Na chwila jej oczy zaszly lzami.
— Co ty, jest twardy — powiedziala Wendy. — Ruszymy na polnocny zachod. W ten sposob powinnismy obejsc Posleenow. Kiedy dotrzemy do jakiegos bezpiecznego miejsca, poszukamy go w bazach danych ocalalych osob.
— O ile wydostaniemy sie stad — powiedziala w zamysleniu Shari.
— Okazuje sie, ze tutaj jest tylne wyjscie — poinformowala ja sucho Elgars. — To jeszcze jeden drobiazg, o ktorym budowniczy tych korytarzy zapomnieli wspomniec mieszkancom tego miasta.
— Mozemy wyjsc bezposrednio na Pendergrass — dodala Wendy. — Nie ma na co czekac.
— W takim razie chodzmy — powiedziala Shari, wstajac i zdejmujac bandaze.
Ale Wendy nawet sie nie ruszyla, z namyslem patrzac na oltarz.
— SI, ile mamy czasu, zanim dotrze tu pierwszy Posleen?
— Posleeni znajduja sie w rejonie hydroponikow. Ze wzgledu na ich chaotyczne przemieszczanie sie nie mozna precyzyjnie okreslic czasu ich dotarcia do tego rejonu.
— Hmmm — mruknela Wendy. — Myslisz, ze starczy nam czasu na pelny upgrade?
— Sadzisz, ze to dobry pomysl? — spytala Shari.
Wendy wziela steyra Shari i rzucila jej.
— Lap.
Kobieta zlapala bron i odciagnela rygiel, zeby zobaczyc, czy w komorze jest naboj. Potem przelaczyla bezpiecznik i opuscila lufa karabinu w dol, trzymajac go w pozycji taktycznej gotowosci.
— Popatrz, jak ty to trzymasz — usmiechnela sie Wendy. — Powiedz „ognia”.
— Po co? — spytala ostroznie Shari. Nie wiedziala, dlaczego tak trzyma karabin, ale… czula, ze tak wlasnie powinno sie to robic.
— Po prostu powiedz.
— Ognia.
— No widzisz — usmiechnela sie jeszcze szerzej Wendy. — Ani sladu akcentu. Naprawili bledy po testach na Elgars.
— Mowcie mi „krolik”. Doswiadczalny — oznajmila kwasnym tonem kapitan.
— No dobrze, komputer — powiedzial Wendy. — Starczy mi czasu?
— Nie wiadomo. Jesli Posleeni sforsuja zewnetrzne drzwi, mam rozkaz zlikwidowac te placowke z umyslnym narazeniem na szkody — powiedziala SI. — Bede zmuszona prosic was o wyjscie.
— A co sie stanie, jesli bede w komorze, kiedy to nastapi?
— Lepiej, zeby pani tam nie bylo.
Wendy popatrzyla na pozostale dwie kobiety.
— To pewnie moja jedyna szansa na odmlodzenie. Jesli to nie jest zycie wieczne, to cos bardzo zblizonego.
Shari westchnela.
— Dawaj.
— Komputer — powiedziala Elgars. — Wykonaj pelny upgrade tej pacjentki.
— Dobrze — odparla SI. — Prosze sie polozyc.
W tym czasie, kiedy czekaly, Elgars kazala komputerowi sciagnac plan wyjscia, a Shari dopilnowala, zeby wszystkie dzieci byly gotowe do drogi. Uspokoila je i przekonala, ze naprawde jest ta sama panna Shari. Po sprawdzeniu trasy i ustaleniu, ze nie powinno tam byc zadnych Posleenow, wziela Amber na rece i zaczela ja karmic z butelki.
Mniej wiecej wlasnie wtedy pokrywa otworzyla sie.
— Hej — powiedziala Wendy. — To dziala jak zastrzyk hiberzyny. Wcale nie czulam uplywu czasu.
— Jest jakas roznica? — spytala Elgars.
— Czuje sie silniejsza — odparla Wendy. — Jakby… jakbym miala wiecej pary. Jakbym naladowala akumulatory.
— Dobrze, chodzmy — powiedziala Shari, biorac na jedno ramie dziecko, a na drugie karabin. — Nie chce, zeby to wszystko „zlikwidowalo sie z umyslnym narazeniem na szkody” nam na glowe.
— Wiemy, dokad idziemy? — spytala Wendy.
— Juz tak — odparla Elgars, podnoszac pad. — Ale… Komputer, mozna prosic o duszka?
— Oczywiscie — powiedziala SI i w powietrzu zablysnal jeden z mikrytow.
— Mozemy isc — stwierdzila kapitan.
— Dobrze — powiedziala Wendy. — Ruszamy.
Wyszli lewym wyjsciem i mineli serie zakretow, dwa razy przechodzac przez wielkie wrota, ktore kojarzyly sie Wendy z zastawkami serca, az dotarli do kolejnego pomieszczenia, jeszcze wiekszego niz to, w ktorym stala komora odmladzajaca. Na srodku sali, mierzacej blisko piecdziesiat metrow szerokosci i niemal tyle samo wysokosci, stalo cos, co wygladalo zupelnie jak okragly purpurowy bochenek chleba.
— Co to jest? — spytala Elgars. Duszek zniknal w oddali.
— To komora transportowa — odparla SI, kiedy polkula otworzyla sie, ukazujac wejscie. Bylo o wiele za niskie dla czlowieka normalnego wzrostu. Elgars musiala przykucnac, zeby nie uderzyc glowa o krawedz.
Wnetrze bylo rownie nieprzyjemne i odpychajace jak korytarze. Wypelniala je purpurowo-niebieska pianka, poznaczona smugami brazowawej zieleni.
— Prosze zajac miejsca — rzekla SI. — Transport opuszcza stacje.
Wszyscy usiedli na podlodze i rozejrzeli sie, czekajac, az urzadzenie ruszy. Komora nie miala zadnych okien, wiec nie mozna bylo sprawdzic, co sie dzieje na zewnatrz. Byla autonomicznym, zamknietym uniwersum.
— SI? — spytala po chwili Elgars. — Kiedy ruszymy?
— Jestescie juz w polowie drogi do gory Pendergrass, kapitan Elgars.
— Och. — Rozejrzala sie jeszcze raz i wzruszyla ramionami.
— Tlumiki inercyjne — powiedziala Wendy. — Maja cos takiego na statkach kosmicznych; „wytlumiaja” ruch.
— W porzadku — powiedziala Shari, wzruszajac ramionami. — Kiedy dojedziemy?
— Juz jestesmy — stwierdzila Wendy. Drzwi otworzyly sie.
— Nie jest dobrze — powiedziala Elgars. wychodzac na ledwie widoczna w ciemnosci ziemie. Byli w wielkiej i najwyrazniej naturalnego pochodzenia jaskini. Nie bylo za to nigdzie widac tunelu prowadzacego w glab gory. Zupelnie jakby komora transportowa przeniknela przez skale. — No, teraz to juz sie boje.
— Niedlugo bedzie switac — powiedziala Shari. — Musimy pozwolic dzieciom przespac sie. Mnie tez przydalby sie odpoczynek.
— Zimno tu — stwierdzila Wendy, okrywajac sie ciasno podarta, koszula. — Moze moglibysmy przespac sie w komorze?
— I niespodziewanie wrocic do Podmiescia? — zaprotestowala Elgars.
— Mamy koce — powiedziala Shari. — Mozemy przespac sie tutaj. Jesli przytulimy sie wszyscy razem, nie bedzie tak zle.
— Dobrze. — Wendy rozejrzala sie dookola. — Pod sciana. Mozemy rozpalic ognisko?
— To raczej zly pomysl — rzekla Elgars. — Swiatlo i cieplo moga przyciagnac czyjas uwage. Musimy wytrzymac tylko te jedna noc, a rano znajdziemy cos lepszego.
— Dobrze — zgodzila sie Wendy. — Chodzmy spac. I miejmy nadzieje, ze jutro bedzie lepiej.
33