– Dobrze, a teraz wracaj do siebie, Malcolmie. Nie uchodzi, by sluzaca przyjmowala w swym pokoju dziedzica.
Rozesmial sie. Tak trudno mu bylo odejsc. Jeszcze jeden pocalunek i jeszcze jeden…
A na poddaszu stala nie zauwazona przez nikogo kobieta. Na jej twarzy malowala sie tak gleboka nienawisc, ze moze i lepiej, iz nikt jej w tej chwili nie ogladal. Opuscila ramiona i zacisnawszy piesci, mamrotala pod nosem:
– Tak dlugo! Co on robi u tej dziwki? Zwykla sluzaca…
Kobieta ze zdenerwowania drzala na calym ciele.
– W koncu zdobylam pewnosc! Na wlasne oczy sie przekonalam! Juz od dawna podejrzewalam, ze chce go usidlic. Przeczucia mnie nie mylily. Ale poczekaj, ty dziwko, niedlugo sie bedziesz radowac swoja zdobycza.
Drzwi sie otworzyly i z pokoju wyszedl Malcolm.
– Zamknij dokladnie – szepnal i poczekal, az dziewczyna zasunie zasuwke. Potem, nie zauwazywszy nikogo w poblizu, wrocil do siebie.
Nastepnego ranka Catharina wydawala sie sobie dziwnie odmieniona. Stala sie dojrzala kobieta, nalezala do mezczyzny, ktory mial do tego najwieksze prawo. Czula sie tak, jakby jej cialo bylo swiatynia.
– Jakas ty dzisiaj rozpromieniona – zdziwila sie kucharka, gdy dziewczyna stawila sie do swych zwyklych obowiazkow.
– Czy to nie cudowne, ze wichura ucichla i wieje tylko lekki wiosenny wietrzyk?
– Och, prawda, prawda! Ale tez przezylismy nawalnice!
Catharina wyjrzala na dwor. Wichura poczynila w okolicy wielkie szkody. W parku lezaly powalone dwa drzewa i wiele polamanych galezi. Chlopi sprzatali obejscie. Miedzy drzewami widac bylo zabudowania gospodarskie, ale po zagrodzie dla swin pozostalo tylko puste miejsce.
Malcolma Catharina nigdzie nie dostrzegla. Uprzedzal, ze prawie caly dzien spedzi poza domem. W blasku poranka dwor Markanas wydawal jej sie pelen niezwyklego uroku. Teraz bez chwili wahania zgodzilaby sie tu zamieszkac, jednak kiedy zapadaly ciemnosci, pojawial sie strach przed biala dama.
Catharina nalala wody do wiadra, wziela szczotke i skierowala sie na gore. W holu jednak zatrzymala ja pani Tamara, ktora obrzucajac dziewczyne lodowatym spojrzeniem zapytala:
– Czy to prawda, Karin, ze w nocy przyjmowalas gosci w swoim pokoju?
O Boze, ratuj! modlila sie w panice, ale nie dala po sobie poznac zdenerwowania. Z udanym oburzeniem, choc unikajac bezposredniej odpowiedzi, rzekla:
– Alez, prosze pani! Jestem zareczona i za nic w swiecie nie zdradzilabym swego narzeczonego.
Pani Tamara obrzucila ja spojrzeniem pelnym niedowierzania, ale powstrzymala sie od komentarzy. Uprzedzila jedynie:
– Panna Elsbeth ma kare. Zabronilam jej wychodzic z pokoju. Prosze, postaraj sie byc taktowna, kiedy bedziesz u niej sprzatac!
– Oczywiscie, prosze pani.
Pani Tamara odeszla z godnoscia. Zachowala sie jak zwykle nienagannie, choc nie ulegalo watpliwosci, ze jest wytracona z rownowagi.
Catharina dygnela i pospiesznie oddalila sie w obawie przed kolejna bura.
Czyzby byla zazdrosna? zastanawiala sie. Ciekawe, czy wie, kto mnie odwiedzil dzis w nocy? Zrobilo jej sie nieprzyjemnie. Czy mamy z Malcolmem cos do ukrycia? Robimy przeciez tylko to, do czego od dawna mielismy prawo. Co prawda, powinnismy moze poczekac na blogoslawienstwo pastora, ale ostatecznie, czy tak wiele par staje przed oltarzem z krysztalowo czystym sumieniem?
