– Kocham cie, moj antykwariuszu. Bardzo.

– Pochlebstwo. Zwyczajne pochlebstwo. I ty chcesz, zebym dal sie na to wziac? W moim wieku?

Menchu tez kupowala perfumy w Paryzu, ale mniej dyskretne niz Cesar. Szybko przemierzala hol hotelu Palace, a przed nia, niczym herold, unosil sie zapach “Rumby” Balenciagi. Byla sama, bez Maxa.

– Mam nowiny. – Nim usiadla, dotknela palcem nosa i parokrotnie wciagnela krotko powietrze. Przed chwila odbyla krotka wizyte techniczna w toalecie, na gornej wardze wciaz miala drobinki bialego proszku. Julia domyslila sie, ze wlasnie z tego powodu jej przyjaciolka jest taka zwawa i rozszczebiotana. – Don Manuel czeka na nas, zebysmy przyjechaly obgadac sprawe.

– Don Manuel?

– Wlasciciel obrazu. Zapomnialas, gluptasku? Moj uroczy staruszeczek.

Zamowily slabe drinki. Julia poinformowala Menchu o wynikach dochodzenia. Jej przyjaciolka zrobila oczy jak spodki i w mig zaczela obliczac procenty.

– To zmienia postac rzeczy. – Oparta lokciami o bialy obrusik, szybko rachowala na palcach zakonczonych pomalowanymi na czerwono paznokciami. – Piec procent dla mnie to troszke za malo, wiec chyba pogonie tych z Claymore'a: z pietnastu procent prowizji od ceny sprzedazy na aukcji siedem i pol dla nich, siedem i pol dla mnie.

– Nie zgodza sie. To znacznie ponizej ich normalnego zysku.

Menchu wybuchla smiechem z kieliszkiem przy ustach. Nie to nie. Sotheby's i Christie's tylko czekaja, zawyliby z rozkoszy, gdyby mogli rozporzadzac van Huysem. Dla Claymore'a to woz albo przewoz.

– A wlasciciel? Twoj staruszek tez moze miec cos do powiedzenia. Nie przyszlo ci do glowy, ze moze zechciec sam sie dogadac z Claymore'em? Albo z kims innym?

Menchu usmiechnela sie chytrze.

– Nie moze. Podpisal mi papierek. – Pokazala swoja krotka spodniczke, odslaniajaca w calej okazalosci nogi w ciemnych ponczochach. – Poza tym, jak widzisz, mam na sobie mundur polowy. Moj don Manuel wpadnie w sidla, albo jestem zakonnica. – Skrzyzowala i znow wyprostowala nogi na uzytek meskiej klienteli hotelu, jakby chciala sprawdzic efekt, po czym zadowolona zajela sie swoim kieliszkiem. – Ty natomiast…

– Ja chce poltora z twoich siedmiu i pol.

Menchu az krzyknela wnieboglosy. – To kupa pieniedzy – rzucila oburzona. Trzy, cztery razy wiecej, niz bylo uzgodnione za odrestaurowanie. Julia, nie przerywajac przyjaciolce, spokojnie wyjela z torebki paczke chesterfieldow i zapalila.

– Nie zrozumialas mnie – tlumaczyla, wypuszczajac dym. – Moje honorarium bedzie potracone od ceny, jaka don Manuel uzyska podczas aukcji… A dodatkowy procent odliczymy od twojego dochodu. Jesli obraz pojdzie za sto milionow, Claymore dostanie siedem i pol miliona, ty szesc, a ja poltora.

– Prosze, prosze. – Menchu krecila z niedowierzaniem glowa. – A taka niby skromna, nic, tylko pedzelki i werniksy. Taka bezbronna.

– Sama widzisz. Kochajmy sie jak bracia, a nie jak siostry.

– Przysiegam, to jakis koszmar. Wlasna piersia wykarmilam zmije, jak Aida. A moze Kleopatra…? Nie podejrzewalam, ze jestes taka dobra w procentach.

– Postaw sie na moim miejscu. W ostatecznym rozrachunku to ja odkrylam ten numer. Tymi raczkami. – Pomachala dlonmi przed nosem przyjaciolki.

– Wykorzystujesz fakt, ze mam miekkie serce, mala gadzino.

– Serce to ty masz miekkie, ale dla twardych facetow.

Menchu westchnela melodramatycznie. No coz, oznacza to odjecie Maxowi chleba powszedniego od ust, ale jakos sie pewnie dogadaja. W koncu przyjaciolki to przyjaciolki, W tym momencie zerknela w strone wejscia do baru i zrobila konspiratorska mine. No jasne. O wilku mowa.

– Max?

