Wendy wysunela sie spomiedzy dwojga spiacych dzieci i podeszla do wejscia do jaskini. Zasnela jak zabita, ale dziesiec minut temu nagle obudzila sie i juz nie mogla zasnac. Elgars stala na strazy i patrzyla na wschod, gdzie w ciemnosci widac bylo pierwsze niesmiale przeblyski wstajacego slonca. Swiatla Franklin wygaszono, ale w calej dolinie widac bylo ognie. Posleeni lubili podpalac prawie tak samo jak najemnicy Starego Swiata. Wendy ledwie widziala poruszajace sie w dole sylwetki, ale wiedziala, ze tysiace, dziesiatki tysiecy, miliony Posleenow szerokim strumieniem prana polnoc, w kierunku Knoxville i Asheville. Wielu z nich byc moze zalewalo wlasnie ich dawny dom.

Spojrzala na zegarek i kiwnela glowa. Pewnie to ja obudzilo.

— Juz wybuchlo? — spytala.

Elgars pokrecila glowa.

— Powinno bylo odpalic jakies piec minut temu.

— „Mialo byc wielkie bum” — zacytowala Wendy. — „Gdzie jest wielkie bum?”.

— Marsjanin Maggot, prawda? — spytala Elgars.

— Tak, pamietasz?

— Nie, widzialam to, kiedy przedwczoraj pilnowalam dzieci — odparla kapitan. W tym momencie podloga jaskini lekko zadrzala, a potem drugi raz, juz mocniej. Przypominalo to bardzo slabe trzesienie ziemi. Na wschodzie blysnelo i duza polac ziemi nieznacznie zapadla sie, a zaraz potem zamienila w olbrzymi dymiacy krater.

— Naprawde nie wiem, co mam o tym myslec — powiedziala pochwili Wendy. — Wlasnie stracilam kilkoro przyjaciol. Ludzi, na ktorych mi zalezalo. Z drugiej strony…

— Z drugi ej strony oni i tak byli juz martwi — powiedziala Elgars, wstajac i otrzepujac spodnie. — Albo prawie martwi. Wiekszosc z nich zostalaby karma dla Posleenow, do czego my nie dopuscilysmy. A Bog jeden wie, ilu Posleenow przy tym zalatwilysmy. Tak, to nie bylo przyjemne. Ale wojna nie jest przyjemna.

— Latwo ci mowic — warknela Wendy. — To byli moi przyjaciele.

— Wendy, nie liczac ciebie, Shari i dzieci… — Przerwala i policzyla cos na palcach. — I Papy O’Neala, Cally, Mosovicha i Muellera, ludzie, ktorych wlasnie pogrzebalysmy, byli jedynymi na swiecie, ktorych znalam. My, czyli ja, pogrzebalam wlasnie pod miliardami ton gruzu wszystkie moje pielegniarki, moich lekarzy, moich terapeutow. Prawdopodobnie nigdy ich stamtad nie wykopia, postawia tylko pomnik z lista nazwisk. Ja to zrobilam. Tymi rekami. I jesli sadzisz, ze przyszlo mi to latwo, nie jestes moja przyjaciolka, za jaka cie. uwazalam. Ale gdybym musiala zrobic to jeszcze raz, zrobilabym to. Bo to byla sluszna decyzja. Z moralnego i taktycznego punktu widzenia.

— Jestes bardzo pewna siebie — powiedziala cicho Wendy.

— Za to wlasnie tyle mi placa — prychnela Elgars. — Teraz twoja kolej stanac na warcie. Pomysl o tym przez nastepne kilka godzin. I odpocznij. Do Georgii mamy kawal drogi.

* * *

Orostan odkryl, ze w przypadku Indowy trzeba miec duzo cierpliwosci. Bylo jasne, ze saperzy pracuja najszybciej jak moga, wiec jedyne, co mogl zrobic, to stac nad nimi i cierpliwie patrzec. Z nadejsciem switu most — pospiesznie sklecona kladka z dzwigarow wydartych z budynkow i z desek — byl prawie gotowy.

— Dobrze sie spisaliscie, thresh — powiedzial oolt’ondai. — Beda jeszcze nastepne mosty do zbudowania. Jeden na polnocy, i z nim bedzie trudniej. Macie przyjrzec sie ludzkim mapom i zaplanowac, jak szybko postawic tam jeszcze jeden most. Zrozumiano?

— Tak, panie — odparl Indowy.

— Twoj klan jeszcze istnieje — powiedzial posleenski dowodca. — Sluz mi dobrze dalej, a pozwole mu trwac. Ale jesli mnie zawiedziesz, zniszcze resztki twojego klanu. Bedzie tak, jakbyscie nigdy sie nie narodzili. Zrozumiano?

— Zrozumiano, panie — odpowiedzial naczelnik klanu. — Bedziemy potrzebowali map i jakichs obrazow nastepnego mostu.

— Dopilnuje, zebyscie je dostali.

Cholosta’an podniosl glowe, kiedy na poludniowym zachodzie cos zagrzmialo.

— Co to bylo, panie?

— Nie jestem pewien — powiedzial Orostan. — Moze ta okolica podlega ruchom ziemi — dodal, zapominajac, ze Cholosta’an tutaj sie urodzil.

— Nic mi o tym nie wiadomo, panie — rzekl kessentai. — I… z przykroscia to mowie, ale ten loskot dobiega od strony podziemnego miasta.

— Arrr! — zawyl oolt’ondai, wywolujac swoja siec taktyczna. — Telenaal fusc! Aralenadaral, taranal! Pozre tych ludzi, pozre ich cialo, krew, kosci i DUSZE!

— Miasta nie ma — powiedzial Cholosta’an, patrzac z niedowierzaniem na wlasny wyswietlacz.

— WIDZE, CO POKAZUJE SIEC! Gamasal!

— Tak, oolt’ondai?

Mlodszy kessentai czekal niecierpliwie przez cala noc — w pewnym momencie Orostan zastanawial sie nawet, czy nie kazac go zlikwidowac, kiedy zaczaj grozic Indowy. Teraz, kiedy wstalo slonce, a horda znow miala ruszyc, przyszla pora, by go spuscic ze smyczy.

— Damy sobie rade z mostami, ale z ludzmi okopanymi na przeleczach bedzie trudno. Wez oolt’poslenal i oolt’ondar i ruszaj ostroznie naprzod. Trzymaj sie z dala od umocnionych punktow obrony i tego przekletego dziala, i zajmij te pozycje. — Wyjal ludzka mape. — To jest Balsam Gap…

34

Betty Gap, Polnocna Karolina, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III 07:47 czasu wschodnioamerykanskiego letniego, niedziela, 27 wrzesnia 2009

— O cholera — powiedzial spokojnie Reeves i wrzucil wsteczny, kiedy ziemia pod czolgiem zadrzala. Potem wdepnal gaz do dechy, kiedy maszyna zaczela sie zsuwac.

Pierwszy etap zjazdu odbyl sie bez wiekszych przygod. SheVa ruszyla w dol najwiekszej stromizny i zachowywala sie calkiem poprawnie. Ale gdy dotarli nad Betty Branch, gdzie rzeczka wyplywa z plytkiego zrodelka i gdzie Reeves musial zaczac lekko trawersowac, zbocze nagle sie osunelo.

SheVa zaczela zjezdzac w dol i nie mozna bylo jej zatrzymac.

— Nie podoba mi sie to — zaskamlal Pruitt. — Wcale a wcale.

— Reeves… — zaczal major Mitchell, ale wiedzial, ze kierowca nie moze zrobic nic wiecej niz juz zrobil. Gasienice darly gola skale i nie mialy przyczepnosci.

— SheVa Dziewiec! — wezwala kapitan Chan. — Uwaga! Posleentskie ladowniki na godzinie trzeciej!

— Niech to szlag — zaklal Pruitt, kiedy SheVa wpadla na spora skale i podskoczyla. — Przesunie nam sie srodek ciezkosci, jesli obroce wieze!

— Jezeli do tej pory nie przewrocilismy sie, to juz sie nie przewrocimy! — zawolala Indy.

— Obracamy — rozkazal major Mitchell i zaczal obracac wieze. Przedzial zalogi znajdowal sie w podstawie wiezy, wiec jazda zrobila sie jeszcze dziwniejsza: czolg jechal w jedna strone, skaczac na nierownym zboczu, a oni byli odwroceni w druga strone.

— O cholera — powiedzial zduszonym glosem Reeves. — Bede rzygal!

— Co sie stanie, jak wystrzele?! — krzyknal Pruitt, ladujac pocisk.

— Nie wiem — odparla sztywno Indy. — Jestesmy na czterdziestostopniowym zboczu i zsuwamy sie w dol na wstecznym, a ponadto mamy strzelac w bok przy szescdziesieciu kilometrach na godzine. Konstrukcja nie przewiduje zadnej z tych rzeczy!

— A niech to szlag! — mruknal Mitchell.

— Nie daje rady, sir! — krzyknal Reeves. — Jedziemy prosto na urwisko!

— CEL! Minog, dwa tysiace metrow! — wyrecytowal Pruitt.

Вы читаете Taniec z diablem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату