– razem z latarka, notesem, dlugopisami, mapa, dolarami, markami, aspiryna, szwajcarskim nozem, zapalkami w prezerwatywie, pastylkami uzdatniajacymi wode, magnetofonem, podreczna apteczka, pharmatonem complex, gumowa zylka do tamowania krwi, radiem Sony ICF/SW – paczke marlboro do czestowania; byl to dobry sposob na przelamywanie pierwszych lodow. Chorwat podziekowal mu skinieniem glowy i wyjmujac papierosa dotknal dloni dziennikarza szorstkimi palcami. Czuc bylo zapach potu i ziemi.
– Bardzo martwic – powiedzial, wypuszczajac dym i wskazal na dzieci. – Duzy problem.
W kilku slowach wytlumaczyl Barlesowi, jak wyglada sytuacja: nie chcial zostawic domu, bo sie bal, nie bez racji, ze spladruja go albo i podpala, widzac, ze jest opuszczony. Dwadziescia lat, wyjasnil, pracowal w Niemczech, zeby zainwestowac tutaj oszczednosci calego zycia. Przez jakis czas myslal, ze uda mu sie pozostac z boku: jego ojczyzna byl ten kawalek ziemi, ktory go zywil. Teraz jednak wojna stukala do jego drzwi. Walczyl w nim strach o rodzine i strach, ze straci wszystko, ze zmieni sie w jeszcze jednego z tysiecy uciekinierow, blakajacych sie po centralnej Bosni.
– Nie wierzyc HVO wycofac sie nigdy – zakonczyl. Potem polozyl dlonie na glowach dzieci. – Mysli pan, ze Muzulmanie dotrzec tutaj?
Barles wzruszyl ramionami.
– Jesli nie wysadza mostu, to tak.
– A jesli wysadza most?
– To moze tak, a moze nie.
Polozenie tego czlowieka zasmucilo go, ale nie bardziej niz sytuacja innych nieszczesnikow, ktorych spotykal kazdego dnia. Wlasciwie ten jeszcze jest mlody i moze zaczac od nowa, jesli uda mu sie teraz ocalic zycie. Wielu innych, jak staruszek od pocztowek, nie moglo juz zaczynac od poczatku.
Staruszka poznali w muzulmanskiej czesci Mostaru przed rokiem, kiedy Bijelo Polje znajdowalo sie jeszcze daleko od wojny, a chorwacki wiesniak, ktory teraz patrzyl z lekiem na most, mial wtedy gleboko w nosie Mostar i reszte swiata. Staruszek pojawil sie jakiegos poranka, kiedy na pare godzin ustawaly bombardowania. Cisza zapadala wtedy jak cos dziwnego, niezwyklego, a sposrod ruin wylaniali sie mezczyzni, kobiety i dzieci, przypominajacy brudne zjawy. Byl wlasnie taki poranek, cieple slonce obrysowywalo czarne szkielety budynkow, a w powietrzu czulo sie charakterystyczny zapach miast w czasie wojny: spalone drewno, cegly, popiol i substancje organiczne – odpadki, zwierzeta, ludzkie istoty – gnijace pod ruinami. Tego zapachu nie spotyka sie nigdzie indziej i towarzyszy ci on przez wiele dni, utrwalony w nosie i w ubraniach, chocbys sie kapal dwadziescia razy i nie wiadomo, jak dawno wyjechal. To byl taki ranek, kiedy kosa odpoczywa, ale juz ja ostrza; Barles i Marquez siedzieli w drzwiach jakiejs ruiny, cieszac sie spokojem chwilowego rozejmu, z egoistyczna radoscia plynaca z posiadania w kieszeni biletu lotniczego, ktory wczesniej czy pozniej pozwoli ci powiedziec: dosc tego, i pojechac w miejsce, gdzie mozesz spokojnie pic piwo i patrzec na przechodniow i ladne dziewczyny, do ktorych nikt nie strzela. Byl taki wlasnie dzien i Barles myslal o tym, ze nie mozna w ciagu poltorej minuty korespondencji dla wiadomosci przekazac tego, co czlowiek czuje, kiedy w ruinach domu – posrod polamanych mebli, brudnych firanek podartych na strzepy, pod obrazem na scianie przecietym seria z karabinu – naraz znajduje na ziemi album z rodzinnymi zdjeciami, wdeptanymi w popiol, zdeformowanymi przez deszcz i slonce. Jakis mezczyzna usmiecha sie do obiektywu. Staruszek z trzema dziewczynkami na kolanach. Kobieta, jeszcze mloda, ladna, o zmeczonych oczach i usmiechu dalekim i smutnym, jakby kryla w sobie zle przeczucia. Dzieci na plazy, w kamizelkach i z wedkami. Grupa osob wokol swiatecznej choinki, wsrod ktorych mozna rozpoznac dzieci, staruszka i kobiete o smutnym spojrzeniu.
Ten dzien ze zdjeciami byl wlasnie jednym z takich dni w Mostarze, a Barles i Marquez siedzieli miedzy zgliszczami, nie odzywajac sie slowem. Wtedy podszedl do nich mezczyzna w podkoszulku i kapciach, muzulmanski staruszek, trzymajacy w reku mala paczke pocztowek, i opowiedzial im swoja historie, podobnie jak przed chwila Chorwat w zagrodzie. Tez nie byla to opowiesc wyjatkowa: zaginiony syn, chora zona lezaca w piwnicy, dom po drugiej stronie miasta. Wspomnienie zamaskowanych mezczyzn, ktorzy pojawili sie noca: wstawac, wynosic sie, na dwor, za most, do innego sektora miasta. Strzaly, i przerazeni
staruszkowie uciekaja w ciemnosci, bez chwili czasu, by pomyslec, ze odchodza na zawsze.
Kiedy staruszek zakonczyl opowiesc, pokazal im pocztowki, pobrudzone od wielokrotnego przekladania. Popatrz, przyjacielu, taki byl Mostar dawniej. Zobacz, jakie ladne miasto. Sredniowieczny most, strome ulice. Dwie zabytkowe wieze. Juz nie ma wiez, finito. Skonczylo sie. Tego budynku tez juz nie ma. Mostu tez nie ma. Nema niszta, nie ma nic. Wszystko kaput, rozumiesz? Popatrz, tu stal moj dom. Ladny plac, prawda? Staruszek wskazuje na druga strone miasta. Tam stal, w tamtej czesci. Mial dwiescie lat, zobacz na pocztowce. Nic me zostalo. Palac, budynek, fontanna. Wszystko zniszczone. Wszystko zlikwidowane. Wszystko…
– Wszystko w pizdu – walnal Marquez. Staruszek przez chwile milczal. Potem westchnal i zanim odszedl, ulozyl ostroznie, z niezwykla czuloscia, plik pocztowek, czyli to wszystko, co pozostalo z jego miasta i ze wspomnien.
– Barbarii – uslyszeli jego cichy glos. –
Odszedl, a oni patrzyli, jak znow pochlaniaja go miasto i wojna.
Od strony Bijelo Polje rozlegl sie huk i wiesniak odwrocil sie w tamtym kierunku przestraszony. Dzieci rozesmialy sie. Barles spojrzal w strone sieni, gdzie kobieta trzymala za reke staruszke i obserwowala ich.
– Ona powinna odejsc – powiedzial. – Razem z dziecmi.
Chorwat zacisnal dlonie. Przynajmniej od tygodnia sie nie golil, oczy mial zaczerwienione z braku snu.
– Nie moze odejsc sama – odpowiedzial. – Nie mialby kto sie nia zaopiekowac.
Barles zrobil mine, w ktorej nie bylo litosci. Widzial juz zbyt wiele plonacych muzulmanskich zagrod, zbyt wielu muzulmanskich wiesniakow z poderznietym gardlem lezacych na polu kukurydzy, zbyt wiele muzulmanskich kobiet skulonych w kacie ze wzrokiem rannego zwierzecia. Widzial tez dziewczyne w odswietnej sukience, zabita i wlozona do bagaznika volkswagena golfa, ktorej gole nogi zwisaly nad zderzakiem. I dziesiecioletnia dziewczynke, zabita strzalem w glowe, jak lezala w kaluzy krwi na srodku pokoju w swoim domu – niesamowita jest ilosc krwi, jaka miesci sie w tak malej dziewczynce. Wszyscy – Barles czasem myslal, ze nawet on sam – maja zbyt wiele rachunkow do wyrownania na tej wojnie, gdzie kobiety sa smutne, a mezczyzni zbyt podli. Prawie nigdy nie staral sie tego wyjasnic. Jest dziennikarzem i kiedy pracuje, najwazniejsi sa wydawcy. Analizy pozostawial kolegom w krawatach w redakcji albo ekspertom, wyjasniajacym czynniki geostrategiczne przed wielkimi kolorowymi mapami, i ministrom, ktorzy prezentuja usmiechy w dzienniku o trzeciej, bardzo zajeci w Brukseli, i mowia zawsze w liczbie mnogiej: zrobilismy, bedziemy, nie mozemy tolerowac. Dla Barlesa swiat byl duzo prostszy: tutaj bomba, tu zabity, tu skurwysyn. Naprawde zawsze polega to na tym samym barbarzynstwie: od Troi do Mostaru czy Sarajewa, zawsze jest to ta sama wojna. Kiedys powiedzial to w Salamance na wykladzie dla studentow dziennikarstwa, ktorzy robili notatki z oczami okraglymi jak spodki, gdy opowiadal o cenie dziwek w Manili, tlumaczyl, jak uruchomic ukradziony samochod albo jak przekupic irackiego policjanta, a wykladowcy patrzyli na niego nieufnie, z niepokojem zastanawiajac sie, czy na pewno zaprosili odpowiednia osobe. To zawsze jest ta sama wojna, powiedzial. Kiedy rzecz dziala sie w Troi, bylem jeszcze maly, ale przez ostatnie dwadziescia lat widzialem co nieco. Nie wiem, co wam powiedza inni, ale ja tam bylem i przysiegam, ze wojna jest jedna: jakies nieboraki w rozmaitych mundurach strzelaja do siebie, umierajac ze strachu, w dziurach pelnych blota, a wazny sukinsyn siedzi i pali cygaro w klimatyzowanym biurze, gdzies bardzo daleko, wymysla flagi, hymny narodowe i pomniki nieznanego zolnierza, nie brudzac sie krwia ani gownem. Wojna to biznes dla sprzedawcow i generalow, drogie dzieci. Cala reszta to balach.
Co do Balkanow – tlumaczyl Barles w Salamance swojej przyszlej konkurencji, prawie samym dziewczynom; to niewiarygodne, ile mlodych kobiet chce zostac dziennikarkami – zawsze byl to rejon graniczny. W tym miejscu kiedys przecinaly sie linie konfrontacji miedzy imperium austro-wegierskim i tureckim, a ludnosc mieszkajaca po obu stronach przez wieki grala role katow i ofiar w rozmaitych tragediach, ktore zgotowala Historia. – Dziewczyny w pierwszych rzedach notowaly pilnie i Barles postanowil zadac im troche bobu. – Wiecie, jak to jest: zolnierze i urzednicy cesarscy, uciekinierzy chroniacy sie po drugiej stronie, chrystianizowani muzulmanie, islamizowani chrzescijanie, Turcy, ktorzy przelatywali mlodziutkich chrzescijan, i temu podobne.
– Przestaly notowac, pani dziekan niespokojnie spojrzala na zegarek. – To byly wojny w klasycznym stylu: represje, wyrzynane narody, gwalcone kobiety, palone zbiory. Rany, ktore krwawia do dzisiaj. Pomyslcie, zaledwie sto lat temu Sarajewo bylo miastem tureckim. W Europie stosy inkwizycji, zdobycie Grenady, ofiara stu panien,