— Alez na pewno. Uraz spowodowany smiercia jest przeceniany, grubo przeceniany, czego dowiode w nastepnej ksiazce.

— Hm… Ale depresja po ponownym urodzeniu…

— Nonsens — przerwal stanowczo starszy mezczyzna. — Blaine, dobrze sie czujesz?

— Tak. Ale chcialbym wiedziec…

— Widzisz? — stary doktor powiedzial z tryumfem. Ozywiony i przy zdrowych zmyslach. Teraz podpiszesz raport?

— Podejrzewam, ze nie mam wyboru. Obydwaj lekarze wyszli.

Blaine popatrzyl za nimi, zastanawiajac sie nad ich slowami. Do jego lozka podeszla otyla pielegniarka w typie matczynym.

— Jak sie czujesz?

— Swietnie — odpowiedzial. — Chcialbym tylko wiedziec…

— Przykro mi, lecz lekarz zabronil odpowiadac na pytania. Wypij to, doda ci animuszu. O tak, grzeczny chlopiec. Nie zamartwiaj sie, wszystko skonczy sie dobrze.

To oznacza, ze cos jest nie w porzadku! Co takiego? Co on tu robi, co sie stalo?

Wrocil brodaty lekarz. Wraz z nim przyszla jakas mloda kobieta.

— Czy wszystko z nim w porzadku, panie doktorze? zapytala.

— Jest zupelnie zdrow na umysle. Nazwalbym to dobrze skojarzona para.

— A wiec moge zaczac wywiad?

— Oczywiscie. Choc nie biore odpowiedzialnosci za jego zachowanie. Uraz spowodowany smiercia, choc jego znaczenie jest wyolbrzymione, mimo wszystko moze…

— Tak. Wspaniale. — Podeszla do Blaine’a i pochylila sie nad nim. Byla bardzo ladna. Miala regularne rysy twarzy, swieza i promieniejaca cere. Dlugie, polyskujace brazowe wlosy gladko przylegaly do glowy, a wokol unosil sie delikatny zapach perfum. Bylaby piekna, gdyby nie surowy wyraz jej twarzy. Trudno bylo wyobrazic ja sobie placzaca czy smiejaca sie, a jeszcze trudniej — w lozku. Sprawiala wrazenie osoby fanatycznie oddanej jakiejs idei, ale podejrzewal, ze zalezalo jej tylko na osobistej korzysci.

— Dzien dobry, panie Blaine. Jestem Marie Thorne.

— Dzien dobry — odpowiedzial pogodnym glosem.

— Panie Blaine, jak pan mysli, gdzie pan sie znajduje?

— Przypuszczam, ze w szpitalu, przynajmniej… — przerwal, zauwazywszy w jej reku maly mikrofon.

— Prosze, niech pan mowi dalej.

Dala znac reka i kilku mezczyzn wtoczylo do pokoju jakis sprzet.

— Niech pan nie przerywa sobie. Prosze dokonczyc zdanie.

— Do diabla — powiedzial ponuro Blaine, przypatrujac sie przygotowaniom. — Co to jest? Co zamierzacie robic?

— Probujemy panu pomoc — odpowiedziala Marie Thorne. — Czy nie chce pan z nami wspolpracowac?

Skinal glowa. Mial nadzieje, ze sie usmiechnie. Nagle poczul, ze stracil pewnosc siebie. Czyzby cos mu sie stalo?

— Czy pamietasz wypadek? — zapytala.

— Jaki wypadek?

— Czy pamietasz, jak zostales zraniony?

Blaine wstrzasnal sie na wspomnienie zblizajacych sie swiatel, wyjacego motoru, zderzenia.

— Tak. Zlamala sie kierownica. Drazek przebil mi piers. Potem uderzylem sie w glowe.

— Spojrz na swoja piers — powiedziala miekko. Spojrzal. Byl ubrany w biala pizame, a na jego piersi nie bylo nawet jednej blizny.

— To niemozliwe! — krzyknal. Jego wlasny glos dochodzil do niego z oddali, wydal mu sie nierzeczywisty. Obawial sie zgrupowanych wokol lozka mezczyzn; wymieniali uwagi o swoich urzadzeniach, ale sprawiali na nim wrazenie duchow, istot niematerialnych. Ich slabe, nieciekawe glosy przypominaly brzeczenie much uderzajacych o szybe.

