A mimo to w pewnej chwili, gdy maszyna przelatywala kolo plaskowyzu, wydawalo mu sie, ze dolecialo do niego glosne, z wsciekloscia rzucone przeklenstwo.

Jego zachwyt trwal do chwili, gdy halas przypomnial mu o zolnierzach. Kiedy szybko rozejrzal sie po urwistym cyplu, przekonal sie, ze oddzial zwiadowcow wlasnie przybyl. Arth uznal, ze lepiej bedzie, jezeli znajdzie sobie jakas kryjowke.

* * *

Linnora znowu sie smiala. I jak poprzednio, niewiele to pomagalo.

Dennis czul, jak puls mu lomocze. Z trudem lapal powietrze. Ksiezniczka obejmowala go tak mocno, ze trudno mu bylo oddychac.

Pociagnal za jeden ze sznurow, ktore przymocowal do robota, zeby moc sterowac tym prymitywnym samolotem recznie, bez potrzeby wykrzykiwania rozkazow. Pociagnal lagodnie, zeby nie przesterowac maszyny. Przekonal sie juz na wlasnej skorze, co to znaczy. Kilkakrotnie omal nie spowodowal utraty sterownosci albo gwaltownego, nie kontrolowanego korkociagu.

Wreszcie ten przeklety samolot uspokoil sie. Robot z rowna predkoscia obracal smiglem i Dennis doprowadzil do tego, ze maszyna odleciala spokojnie z niebezpiecznego sasiedztwa urwisk, skalnych scian i zstepujacych pradow powietrza. Ustawil stery na niewielkie wznoszenie, a potem odchylil sie do tylu w miekkie, mocne objecia Linnory. Mial tylko nadzieje, ze nie robi mu sie niedobrze.

Linnora rozesmiala sie glosno i przytulila go do siebie z radoscia.

— O moj Czarodzieju! — westchnela. — To bylo wspaniale! Jakze wielkim wladca musisz byc w swojej ojczyznie. I jakiz musi to byc kraj cudow!

Dennis poczul, ze wraca mu mozliwosc oddychania. Pomimo niedawnego przerazenia i prawie katastrofy, wszystko tym razem ulozylo sie mniej wiecej tak, jak zaplanowal. Chyba zaczynal dawac sobie rade z Efektem Zuzycia!

Czul sie szczesliwy, siedzac wygodnie, podczas gdy Linnora masowala mu miesnie karku i delikatnie tracala wargami jego ucho. Pilotowal samolot lekkimi ruchami steru, pozwalajac mu uzyskiwac w miare pracy dalsze zuzycie.

Chochlak wygladal przez burte, patrzac plonacymi ciekawoscia oczyma, jak kraza leniwie po niebie.

Dennis, choc w tej chwili czul sie wspaniale, spoczywajac w ramionach ksiezniczki, uswiadomil sobie, ze wkrotce bedzie musial wyjasnic jej pewna sprawe. Pokladala w nim stanowczo zbyt wiele zaufania. Nie mial co do tego zadnej watpliwosci. Bardzo czesto zakladala, ze Dennis wie, co robi — podczas gdy wlasciwie improwizowal, by przezyc!

Pod nimi rozposcieraly sie lasy i rowniny Coylii — morze zieleni, blekitu i odcieni bursztynu. Miekkie, biale chmury sunely szeregami jak okiem siegnac.

Dennis przesunal dlonia po gladkim boku maszyny, w ktorej lecieli… dzielo stworzone przy pomocy dwojki towarzyszy w ciagu zaledwie dwoch dni! Podziwial cudowne transformacje, ktore przeksztalcily rozklekotany, maly, recznie wykonany wozek w wysmukla, latajaca maszyne.

Prawde mowiac, w normalnych warunkach nie daloby sie tego osiagnac. Nawet tutaj. Wymagalo to polaczenia jego osobistej pomyslowosci z rezonansem zuzycia — powstalym z zespolenia umiejetnosci czlowieka, L’Toff i Krenegee. Mimo to jednak…

Choch wskoczyl mu na kolana. Najwyrazniej postanowil mu wybaczyc. Zaczal mruczec, a Dennis glaskal jego miekkie futerko. Spojrzal na Linnore, przypomnial sobie jej ostatnia uwage i usmiechnal sie.

— Nie, kochanie. Moj swiat wcale nie jest bardziej cudowny od waszego, w ktorym przyroda jest tak laskawa. Zazwyczaj zycie jest tam dosc trudne. I jezeli w ciagu paru ostatnich pokolen stalo sie mniej okrutne i bezcelowe, to tylko dzieki ciezkiej pracy milionow. Kazdy mezczyzna czy kobieta na Ziemi, gdyby tylko mieli taka szanse, na pewno woleliby mieszkac tutaj.

Popatrzyl na lezace pod nim rowniny i uswiadomil sobie, ze podjal zaskakujaca decyzje. Pozostanie tu, na Tatirze.

Och, moze na jakis czas powroci na Ziemie. Mial obowiazek wobec swej macierzystej planety. Powinien udzielic jej pomocy, dzielac sie tym, czego sie tu dowiedzial. Ale jego domem stanie sie Coylia. Przede wszystkim jego dom byl tam, gdzie Linnora. I jego przyjaciele…

— Arth! — Poderwal sie gwaltownie. Samolot zakolysal sie.

— Ojej, rzeczywiscie! — zawolala Linnora. — Musimy wrocic!

Dennis skinal glowa i polozyl maszyne w lagodny skret.

A poza tym jeszcze ta wojna. Szalenstwo, z ktorym trzeba bedzie sie uporac, zanim pomysli znowu o tym, zeby sie osiedlic na tej ziemi i zyc tu dlugo i szczesliwie.

* * *

Ze swej kryjowki pod przewroconym drzewem Arth slyszal glosy zolnierzy. Przez dlugi czas stali na plaskowyzu i slyszal ich pelne zdumienia wolania. Dobiegaly go zabobonne okrzyki i wciaz powtarzane slowo w starej mowie — „smok”.

Mijaly minuty. A potem rozlegly sie jeszcze bardziej podniecone wrzaski. Arth uslyszal przerazajacy ryk, a po nim odglosy panicznej ucieczki. Powtorzylo sie to kilka razy. Za kazdym razem ryk byl coraz glosniejszy, pelne przerazenia okrzyki dobiegaly z coraz wiekszej odleglosci.

Wreszcie wyczolgal sie ze swojej dziury i ostroznie rozejrzal sie wokolo.

Zobaczyl zwiadowcow Kremera biegnacych w strone swoich lin i probujacych rozpaczliwie uciec z plaskowyzu. Sprawiali wrazenie, jakby scigal ich sam diabel.

Nawet on cofnal sie w pierwszym odruchu, gdy wielki, ryczacy ksztalt zaczal nurkowac spod chmur w jego strone. A potem zobaczyl, jak dwie male postacie machaja do niego ze srodka.

Arth byl w stanie zrozumiec przerazenie zolnierzy. Jego serce rowniez przyspieszylo rytm na widok tej rzeczy, mimo ze wiedzial, co to takiego!

Zrozumial, ze proba ponownego ladowania na pochylym piaszczystym zboczu moze byc niebezpieczna. Bylo to zbyt ryzykowne, kiedy nalezalo jeszcze wygrac przegrana wojne. Czul jednak wdziecznosc dla Dennisa i Linnory za to, ze poswiecili troche czasu, by odpedzic zwiadowcow, zanim zajeli sie wazniejszymi sprawami.

Pomachal na pozegnanie swym przyjaciolom i patrzyl, jak latajaca maszyna oddala sie szybko na poludnie. Przyslonil oczy reka i spogladal, jak kieruje sie w strone toczacej sie dalej wsrod gor bitwy.

Wreszcie, kiedy stala sie juz tylko kropka na horyzoncie, zajal sie przegladaniem stosu zapasow, ktore Linnora wyrzucila na piaszczysta wydme w czasie oprozniania samolotu. Obok lezalo rowniez kilka plecakow porzuconych przez uciekajacych w panice zolnierzy.

Westchnal i zaczal grzebac w zdobyczy. Moglo tego wystarczyc na dosc dlugo.

„Dam im pare dni na wygranie tej wojny i wyciagniecie stad — pomyslal. — Jezeli dlugo nie beda wracac, to moze sam sprobuje stworzyc taka latajaca sztuke!”

Mruczal pod nosem, przygotowujac posilek. Wyobrazal sobie, jak szybuje w powietrzu, niezalezny od wiatrow.

* * *

Bitwa przybierala zly obrot. Kolo poludnia Gath rozkazal wyrzucic caly zbedny balast za burte i przygotowac sie do desperackiej proby ucieczki.

Nie dalo to wiele. Nastepna grupa szybowcow zasypala ich gradem dzirytow, ktore podziurawily powloke. Na spotkanie czarnych ksztaltow wylecialo mniej niz zwykle strzal. Wielka kula balonu zaczela flaczec, w miare jak uciekalo z niej gorace powietrze.

Przy odpieraniu ataku zginal kolejny lucznik. Jego cialo bezceremonialnie wyrzucono za burte. Nie bylo czasu na nic wiecej.

Pod nimi zolnierze broniacy lin cumowniczych byli silnie naciskani przez wroga. Wszyscy zdawali sobie sprawe, ze odwrot atakowanych z powietrza oddzialow na poludniowej krawedzi jest tylko kwestia czasu. A wtedy cale skrzydlo wojsk zostanie odsloniete.

Вы читаете Stare jest piekne
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×