Wendy zatrzymala sie na szczycie ruchomych schodow i zmarszczyla brew. Nie dzialaly, a co gorsza, z dolu dobiegaly krzyki i huk wystrzalow.
Problem polegal na tym, ze Posleeni byli wszedzie dookola, i zeby uniknac spotkania z nimi, grupa musiala bardzo szybko zejsc kilka poziomow w dol. Wiekszosc wind jednak nie dzialala, podobnie jak ruchome schody.
— Chodzcie — powiedziala, zawracajac glownym korytarzem.
Mniej wiecej w polowie drogi na dol natknela sie na pakiet szturmowy. Otworzyla go i popatrzyla na zawartosc. Nie ma mowy, zeby wszystko zabrali, trzeba wiec zdecydowac, czego najbardziej beda potrzebowac.
Oczywiscie medpak, miedzy innymi zawierajacy hiberzyne. Uzywala jej o wiele za czesto, zeby teraz jej nie rozpoznac. Poniewaz mieli juz problemy z drzwiami, zabrala pakiet do ich otwierania, zawierajacy pojemnik cieklego azotu i wtryskiwacz. Przypuszczalnie czeka ich wspinaczka, dlatego przymocowala na wierzchu swojego plecaka zwoj liny i pakiet do schodzenia.
Doszla do wniosku, ze nie powinna zabierac halligana ani pily ratunkowej, mimo ze bardzo ja kusilo, wiec zamknela drzwi i poszla dalej.
W nastepnym tunelu serwisowym polaczyla dzieci lina i kazala im schodzic w dol po drabinie. Prowadzila tylko szesc poziomow w dol, a kiedy sie tam znalezli, poczuli wiejacy z dolu silny podmuch.
— Co to jest? — wysapala Shari. Schodzenie po drabinie, zwlaszcza z Amber na plecach, dalo sie jej we znaki.
— Szyb wentylacyjny. Wlasnie rym szybem dostaniemy sie do sektora G.
— Chyba zartujesz. — Korytarz przypominal tunel aerodynamiczny, wiatr niemal ich przewracal.
Wzdluz scian biegly liny. Dzieci zlapaly sie ich, kiedy tylko zeszly z drabiny.
Shari zrobila to samo i ruszyla korytarzem. Na samym koncu byl ogromny otwor obramowany skladana porecza, gesto oznaczona znakami ostrzegawczymi i napisami. Po prawej stronie na scianie byl olbrzymi kolowrot ze stalowa lina, na pierwszy rzut oka tak dluga, ze mozna by siegnac do Chin. Stojac na krawedzi, mozna bylo zobaczyc w dole przepastny szyb powietrzny.
Powietrze w tak wielkim kompleksie jak Podmiescie zawsze bylo problemem, zwlaszcza ze niemal calkowicie bylo w ten czy inny sposob odzyskiwane i odswiezane. By ulatwic przeplyw swiezego powietrza i umozliwic mieszanie sie gazow, Podmiescie bylo wyposazone w cztery wielkie szyby powietrzne, kazdy gleboki prawie na trzysta metrow i szeroki na szescdziesiat.
Otwor, przed ktorym stali, znajdowal sie w polowie wysokosci sektora B, a do dna otchlani bylo prawie dwiescie piecdziesiat metrow.
— Moge powiedziec tylko tyle: nie patrzcie w dol. — Wendy podeszla do kolowrotu i zwolnila blokade.
— Powiedz, ze zartujesz — krzyknela Shari. Na skraju szybu wiatr byl wprost huraganowy.
— Kabla starczy z zapasem az na sam dol — powiedziala Wendy, wyciagajac okolo dwoch metrow liny i zrzucajac na podloge swoj osprzet wspinaczkowy. — Ale nie musimy zjezdzac az tak nisko, wejscie do hydroponikow jest na G 4.
— Powiedz, ze zartujesz — powtorzyla Shari. Krecilo sie jej w glowie, slabe swiatlo z szybu widziala jak przez mgle. Miala juz kiedys takie uczucie, gdy uciekala przed posleenskim natarciem na Fredericksburg. To byla straszna, przejmujaca az do szpiku kosci zgroza.
— Opuszcze cie na G — ciagnela Wendy, jakby jej nie slyszala. — Lina jest obliczona na trzy tony, wiec nie martw sie, ze cie nie utrzyma. Na kolowrocie oznaczylam kolejne wyloty tuneli. Kiedy zjedziesz na dol, zaczep line na szpuli, a potem zakolysz nia w przod i w tyl. Bede stad patrzec, i kiedy zobacze, ze kolyszesz lina, posle na dol dzieci. Lina jest wystarczajaco dluga, zebys mogla asekurowac je z dolu. Uwazaj tylko, zebys nie wypadla z otworu.
— To SZALENSTWO — powiedziala Shari, odsuwajac sie od krawedzi dziury.
Wendy zlapala ja za ramie i potrzasnela.
— Sluchaj — syknela jej do ucha. — Posleeni zajeli windy i wiekszosc ruchomych schodow. Goranie wyjdziemy, ale jest szansa, ze wydostaniemy sie przez hydroponiki. Nie ma innej drogi w dol. A teraz zakladaj uprzaz i szykuj sie.
— Dzieciom to sie nie spodoba — powiedziala Shari, podnoszac uprzaz. Miala wielkie ze strachu oczy. — A ja nie dam rady zwiezc na dol Amber.
— Amber zjedzie z Billym — powiedziala Wendy. — Po prostu przywiaze je wszystkie do tej cholernej liny. Tak, nie spodoba im sie to, ale nic na to nie poradze, drzwi sa zamkniete.
Shari pokrecila glowa i powoli zaczela zakladac uprzaz.
— A ty jak zjedziesz?
— To… skomplikowana sprawa — powiedziala Wendy.
Shari schodzila po scianie, uwazajac, by nie patrzec w dol. Spojrzala tylko raz, i to jej wystarczylo. Dno szybu ginelo w mroku, ale sam blask swiatel bijacy z innych otworow, gleboko w dole, wystarczyl, by ja prawie zmrozilo.
Caly czas uwazala, zeby sie nie kolysac. Im bardziej lina wydluzala sie, tym bardziej ona hustala sie w przod i W tyl. Raz nawet posliznela sie i kilkakrotnie bolesnie uderzyla o sciane. Bylo to dopiero po trzydziestu metrach; wolala nie myslec, co by sie stalo, gdyby posliznela sie teraz.
Sciany szybu pokrywal sluz, dlatego zeslizgiwanie sie stop bylo nieuniknione. Kiedy sie nad tym zastanowila, uznala, ze to nic dziwnego: powietrze w szybie pochodzilo z milionow ludzkich pluc. Ludzie wydychali olbrzymie ilosci wilgoci, a woda skraplajaca sie na scianach byla idealnym podlozem dla powstania sluzu, Dzieki temu, ze schodzila pierwsza, dzieci nie beda hustac sie na kablu, ale tak czy inaczej czeka je utytlanie sie w szlamie.
A nie spodziewala sie, by w najblizszym czasie napotkali jakas pralnie.
Wreszcie zatrzymala sie nad jakims otworem i przeczytala napis. Byla na poziomie G, ale w sektorze byly cztery otwory, a najlepszy wydawal sie drugi od dolu, wiec opuscila sie jeszcze troche nizej.
W koncu dotarla do odpowiedniego tunelu. Odbila sie od sciany i wpadla do srodka, gdzie mimo wytezonych wysilkow wyladowala na tylku. Szybko wstala i cofnela sie do wejscia, ciagnac za soba line.
Po lewej stronie miala pusty kolowrot, na ktorym zaczepila stalowa line.
Potem Shari wypiela sie, wychylila poza krawedz otworu i rozkolysala line.
Wendy niezle sie nameczyla, zanim spuscila dzieci po stalowej linie. Najpierw musiala znalezc klamry, potem pasujace uprzeze, potem przekonac Billy’ego, zeby zabral Amber, a jeszcze pozniej musiala wylapac wszystkie dzieci, ktore wrzeszczaly i probowaly uciec. Shakeela wspiela sie na sama gore drabiny i dobijala do drzwi, przez ktore weszli, az wreszcie Wendy ja obezwladnila.
Wrocila na dol tylko po to, by sie przekonac, ze w tym czasie Nathan i Shannon odpieli sie i probowali otworzyc drzwi na koncu korytarza. Wreszcie jednak przypiela do liny cala trojke, objela Billy’ego i wskazala mu otwor.
— Billy, musisz caly czas byc twarza do sciany — krzyknela — bo inaczej zmiazdzysz Amber o sciane. Rozumiesz? Twarza do sciany.
Chlopiec z ponura mina pokiwal glowa, a potem wskazal na nia.