— Ladna reakcja.

— O tak.

— Nie jestes ranny — powiedziala to Marie Thorne.

Blaine spojrzal na swoje nietkniete cialo i przypomnial sobie wypadek.

— Nie moge w to uwierzyc! — krzyknal. — Jest doskonaly.

— Wspaniala mieszanka wiary i niedowierzania.

— Prosze o cisze — powiedziala Marie Thorne. — Prosze, niech pan mowi dalej, panie Blaine.

— Pamietam wypadek. Pamietam zderzenie. Pamietam smierc.

— Masz to?

— Do diaska, tak.

— Cudownie autentyczne.

— Wspaniale. Oszaleja z zachwytu!

— Prosze troche ciszej — powiedziala. — Panie Blaine, pamieta pan umieranie?

— Tak. O tak! Umarlem!

— Spojrz na jego twarz!

— Ta prawie groteskowa ekspresyjnosc podkresla realnosc sceny.

— Mam nadzieje, ze Reilly tez bedzie tego zdania.

— Panie Blaine — podsunela mu lustro. — Niech pan spojrzy na swoje cialo. Niech pan spojrzy na swoja twarz.

Spojrzal. Wstrzasnal nim dreszcz. Dotknal tafli lustra, potem przesunal drzacymi palcami po twarzy.

— To nie jest moja twarz! Gdzie jest moja twarz? Gdzie jest moje cialo?

Mial wrazenie, ze sni mu sie jakis koszmar, z ktorego nie moze sie obudzic. Cienie mezczyzn okrazyly go, ich glosy brzeczaly cicho. Zajmowali sie swoimi maszynami i niby nie zwracali uwagi na Blaine’a, a jednak stanowili nieokreslone zagrozenie, sledzili kazdy jego ruch. Marie Thorne pochylila nad nim swoja ladna buzie o nieruchomych rysach, a jej czerwone male usta wypowiedzialy koszmarne slowa.

— Panskie cialo jest martwe. Zabite w wypadku samochodowym. Pamieta pan przeciez, jak umieralo. Ale nam sie udalo uratowac te czesc, ktora cos jest warta. Ocalilismy panska psychike i dalismy panu nowe cialo.

Blaine otworzyl usta chcac krzyknac, ale tylko powiedzial cicho:

— To jest nieprawdopodobne.

Znow zabrzeczaly glosy.

— Zbyt malo emocji.

— To zrozumiale. Nikt nie zachowuje sie przez caly czas jak szaleniec.

— Spodziewalem sie nieco wiekszej dozy dramatu.

— Nie jest potrzebna. Takie wyciszenie podkresla tylko jego rozterke.

— Byc moze tak jest, gdy akcja rozgrywa sie na scenie. Ale wez pod uwage, ze jest to dokument. Ten biedaczyna wlasnie zrozumial, ze zmarl w wypadku samochodowym i zostal wskrzeszony w nowym ciele. I co ma do powiedzenia? „To jest nieprawdopodobne”. Do diabla, to nie jest wlasciwa reakcja na szok!

— Dla niego — jest. Dla ciebie — moze nie.

— Panowie! — powiedziala Marie Thorne. — Niech pan mowi dalej, panie Blaine.

Blaine, pograzony w swoim koszmarze, ledwo slyszal te glosy.

— Czy ja rzeczywiscie umarlem? — zapytal.

Skinela glowa.

— I rzeczywiscie urodzilem sie ponownie w innym ciele?

Skinela powtornie, wyczekujac.

Blaine spojrzal na nia, na krzatajacych sie wokolo mezczyzn. Dlaczego go niepokoja? Dlaczego nie zajmuja sie jakims innym zmarlym? Zwloki nie powinny byc zmuszane do udzielania wywiadow. Smierc — to odwieczny przywilej czlowieka, uklad z zyciem dotyczacy zarowno niewolnika, jak i uprzywilejowanego. Smierc — to pociecha dla czlowieka i jego prawo nie do podwazenia. Ale moze oni odebrali to prawo i teraz nie mozna uniknac odpowiedzialnosci po prostu umierajac?

Вы читаете Niesmiertelnosc na zamowienie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату