— W takim razie wynosmy sie stad — oznajmila Wendy, zabezpieczajac MP-5 z charakterystycznym trzaskiem.

Elgars nagle uswiadomila sobie, ze kobieta stala tuz za nia. Odwrocila sie i popatrzyla na nia, jednak Wendy odwzajemnila jej tylko chlodne spojrzenie.

Potem podeszla do stolu i popatrzyla na pozostala bron i amunicje.

— Shari, chodz tu.

Shari wziela uprzaz bojowa i zarzucila ja na ramiona, a potem zlapala karabinek szturmowy steyr systemu bullpup.

— Uzbrajasz go, odciagajac te dzwignie — pokazala jej Wendy. — A tu jest bezpiecznik.

— Rozumiem — odparla zdenerwowana Shari. — Strzelalam juz kiedys, ale nie za duzo.

— Dlatego to ty wezmiesz azot — dodala Wendy, wyciagajac pakiet. — Widzialas, jak ja to robilam. Otwierasz drzwi, my cie oslaniamy i wchodzimy. Bedziesz tez niosla wszystko, czego nie dadza rady niesc dzieci, a dzieki temu ja bede mogla szybciej sie ruszac.

— Dobrze.

— Billy — powiedziala Elgars — bedziesz musial wziac wiecej amunicji.

— To maly chlopiec — zaprotestowala cicho Shari. — Niesie juz wystarczajaco duzo.

— Moze wziac wiecej — uciela Elgars. — Mozesz?

Chlopiec kiwnal glowa i wzial ze stolu dodatkowe pudelka amunicji oraz uprzaz.

— Znasz sie na magazynkach? — spytala kapitan. — Jesli tak, to kiedy bedzie nam sie konczyc amunicja, bedziesz ja donosil. I ladowal magazynki, jesli bedziesz mial czas. Jasne?

Billy kiwnal glowa i usmiechnal sie, po czym wyjal magazynek do AIW i wskazal na karabin.

Elgars odpowiedziala mu usmiechem i wymienila swoj czesciowo oprozniony magazynek na nowy.

— Dobra nasza — stwierdzila Wendy. — Ruszamy.

* * *

Wendy popatrzyla na PDA i na drzwi. Wedlug planu, ktory znalazla, w tym miejscu powinno byc tylko jedno wyjscie, a ona widziala dwa.

Znaj dowali sie w przetworni owocow i warzyw produkowanych w hydroponikach; wiele z nich lezalo na stosie i juz zaczynalo gnic. Billy wywachal pojemnik pelen pudelek z truskawkami i dzieci napchaly sobie buzie slodko-kwasnymi owocami. Od ataku minely co najmniej trzy godziny, a oni bez przerwy uciekali przed pierwszymi szeregami Posleenow.

Pomieszczenie przetworni mialo blisko dwadziescia metrow szerokosci i kilkaset dlugosci, i. bylo zastawione az do sufitu kuwetami z roznymi roslinami motylkowymi rosnacymi w odzywczych roztworach. Te blisko dopiero kielkowaly, ale w oddali widac bylo juz rozwiniete rosliny i przemieszczajacych sie miedzy nimi w te i z powrotem automatycznych zniwiarzy.

Nie wiedzieli, ktoredy maja uciekac, wiec skierowali sie do strefy zaladunku nasion i ziarna. Bylo tam osiem wind zaopatrzeniowych. Wiekszosc prawdopodobnie byla juz zajeta przez Posleenow. Byla tam tez winda zbozowa. Gdyby ja uruchomili, mogliby nia wyjechac na powierzchnie. Gdyby sie jednak nie udalo, Wendy zamierzala skorzystac ze sprzetu wspinaczkowego, choc na pewno trwaloby to dluzej, ale dopoki byliby w szybie, Posleeni nie mogliby ich zlapac.

Problem polegal na tym, jak dotrzec do windy, omijajac glowne korytarze; dwa razy je przecinali i dwa razy spotykali Posleenow. Musieli wiec dostac sie do sekcji pompowania odzywki, a potem do przyleglego magazynu nasion. Stamtad do glownej sekcji przyjmowania transportow byl juz tylko jeden skok. Mogli tam byc, i prawdopodobnie juz byli, Posleeni, ale to zmartwienie grupa zostawila sobie na pozniej.

— Co sie stalo? — spytala Shari, wskazujac glowa drzwi. — Lewe czy prawe?

— Nie wiem — odpowiedziala Wendy. — Tutaj powinny byc tylko jedne.

Przylozyla dlon do panelu prawych drzwi, ale nie chcialy sie, otworzyc, nawet kiedy wystukala kod. Lewe takze nawet nie drgnely.

— Otworz prawe — zwrocila sie do Shari.

Kobieta podeszla do drzwi i ostroznie wycelowala w sam srodek wtryskiwacz cieklego azotu. Poprzednio ochlapala sie, wprawdzie tylko troche, ale jednak bolesnie, teraz wiec miala na sobie kombinezon ochronny. Lekkie ramexowe kombinezony nie chronily przed pociskami posleenskich karabinow magnetycznych, jednak radzily sobie z kroplami hiperzimnego plynu.