– Nie badz niemila. Max to aniol, a nie wilk. – Strzelila wymownie oczami w strone drzwi, chcac, zeby i Julia zerknela ukradkiem. – Wlasnie wszedl Paco Montegrifo z Claymore'a. I nas zobaczyl.

Montegrifo byl dyrektorem domu aukcyjnego Claymore w Madrycie. Wysoki, przystojny, pod czterdziestke, ubieral sie z elegancja wloskiego ksiecia. Przedzialek mial rownie nienaganny, co krawaty, a w usmiechu odslanial galerie zebow zbyt doskonalych, by mogly byc prawdziwe.

– Dzien dobry paniom. Coz za szczesliwy zbieg okolicznosci…

Stal obok ich stolika, tymczasem Menchu dokonywala prezentacji.

– Widzialem niektore pani prace – zwrocil sie do Julii, skoro tylko zorientowal sie, ze to ona zajmuje sie van Huysem. – Mam na to jedno slowo: idealne.

– Dziekuje.

– Alez nie ma za co. Nie mam watpliwosci, ze Partia szachow bedzie na rownie wysokim poziomie. – Znow usmiechnal sie zawodowo, demonstrujac szereg bialych zebow. – Wiazemy z tym obrazem wielkie nadzieje.

– My tez – odezwala sie Menchu. – Wieksze, niz pan podejrzewa.

Montegrifo z pewnoscia wyczul szczegolny ton w jej glosie, bo w orzechowych oczach pojawil sie blysk czujnosci. Glupi nie jest – pomyslala natychmiast Julia. Licytator wskazal wolne krzeslo. Jest z kims umowiony, ale tamci kilka minut moga zaczekac.

– Mozna?

Odeslal gestem zblizajacego sie kelnera i siadl naprzeciwko Menchu. Byl wciaz nieskazitelnie serdeczny, ale jednoczesnie wyczekujacy i skupiony, jakby staral sie pochwycic jakas odlegla, falszywa nute.

– Jakis problem? – zapytal spokojnie.

Wlascicielka galerii pokrecila glowa. Zasadniczo zaden problem. Nie ma powodow do niepokoju. Po Montegrifie nie widac bylo jednak niepokoju, raczej uprzejme zainteresowanie.

– Byc moze – dodala Menchu po chwili wahania – trzeba bedzie renegocjowac warunki umowy.

Nastala klopotliwa cisza. Montegrifo spogladal na nia, jakby nie potrafila zachowac sie przyzwoicie w trakcie licytacji.

– Droga pani, Claymore to powazna instytucja.

– Nie watpie – odparla z niezmaconym spokojem Menchu. – Ale badanie przeprowadzone na van Huysie odslonilo istotne fakty, ktore zmieniaja wartosc obrazu.

– Nasi rzeczoznawcy nie znalezli niczego.

– Badanie zostalo przeprowadzone juz po waszej wycenie. Nowe odkrycia… – tu Menchu znow sie zawahala, co nie umknelo uwadze Montegrifa – nie sa widoczne golym okiem.

Montegrifo zwrocil sie zamyslony ku Julii i spojrzal na nia lodowatym wzrokiem.

– Co pani znalazla? – spytal cicho jak spowiednik, ktory chce ulzyc czyjemus sumieniu.

Julia popatrzyla niezdecydowanie na Menchu.

– Nie sadze, zebym…

– Nie jestesmy upowaznione – przyszla jej w sukurs Menchu. – Przynajmniej na razie. Przedtem musimy otrzymac wskazowki od naszego klienta.

Montegrifo powoli pokrecil glowa, po czym, jak przystalo na czlowieka swiatowego, wstal bez pospiechu.

– Pojmuje. Panie wybacza.

Chcial jeszcze cos dorzucic, ale tylko popatrzyl na Julie z zaciekawieniem. Nie wygladal na zaniepokojonego. Odchodzac, wyrazil jedynie nadzieje – slowa kierowal do Menchu, ale nie odrywal oczu od Julii – ze odkrycie, jak to nazywaja, nie naruszy zawartej umowy. Nastepnie, skladajac wyrazy uszanowania, oddalil sie pomiedzy stolikami do drugiego konca sali, gdzie siedziala para wygladajaca na cudzoziemcow.

Menchu gapila sie w swoj kieliszek ze skruszona mina.

– Palnelam gafe.

– Dlaczego? Predzej czy pozniej musial sie dowiedziec.

– Wiem. Ale nie znasz Paca Montegrifa. – Upila drinka spozierajac na dyrektora przez szklo kieliszka. – Widzisz go, jaki gladki i wymuskany, a gdyby tylko znal don Manuela, zaraz pognalby do niego, zeby wyweszyc, o co chodzi, i nas wycyckac.

– Tak sadzisz?

Вы читаете Szachownica Flamandzka
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату