Slyszy pani cos?
— Bardziej czuje niz slysze — powiedziala Elgars. Podloga wydawala sie drzec w nieregularnych odstepach czasu.
— To cos… nowego.
Korytarz, na ktory wyszly, byl pusty, ale juz po chwili uslyszaly w oddali krzyki, a potem gdzies blisko wystrzaly, prawdopodobnie ze strzelby.
— Jest zle — powiedziala Wendy i spojrzala w obie strony korytarza, zastanawiajac sie, dokad isc. — W lewo jest strzelnica — mruknela. Wlasnie stamtad dochodzily halasy.
Kiedy tak staly, po prawej stronie pojawil sie tlum ludzi. Czesc z nich biegla w przeciwna strone. Niemal w tej samej chwili z lewej strony nadjechal wielki mezczyzna na wozku.
— O cholera — sapnela Wendy. —
Przez chwile bylo jej slabo, w ustach czula smak zelaza. Nie podobal jej sie taki rozwoj sytuacji.
— Czesc, Wendy. — Harmon zatrzymal sie obok nich; dookola biegali spanikowani ludzie. — Zabawne, ze cie tu spotykam.
— Wiedziales, ze wyjde tunelem?
— No, domyslilem sie, ze nie pojedziesz winda — przyznal. — Moglas wyjsc tutaj albo przy drabinie siedemnascie B, ale gdybys poszla tamtedy, juz bys nie zyla, wiec pomyslalem, ze przyjade tutaj.
— O cholera, Dave — powiedziala, zagladajac do pomieszczenia serwisowego. Nie usmiechalo jej sie znoszenie Harmona po drabinie.
— Wejdzmy, dobrze? — powiedzial, przejezdzajac obok niej. — I zamknijmy drzwi.
— Co sie stalo? — spytala Wendy, zamykajac wrota z pamietajacego tworzywa. Zalowala, ze to nie grodz pozarowa.
— Nie wiem — odparl Harmon. — Spotkalem faceta z ochrony. Powiedzial, ze komputer nie rozpoznal Posleenow ani nie oglosil alarmu. Dlatego nie mozna bylo zawiadomic ludzi i powiedziec im, co maja robic. A korpus wcale sie nie odezwal. Posleeni byli juz pod samym miastem, zanim ktokolwiek sie zorientowal, ze cos jest nie tak. Bylem u siebie, nie zdazylem nawet podjechac na strzelnice. — Siegnal do torby i wyjal z niej krotka strzelbe. — To oczywiscie nie znaczy, ze nie mialem zapasu broni.
— Ale to wyglada tak samo, jak w Rochester — szepnela Wendy. — Jesli sa przy wyjsciach, nic juz nie mozna zrobic.
— Myslalem nad tym — powiedzial Harmon. — Sa inne drogi niz wejscia dla ludzi; na przyklad windy zbozowe sa zupelnie gdzie indziej. Jesli zejdzie sie przez hydroponiki na poziom H, mozna wjechac winda na teren kompleksu przemyslowego, siedem kilometrow od gory Pendergrass. Przeciez Posleeni nie moga byc wszedzie.
— To… mogloby sie udac — powiedziala Wendy, otrzasajac sie z szoku. — Ale jak, do cholery, zawieziemy cie na poziom H?
Harmon zasmial sie i pokrecil glowa.
— Nie zawieziecie. Zejde po drabinie na poziom D i pojade do stolowki. Ale dalej juz nie.
— Dave…
— Zamknij sie, dobra? — powiedzial. — Musimy ruszyc sie stad, a ja potrzebuje waszej pomocy. Moge zejsc sam po drabinie, ale ktos musi mi zniesc wozek.
— To da sie zrobic — odparla Wendy. — Ale co z…
— Wendy, jesli uda ci sie stad wydostac, zwlaszcza z dziecmi, to bedzie cud — przerwal jej Dave. — A na pewno nie uda ci sie, jesli bedziesz ze soba wlec… faceta na wozku. Za duzo drabin, za duzo ciasnych przejsc, nieprzyjaznych dla niepelnosprawnych. Zrozumiano?
— Zrozumiano.
Zejscie na dol po drabinie okazalo sie latwiejsze niz moglo sie wydawac. Wendy znalazla dluga tasme z klamra i opuscila wozek niemal na sam dol. Potem Elgars zeszla po drabinie i przytrzymala go, az Wendy zejdzie i powtorzy operacje. Harmon, tak jak powiedzial, zszedl, uzywajac tylko rak. Posadzenie go na wozku nie bylo latwe, ale po chwili zmagan udalo sie.
Na korytarzach byl juz mniejszy ruch. Ludzie uciekli do wszelkich bezpiecznych w swoim mniemaniu miejsc. Wendy i Elgars zawiozly bylego policjanta do stolowki, ktora juz zapelniala sie ludzmi. Zgodnie z przewidywaniami, wielu z nich zdolalo „gdzies” znalezc bron. Wendy wepchnela Harmona do sali i postawila wozek za napredce skonstruowana barykada.
— Caly czas to mi sie nie podoba — powiedziala i rozejrzala sie wokol. Wiekszosc zebranych to byli ludzie starsi albo niedolezni. Z drugiej strony sprawiali wrazenie, jakby byli gotowi stawic czola wszystkiemu, co moze wejsc przez drzwi.
— Jesli to maly najazd i pojawi sie ktos z bronia, moze nam sie udac — wzruszyl ramionami Harmon. — Zobaczymy sie pozniej.
Elgars pocalowala go w czolo, a potem zmierzwila jego krotko przyciete wlosy.
— Celuj nisko — powiedziala. — Moga przyjechac na szetlandach. Harmon rozesmial sie i pokiwal glowa.
— Tak zrobie. Wynoscie sie juz.
Podszedl do nich jeden z obroncow, potezny starzec z grzywa siwych wlosow i dlonmi poznaczonymi odciskami, ktore swiadczyly, ze przez cale zycie ciezko pracowal na chleb. W rekach trzymal krotka strzelbe, podobna do tej, ktora mial Harmon, i dwa kubki parujacego plynu.
— Kawy, Dave?
— Cholera, skad to masz, Pops? — zapytal ze smiechem Harmon.
— Widze, ze masz bron, a to jawne pogwalcenie regulaminu Podmiescia — dodal surowo.
— Och, o to ci chodzi? — Starzec podniosl zadbana strzelbe. — Znalazlem ja na korytarzu, kiedy tu szedlem. Bez watpienia zgubil ja w panice jakis niecnota. Pewnie na mysl o tym, jak wsciekla bedzie ochrona, jesli go z tym zlapie. — Siegnal do przepascistych kieszeni swojego chalatu i wyjal stamtad garsc nabojow kaliber dwanascie. — Chcesz amunicje?
Dave tylko zasmial sie i pokrecil glowa.
— Wynocha, moje panie. Nic mi nie bedzie.
Wendy poklepala go po ramieniu i wyszla na korytarz.
— Potrzebujemy planu — powiedziala.
Elgars przez chwile myslala.
— „Zabic wszystkich, Pan Bog rozpozna swoich”.
— Gdzie to slyszalas? — spytala Wendy.
— Nie mam pojecia, ale kiedy powiedzialas „plan”, po prostu przyszlo mi to do glowy. — Elgars westchnela. — Potrzebna nam bron. Mam ja w pokoju.
— Tak, i musimy doprowadzic dzieci do hydroponikow — dodala Wendy. — Ty idz po bron, a ja pojde po dzieci. Spotkamy sie przy wejsciu do hydro. Przynies cala amunicje, jaka znajdziesz.
— O tak, to moge ci zagwarantowac.
30
— Pewnie nie pozwolisz wyladowac tam mojemu oolt? — zapytal ponuro Cholosta’an. W dole wyraznie widac bylo strumien Posleenow znikajacy w podziemnym miescie. Pewnie sa tam olbrzymie lupy zagarniete przez wojska w tym rejonie.
— Raczej nie — powiedzial Orostan. Byl troche weselszy, gdyz plan zaczynal dzialac, a znienawidzone,