Drzwi powinny byly stwardniec i peknac, poniewaz pamietajace tworzywo nie wytrzymywalo temperatury cieklego azotu. A tymczasem ciecz po prostu splynela na podloge i zaczela gwaltownie parowac.

— Odsun sie — ostrzegla Wendy — Mozna od tego w mgnieniu oka dostac anoksji. Ciekawe, wyglada jak pamietajace tworzywo, ale to jest blasplas.

— Co to znaczy? — spytala niemal bez tchu Shari. Wyprawa zmeczyla ja do cna.

— To znaczy, ze ktos chcial, aby te drzwi wygladaly zupelnie normalnie, ale sa nie do przejscia — powiedziala Wendy. — Sprobuj lewych, nie mamy czasu na rozwiazywanie tajemnic.

Drugie drzwi natychmiast zrobily sie szare, a potem biale; tworzywo stwardnialo w kriogenicznej kapieli. Kiedy mgla zaczela sie przerzedzac, Shari podeszla do drzwi, przylozyla do nich nitownice i wystrzelila, roztrzaskujac kruchy plastik.

Posleenski normals stojacy po drugiej stronie spojrzal tam, gdzie jeszcze przed chwila byly drzwi, a potem na stojacego przed nim czlowieka, i zaczal podnosic w gore miecz borna.

Shari wrzasnela, wymierzyla w niego wtryskiwacz i strzelila mu w pysk cieklym azotem.

Normals wydal z siebie ostry, dziwaczny okrzyk i zatoczyl sie w tyl, a wtedy Wendy wpakowala mu w piers dwie serie. Pierwsza potrzaskala tylko plaski mostek Posleena, druga za to przeszyla serce i obcy osunal sie na ziemie, jakby padal przed nimi na kolana.

Wendy omiotla wzrokiem reszte pomieszczenia. O ile mogla sie zorientowac, bylo puste.

Rozlegla sala byla najwyrazniej jakas mieszalnia; sadzac po zapachu, mieszalnia pozywek. W powietrzu unosil sie ciezki smrod amoniaku i fosforanow, na podlodze zas staly wielkie zbiorniki, wysokie na trzy czy cztery metry i szerokie na dziesiec czy dwanascie. Wysoko pod sufitem wisialy wielkie wentylatory. Pomieszczenie bylo gigantyczne: odleglosc od sciany do sciany wynosila co najmniej trzydziesci czy czterdziesci metrow.

Drzwi otwieraly sie na mala platforme z kratownicy. Miedzy rzedami zbiornikow biegla galeryjka, zakonczona drugimi drzwiami. W polowie dlugosci przecinala ja druga, poprzeczna, na srodku zas znajdowalo sie stanowisko obslugi.

Wendy machnela do pozostalych i pobiegla w tamta strone. Poniewaz najwiekszym zagrozeniem byli Posleeni z tylu, kolumne zamykala Elgars. Wspieral ja Billy, niosacy pistolet i zapasowe magazynki. Shari miala zbiornik z azotem oraz torbe z mundurami i maskami tlenowymi, Shannon zas niosla Amber. Prowadzila Wendy, jako druga po Elgars najbardziej doswiadczona w walce i jako jedyna osoba znajaca droge.

Zmeczone dzieci szly tuz za nia. Wyprawa byla dluga i niezwykle wyczerpujaca, ale rozumialy, dlaczego musza isc dalej. Od czasu do czasu jedno z doroslych, najczesciej Wendy, nioslo mniejsze dzieci. Grupa zwalniala tez tempo marszu, kiedy uznano, ze mozna sobie na to pozwolic, ale dzieci wychowaly sie w czasach wojny i Posleeni byli ich najgorszymi koszmarami, dlatego byly w stanie biec tak dlugo, az padlyby ze zmeczenia albo ktos z doroslych kazalby im sie zatrzymac.

Wendy doszla do miejsca, w ktorym krzyzowaly sie obie galeryjki. Zatrzymala sie i spojrzala na mape. Wedlug niej ostatnie „bezpieczne” pomieszczenie znajdowalo sie za prawymi drzwiami. Podeszla do nich i przylozyla dlon do konsoli. Drzwi otworzyly sie bez problemow. Wendy zajrzala do srodka i rozejrzala sie po pomieszczeniu. Zgodnie z tym, co mowila mapa, byl to sklad pozywek. Pomachala na pozostalych i zaczekala, az do niej dolacza.

Kiedy przechodzili przez skrzyzowanie galeryjek, Elgars uslyszala w glebi umyslu jakis krzyk. Nauczyla sie juz sluchac tych wewnetrznych glosow, wiec stanela, rozgladajac sie w poszukiwaniu zagrozenia, przed ktorym ja ostrzegaly.

Potem podeszla do konsoli i przygladajac sie jej z namyslem, oparla o nia karabin.

Widzac, ze Annie odklada bron, Wendy zaklela.

— Shari, przeprowadz dzieci na druga strone. Zobacze, co kombinuje kapitan.

— Jasne — odparla ze znuzeniem kobieta.

Вы читаете Taniec z diablem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату