I dwa pudelka po szkockiej whisky slodowej pelne kaset z muzyka, ktora towarzyszyla im w dlugich przejazdach: Sinnead O'Connor, Manolo Tena, The Platters, Bangles, Joe Cocker, Concha Piquer, Madonna. Nissan byl samochodem opancerzonym, z oponami niewrazliwymi na przestrzelenie i kewlarowa oslona podwozia zabezpieczajaca przed skutkami eksplozji min. Kosztowal dwadziescia milionow peset i Barles zastanawial sie, kto w dziale administracji Telewizji Hiszpanskiej, gdzie wszyscy w przypadku wydania chocby jednej dodatkowej pesety stawali sie wyjatkowo nieprzyjemni, wpadl w stan euforii alkoholowej niezbednej do podpisania zgody na taki wydatek. Zdrowie fizyczne czy wygoda korespondentow nie byly sprawami, ktore spedzalyby sen z powiek ksiegowym w Torrespana, gotowym do targowania sie o wysokosc rachunku za kolacje wigilijna w Sarajewie czy zadajacym faktury na piecdziesiat dolarow, ktorymi przekupiles jakiegos celnika. Kiedy sie rozliczales z wydatkow, rozmowa zawsze wygladala tak samo:

– Co to znaczy: wydatki rozne, dwiescie dolarow?

– To znaczy dokladnie wydatki rozne: kilka napiwkow, pare litrow ropy, kilka jajek na czarnym rynku…

– Cos nie widze rachunku za rope.

– Tam jest wojna, wiesz? Ludzie nie maja rachunkow. Ludzie nic nie maja.

– No a te jajka?

– Postanowilismy sprawic niespodzianke Marquezowi, bo mial urodziny… Kupilismy szesc jajek, zeby upiec placek, a w Sarajewie kazde jajko kosztuje dziesiec marek.

– Jedno jajko tysiac peset?!

– Prawie.

– No to Telewizja Hiszpanska nie bedzie wam placic za te jajka.

– Nie badz sukinsynem, Mario.

– Musze, takie sa przepisy. Dostalismy zarzadzenie, ze mamy oszczedzac, bo inaczej szefowie beda mieli klopoty w parlamencie… A ty tutaj napisales: czterdziesci dolarow za kanister ropy skonfiskowany przez Serbow. Nie opisales, dlaczego i w jakich okolicznosciach zostal skonfiskowany.

– Pewien skurwysyn przystawil mi lufe do skroni. Bo w Bosni jest mnostwo skurwysynow. Prawie tylu, co w Telewizji Hiszpanskiej.

W leku przed damoklesowym mieczem kontroli i z wyrzutami urzedniczego sumienia, nadzorowani przez biurokratow, ktorzy nie maja pojecia, co to jest telewizja czy dziennikarstwo, podpisywali rozliczenia, zgrzytajac zebami i woleli falszywe pokwitowania niz szczera prawde: ze na wojnie mozesz poruszac sie jedynie rozdajac pieniadze na lewo i prawo, i nie ma ani czasu, ani mozliwosci, ani checi, zeby prosic o rachunki. Kiedy spadaja bomby, wszystko przestaje dzialac: nie ma postojow taksowek ani telefonow, ani cieplej wody, ani stacji benzynowych. Nie ma otwartych sklepow ani swiatel na skrzyzowaniach, ani policjantow, i jeszcze strzelaja do ciebie. Kierowca moze zazadac dwudziestu pieciu tysiecy za to, ze przewiezie cie dziesiec kilometrow przez strefe ostrzalu snajperow, puszka konserwy kosztuje tysiac albo dwa tysiace peset, a w zimie kilogram drewna – dwiescie marek. Jesli ktos chce sie poruszac na wojnie i pracowac, nie ma innego wyjscia jak zadawac sie z przemytnikami i podejrzanymi typami. Trzeba ludzi przekupywac, zaopatrywac sie na czarnym rynku, wynajmowac kradzione samochody albo krasc je osobiscie. I sprobuj to wytlumaczyc kanapowemu gryzipiorkowi, ktory czeka do szostej, zeby wrocic do domu i obejrzec mecz. Aby usprawnic procedury, Barles zawsze przywozil sterte kwitow in blanco, ktore wypisywal, jak chcieli, by unikac dyskusji. Chcecie rachunek? No to go macie! Kiedys poprosil swoja dziewiecioletnia bratanice – zeby nie na wszystkich kwitach byl ten sam charakter pisma – o wypisanie w murzynskim serbsko-chorwackim pokwitowania o tresci: taksowka na trasie Sarajewo-Split-Pipsztyczkowo. W podpisie: Radovan Miloszevic Tudzman. Ksiegowym bylo wszystko jedno, byle tylko byl papier, ktorym mozna sie podeprzec. Okopani za swoimi biurkami, dalecy od jakiegokolwiek pola walki, za prawdziwy sukces uwazali obnizenie o piec tysiecy peset rozliczenia dwoch, trzech milionow. Woleli wydawac forse na kampanie wyborcze, dawac kontrakty panienkom z duzym biustem, zamawiac nagrania u futurologow albo finansowac programy takie jak “Sensacje naszych czasow' czy “Pierwszy kodeks' jakiegos Reverte.

Kiedy Barles dotarl do zagrody, dostrzegl wlasciciela stojacego przy plocie obok wejscia. Byl to ciemny, krzepki Chorwat, ktorego spotkal zaraz po przyjezdzie; klocil sie wowczas z zolnierzami, bo nie chcial opuscic domu. Teraz patrzyl niespokojnie na droge i most.

– Sytuacja zle? – zapytal Barlesa w okropnym angielskim.

– Zle – odpowiedzial mu. – Bijelo Polje kaput. Ja na pana miejscu zabralbym rodzine i zwiewal.

Rodzina wystawiala usmarowane buzie poprzez sztachety plotu: byla to para jasnowlosych dzieciakow w wieku od szesciu do osmiu lat. Na podworzu, przy dwoch krowach i starym zardzewialym traktorze krzatala sie wiesniaczka, tez jasnowlosa, mloda, a na progu siedziala staruszka.

Barles podszedl do plotu i poczestowal Chorwata papierosem. Sam nie palil, ale w kieszeniach kamizelki nosil

Вы читаете Terytorium Komanczow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату