mezczyzny w odleglosci niepozwalajacej mu zorientowac sie, ze jest sledzony. Do uszu Yoshiyi dobiegal jedynie anonimowy odglos skorzanych butow mezczyzny. W odroznieniu od nich podbite guma mokasyny Yoshiyi stapaly bezszelestnie.
Wokol nie bylo sladu zycia, zupelnie jakby znalazl sie w tymczasowej, nierealnej scenografii ze snu. Skonczyl sie mur, a za nim pojawilo sie otoczone siatka zlomowisko. Pietrzyly sie tam sterty sprasowanych samochodow. Dlugo lezaly wystawione na dzialanie deszczu, a swiatlo latarni rteciowych pozbawilo je resztek barw. Mezczyzna minal zlomowisko.
Yoshiya nie wiedzial, co sie dzieje. Po co ten czlowiek przyjechal taksowka w takie bezludne, puste miejsce? Czy ten czlowiek nie musi wracac do domu? A moze postanowil wrocic troche okrezna droga? Lecz lutowa noc byla za zimna na spacery. Powiewy mroznego wiatru od czasu do czasu uderzaly w plecy Yoshiyi. Za zlomowiskiem znow byl odcinek brzydkiego betonowego plotu, a za nim odchodzila w bok waska uliczka. Mezczyzna skrecil w nia bez wahania, jakby doskonale znal to miejsce. W uliczce panowaly ciemnosci i nie bylo widac, co sie w niej kryje. Yoshiya chwile bil sie z myslami, lecz wkrotce ruszyl w mrok sladem mezczyzny. Przyszedl za nim az tutaj. Nie moze sie przeciez teraz cofnac.
Po obu stronach ciasnej uliczki ciagnal sie wysoki mur. Byla tak waska, ze dwie osoby z trudem by sie wyminely, i panowala w niej ciemnosc jak na dnie oceanu. Jedyna wskazowka byl odglos krokow mezczyzny. Szedl caly czas w tym samym tempie. W swiecie, do ktorego nie docieralo swiatlo, Yoshiya posuwal sie, zdajac sie na ten odglos. Niebawem kroki ucichly.
Czy zorientowal sie, ze jest sledzony? Czy stanal i wstrzymujac oddech, sprawdza, co sie dzieje z tylu? W ciemnosci Yoshiya poczul, ze serce podchodzi mu do gardla, lecz nie zwazajac na jego gwaltowne bicie, szedl dalej. No i co z tego, ze sie zorientowal? Jezeli sie zorientowal, po prostu mu powiem cala prawde. A moze nawet tak bedzie prosciej?
Wkrotce uliczka sie skonczyla – byl to slepy zaulek. Droge zagradzala metalowa siatka, ale kiedy Yoshiya dobrze sie przyjrzal, dostrzegl w niej dziure, przez ktora mogl przecisnac sie czlowiek. Wygladala, jakby ktos specjalnie ja zrobil. Podnioslszy poly plaszcza, Yoshiya przecisnal sie przez otwor w siatce.
Po drugiej stronie byla duza laka. A wlasciwie nie laka – wygladalo to raczej na jakies boisko. Wytezajac wzrok w slabej poswiacie ksiezyca, rozejrzal sie dookola. Mezczyzny nigdzie nie bylo.
Yoshiya stal na boisku baseballowym mniej wiecej posrodku zapola. Pokrywaly je podeptane chwasty i tylko wokol pozycji srodkowego widniala odslonieta jak rana ziemia. W oddali za baza domowa wznosily sie czarne skrzydla siatki ochronnej, widac bylo stanowisko pitchera wystajace z ziemi jak guz. Wzdluz zapola rozpieto wysoka metalowa siatke. Wiejacy po boisku wiatr porywal gdzies torebke po chipsach.
Z rekami w kieszeniach i wstrzymujac oddech, Yoshiya czekal, az cos sie zdarzy, ale nic sie nie dzialo. Spojrzal na prawa strone boiska, potem na lewa, na stanowisko pitchera, na ziemie pod stopami, a potem podniosl wzrok na niebo. Unosilo sie na nim kilka wyraznie zarysowanych klebow chmur. Ksiezyc zabarwial ich brzegi dziwnym kolorem. Sposrod traw dochodzil watly zapach psiego gowna. Mezczyzna zniknal. Slad po nim zaginal. Gdyby byl tu pan Tabata, powiedzialby: „Yoshiya, Pan pojawia sie przed nami w nieoczekiwanym ksztalcie”.
Lecz pan Tabata zmarl trzy lata temu na raka moczowodu. Przez ostatnich kilka miesiecy cierpial tak gwaltowne bole, ze nie sposob bylo na to patrzec. Czy ani razu nie wystawil Boga na probe? Czy nie modlil sie, by Bog choc odrobine zlagodzil to cierpienie? Yoshiyi zdawalo sie, ze mialby prawo sie o to modlic (choc chodzilo o konkretna sprawe w okreslonym terminie), bo przeciez zyl tak blisko Boga, rygorystycznie przestrzegajac takich surowych przykazan. A do tego – pomyslal nagle Yoshiya – skoro Bog wystawia czlowieka na proby, dlaczego czlowiek nie moze zrobic tego samego Bogu?
Zaklulo go w skroni, lecz nie potrafil ocenic, czy to pozostalosc kaca, czy tez bol wywolany czyms innym. Zmarszczyl brwi, wyjal rece z kieszeni i ruszyl powoli duzymi krokami w strone bazy domowej. Jeszcze przed chwila, wstrzymujac oddech, sledzil kogos, kto mogl byc jego ojcem. Praktycznie nie myslal o niczym innym. I tak wyladowal na tym boisku baseballowym w nieznanym miasteczku. Wraz ze zniknieciem mezczyzny ta seria czynnosci przestala miec dla niego sens. Znaczenie jako takie rozlozylo sie na czesci i nie chcialo sie zlozyc. Tak samo jak kiedys zlapanie wysokiej pilki na zapolu bylo dla niego kwestia zycia i smierci, lecz wkrotce przestalo sie liczyc.
Co ja wlasciwie chcialem przez to osiagnac? – zadawal sobie pytanie, idac przed siebie. Czy chcialem sie upewnic, jak doszlo do tego, ze teraz tu jestem? Czy pragnalem znalezc sie w nowym scenariuszu i otrzymac lepiej zdefiniowana nowa role? Nie, pomyslal Yoshiya. Nie tak bylo. Prawdopodobnie gonilem za wlasnym ogonem, ogonem ciemnosci, ktora w sobie nosze. Czasami go dostrzegalem, doganialem, chwytalem, lecz w koncu wypuszczalem w jeszcze glebsza ciemnosc. Pewnie juz nigdy go nie zobacze.
Dusza Yoshiyi znalazla sie teraz w jakims cichym bezchmurnym miejscu i czasie. Bylo mu juz wszystko jedno, czy ten mezczyzna jest jego prawdziwym ojcem, Bogiem czy niemajacym z nim zadnego zwiazku obcym, ktory stracil gdzies kawalek prawego ucha. Samo w sobie bylo to juz pewnym objawieniem, rodzajem sakramentu. Czy powinien chwalic Boga?
Wszedl na stanowisko pitchera, stanal na wytartej poduszce i nagle sie wyprostowal. Splotl palce i wyciagnal rece prosto nad glowa. Nabierajac w pluca zimnego nocnego powietrza, jeszcze raz spojrzal na ksiezyc. Byl duzy. Dlaczego ksiezyc jednego dnia wydaje sie wiekszy, a innego mniejszy? Po stronie pierwszej i trzeciej bazy postawiono niewielkie drewniane trybuny. Oczywiscie w srodku nocy w lutym nikogo tu nie bylo. Tylko trzy rzedy prostych zimnych desek. Za siatka ochronna stal rzad ponurych budynkow bez okien – pewnie jakies magazyny. Nie widzial zadnych swiatel. Nie slyszal zadnych dzwiekow.
Stojac na wzniesieniu, zaczal zataczac kola ramionami. Do tego rytmicznie wysuwal nogi, to do przodu, to w bok. Dzieki tym tanecznym ruchom powoli sie rozgrzal i wrocilo mu poczucie, ze jest zywym organizmem. Zauwazyl, ze glowa prawie przestala go bolec.
Dziewczyna, z ktora chodzil przez cale studia, nazywala go Zaba. Podobno gdy tanczyl, przypominal zabe. Lubila tanczyc i czesto prowadzala go do dyskoteki.
– Masz dlugie rece i nogi i tanczysz tak chwiejnie. Ale jestes strasznie slodki, jak zaba na deszczu – mowila.
Yoshiye troche te slowa zranily, lecz dalej chodzil z dziewczyna i mial wiele okazji do tanca. W pewnym momencie zorientowal sie, ze to polubil. Kiedy w zapamietaniu poruszal sie w takt muzyki, doznawal uczucia, ze naturalny rytm jego ciala laczy sie z pierwotnym rytmem swiata, wspolgra z nim. Myslal, ze prady morskie, wiatry tanczace na lakach, obroty gwiazd musza miec z nim jakis zwiazek.
Ta dziewczyna powiedziala, ze nigdy nie widziala rownie wielkiego penisa. Ujmujac go, zapytala Yoshiye, czy taki duzy nie przeszkadza mu w tancu. Yoshiya odrzekl, ze specjalnie mu nie przeszkadza. Rzeczywiscie jego penis byl duzy. Od dziecinstwa, zawsze byl duzy. Nie przypominal sobie, zeby mial z tego jakas korzysc. Wiele razy mu sie zdarzylo, ze jakas dziewczyna nie zgadzala sie z nim kochac, mowiac, ze jego penis jest za wielki. Nawet z estetycznego punktu widzenia byl zbyt duzy. Ciezki, bezwladny, wygladal jakos glupio i niezrecznie. Yoshiya staral sie go ukrywac.
– Twoj siusiaczek jest taki duzy na znak, ze jestes bozym dzieckiem – mowila matka z wielkim przekonaniem, a on jej naiwnie wierzyl. Ale pewnego razu nagle wszystko wydalo mu sie bez sensu. Modlilem sie o to, zeby zlapac wysoka pilke, a Bog obdarzyl mnie najwiekszym czlonkiem ze wszystkich. Kto to widzial taka dziwna zamiane?
Yoshiya zdjal okulary i wlozyl do futeralu. Taniec jest niezly, pomyslal. Niezly. Zamknal oczy i zaczal w samotnosci tanczyc, czujac na powiekach bialy blask ksiezyca. Powoli nabieral i wypuszczal powietrze. Nie przychodzila mu do glowy zadna muzyka pasujaca do nastroju, wiec tanczyl w rytm szumu traw i przeplywu chmur. W pewnej chwili wydalo mu sie, ze ktos go obserwuje. Wyraznie czul, ze znalazl sie w polu czyjegos widzenia. Czul to przez skore, w ciele, w kosciach. Ale bylo mu to obojetne. Jesli ktos chce patrzec, niech sobie patrzy. Wszystko jedno kto. Wszystkie boze dzieci tancza.
Stawial kroki, z gracja poruszal ramionami. Jeden ruch sugerowal nastepny, a ten naturalnie laczyl sie z kolejnym. Jego cialo rysowalo wiele ksztaltow. Taniec mial pewien motyw, wariacje, a takze elementy improwizacji. W rytmie zawieral sie inny rytm, a miedzy nimi kryl sie jeszcze jeden, niewidoczny. Yoshiya widzial wszystkie wazne punkty tych skomplikowanych polaczen. W lesie kryly sie rozne zwierzeta jak na obrazach z