Malcolm obiecal, ze wieczorem przeprowadzi powazna rozmowe ze swa macocha. Catharina bardzo sie tego obawiala. Po pierwsze, odczuwala przykrosc na mysl, ze z jej powodu mala Elsbeth czeka dozywotnia beznadziejna egzystencja w zakladzie dla oblakanych. Po drugie, ciagle nie mogla uwierzyc, ze to wlasciwie jeszcze dziecko zdolne jest az do takiej perfidii.
Bardziej sklaniala sie ku wersji o okrutnej Agnecie straszacej w palacowych korytarzach.
Sprzatajac, przystanela kolo drzwi zamknietego pokoiku dziecinnego. Niech Bog sprawi, bym mogla ozywic to pomieszczenie, pomyslala, kladac dlon na klamce. Tak bym pragnela, aby nasze dzieci mogly wprowadzic sie do tego slonecznego pokoiku i tu sie bawic.
Ze zdziwieniem uswiadomila sobie, ze juz jej nie przeraza mysl o pozostaniu w Markanas. Skoro Malcolm tu mieszka, moze mieszkac i ona.
Dostrzeglszy w koncu korytarza pulchna sylwetke panny Inez, pospiesznie odsunela sie od drzwi. Ale siostra pani Tamary zdazyla zauwazyc jej zainteresowanie.
– Co? Jestes ciekawa? – spytala glosem nie calkiem pozbawionym sympatii.
– Troche – przyznala Catharina, usmiechajac sie z zaklopotaniem. – Zakazany owoc najlepiej smakuje.
– Prawda. To jest pokoik dziecinny – wyjasnila Inez krotko. – Pewnie wiesz, jakie dzieci potrafia byc zazdrosne o mlodsze rodzenstwo. To byla straszna tragedia. Niestety, zjawilam sie za pozno.
Catharina udawala, ze nie wie, o co chodzi, ale w glebi ducha doznala kolejnego wstrzasu. Czy to znaczy, ze Elsbeth zabila… Nie, to niemozliwe!
– Dzis ma kare – ciagnela Inez. – Bardzo mi przykro, ze wczoraj wieczorem zostalas narazona na takie nieprzyjemnosci, Karin. Nie bylam dosc czujna.
Catharina wpatrywala sie w panne Inez, ktora nie spuszczajac z niej wzroku, zapytala mimochodem:
– A, prawda, slyszalam, jak pan Malcolm kilkakrotnie nazwal cie Catharina. Czy to twoje prawdziwe imie?
– Nie – odpowiedziala dziewczyna przytomnie. – Poprawilam pana Malcolma, ale twierdzil, ze sie przejezyczyl. Podobno jakas jego znajoma nosi to imie.
Panna Inez pokiwala glowa.
– Zgadza sie. Zna jedna Catharine. To znaczy zna i nie zna… – westchnela ciezko. – Biedny czlowiek! On chyba najbardziej sie poswiecil.
W glebi serca Catharina przyznala jej racje.
W chwile pozniej uchylila drzwi do pokoju Elsbeth. Nie zamknela ich jednak, wchodzac do srodka, a klucz wetknela do kieszeni.
Dziewczynka siedziala przy oknie i podparlszy brode, wygladala na dwor.
– Czy to przyszla glupia Karin? – zapytala nie odwracajac glowy.
– W kazdym razie Karin – odpowiedziala Catharina.
– Przez ciebie do wieczora nie moge stad wychodzic – prychnela.
Catharina nie zareagowala.
– Mowia, ze bylam wczoraj niegrzeczna.
– Naprawde? – Catharina na moment przerwala slanie lozka. – Dlaczego?
– Mowia, ze zeszlam do piwnicy, zeby ciebie przestraszyc. Wczesniej podobno wystraszylam cie na schodach. Ale ja nic nie pamietam.
Catharina nie odzywala sie, widzac, ze dziewczynka chce powiedziec cos jeszcze.
– Nigdy nie pamietam, kiedy zrobie cos zlego.
Biedne dziecko! Ciekawe, czy to objaw choroby?
– W takim razie wcale nie jest pewne, ze to panienka zrobila – odrzekla ze spokojem.
Elsbeth odwrocila sie i spojrzala na nia zaplakanymi oczami.
– Mnie sie tez tak wydaje – powiedziala. – Ale domyslam sie, kto naprawde ponosi za to wine.
– Kto?
Dziewczynka przylozyla palec do ust i wyszeptala:
– Agneta Jarncrona.
Catharina sklonna byla jej wierzyc. Postanowila trzymac strone tego czasami nieznosnego, ale przeciez dziecka.
– Ja tez tak mysle – przyznala.
– Naprawde? – dziewczynka westchnela z ulga, a moze w poczuciu bezsilnosci. – Nikt mnie nie kocha.