— Kiedy bedziesz gotow do lotu do Pasa?
— Przewidzielismy miesiac na bezzalogowe loty testowe i loty demonstracyjne niezbedne do uzyskania certyfikacji MKA. Kiedy biurokraci dadza blogoslawienstwo, mozemy leciec.
— Czy twoj statek moze doleciec do Jowisza? Zaskoczony tym pytaniem Dan odparl:
— Teoretycznie tak. Ale nie bedziemy mieli na tyle trasy paliwa ani zapasow. Jowisz lezy prawie dwa razy dalej niz Pas.
— Wiem — mruknal Stavenger.
— Czemu pytasz?
Stavenger zawahal sie. Wozek toczyl sie gladko tunelem o pustych scianach, prawie bezszelestnie, jego elektryczny silnik cicho szumial. Stavenger odpowiedzial w koncu:
— Predzej czy pozniej bedziemy musieli leciec na Jowisza… czy inny z gazowych olbrzymow.
Dan zrozumial, dokad zmierza.
— Paliwo do fuzji.
— Atmosfera Jowisza obfituje w izotopy wodoru i helu.
— Kris Cardenas o tym wspominala — przypomnial sobie Dan.
— Rozmawialem z nia o tym kiedys. Paliwa do fuzji moglyby stac sie glownym towarem handlowym Selene. I przyniesc duze zyski Starpower Ltd.
— Kopanie na asteroidach jest o wiele latwiejsze niz lapanie gazow z atmosfery Jowisza.
— Tak — przyznal Stavenger — ale twoj pomysl przeniesienia wiekszosci przemyslu Ziemi na w kosmos to tylko czesc rozwiazania problemu efektu cieplarnianego, Dan.
— Tak, ale duza czesc.
— Druga to zaprzestanie stosowania paliw kopalnych. Musza przestac uwalniac gazy cieplarniane do atmosfery, jesli chcemy skorzystac z jakiejkolwiek szansy na powstrzymanie globalnego ocieplenia.
— I fuzja moze to zalatwic — mruknal Dan.
— To jedyny sposob — rzekl twardo Stavenger. — Twoje satelity energetyczne moga dostarczyc zaledwie ulamek energii potrzebnej Ziemi. Fuzja moze dostarczyc calosc.
— Jesli zdolamy zdobyc dosc helu-3.
— Sa inne procesy fuzji, ktore moga byc bardziej wydajne niz spalanie deuteru helem-3. Wszystkie jednak opieraja sie na izotopach, ktore prawie nie wystepuja na Ziemi.
— Ale jest ich mnostwo na Jowiszu — zgadl Dan.
— Wlasnie.
Dan pokiwal glowa i zastanowil sie. On ma racje. Fuzja moze byc rozwiazaniem. Jesli zastapimy wszystkie elektrownie na paliwo kopalne reaktorami fuzji, bedziemy mogli zmniejszyc emisje cieplarniane prawie do zera. Elektrownie atomowe moga wytwarzac elektrycznosc dla elektrycznych samochodow. To pozwoli wyeliminowac kolejne zrodlo gazu.
Spojrzal na Stavengera z szacunkiem. Oto czlowiek, ktory zostal wygnany z Ziemi, ale chce jej pomoc. I patrzy dalej niz ja.
— Dobrze — rzekl. — Po ekspedycji do Pasa pomyslimy o locie na Jowisza. Zaczne planowanie juz teraz.
— Swietnie — odparl Stavenger, po czym dodal: — Czy to ma byc projekt Starpower, czy wolisz zatrzymac go dla Astro Corporation?
Dan zamilkl ze zdumienia. Kiedy zdolal wydobyc z siebie glos, stwierdzil, ze mowi zszokowanym szeptem.
— Chcesz odciac od tego Humphriesa?
— On manewruje tak, by przejac kontrole nad bogactwami z asteroid — wyjasnil Stavenger chlodno. — Pozostawienie mu kontroli nad paliwami nie byloby madre.
Na wszystkich bogow, jacy kiedykolwiek istnieli, pomyslal Dan, ten facet jest gotow do wojny z Humphriesem.
Posiedzenie Zarzadu
Filtry w nozdrzach przyprawialy Dana o bol glowy; mial wrazenie, ze sa rozmiaru nabojow do strzelby. Z niechecia wrocil na Ziemie na kwartalne posiedzenie zarzadu. Dan zawsze mial wrazenie, ze bylby w stanie bez problemu zarzadzac Astro, gdyby przeklety zarzad po prostu trzymal sie z dala od wszystkiego. Ale nie, oni zawsze musieli wtykac nosy do dzialalnosci korporacji, narzekajac na to, pytajac o tamto, upierajac sie, zeby korzystal z tych wszystkich szalonych pomyslow, jakie przychodzily im do glowy.
To wszystko bylo calkowicie zbedne. Dan mial udzial kontrolny; nie mial absolutnej wiekszosci glosow, ale tyle, ze mogl przeglosowac caly zarzad, gdyby mial taka ochote. Zarzad nie mogl tez pozbawic go stanowiska prezesa i dyrektora wykonawczego. Mogl tylko przezuwac wszystko kawalek po kawalku, marnowac jego czasu i podnosic mu cisnienie.
A jakby tego jeszcze bylo malo, do zarzadu dolaczyl Martin Humphries, caly w usmiechach, zawierajacy nowe znajomosci, plotkujacy z innymi czlonkami zarzadu, gdy ci snuli sie przy bufecie, biorac napoje i kanapki, zanim zasiedli na swoich miejscach przy dlugim stole konferencyjnym. Humphries dazyl do absolutnej wiekszosci, to bylo dla Dana rownie zrozumiale, jak pistolet przystawiony do glowy.
Przez okno ciagnace sie przez cala dlugosc sali Dan widzial wzbierajace wody Morza Karaibskiego, polyskujace w porannym sloncu. Morze wygladalo na spokojne, ale Dan wiedzial, ze podnosi sie o kilka cali z kazdym rokiem, zagarniajac lad, cierpliwie i niezmordowanie. Humphries stal plecami do okna, pograzony w zazartej dyskusji z trojka starszych dyrektorow.
Dan przylecial do La Guaira specjalnie na to posiedzenie. Mogl zostac w Selene i prowadzic posiedzenie zdalnie, ale trzy-sekundowe opoznienie doprowadziloby go do szalenstwa. Wiedzial, jak czuje sie Kris Cardenas po kazdej naradzie z Dunca-nem i jego zespolem w Szkocji.
Dan stal przy jednym koncu lady, pod wielka oprawiona fotografia pierwszego satelity energetycznego Astro, lsniacego w ostrym sloncu na tle glebokiej czerni nieskonczonego kosmosu. Saczyl swoj ulubiony aperitif, szklaneczke amontillado, rozmawiajac tak uprzejmie, jak tylko potrafil, z otaczajacymi go ludzmi. Czternastu mezczyzn i kobiet, mezczyzni przewaznie siwi albo lysi, kobiety wygladajace mlodo dzieki kuracjom odmladzajacym. To zabawne, pomyslal: kobiety odmladzaja sie, a mezczyzni opieraja sie kuracjom odmladzajacym. Jestem soba, uswiadomil sobie. Wielka glupota wszystkich macho. Co jest zlego w bronieniu sie przed fizycznym rozpadem? To nie jest przeciez lifting; odwraca sie proces starzenia komorek ciala.
— Dan, moge z toba zamienic slowko? — odezwala sie Harriett O’Banian. Byla w zarzadzie od ponad dziesieciu lat, odkad Dan wykupil jej mala firme produkujaca ogniwa sloneczne.
— Jasne, Hattie — odparl, prowadzac ja wolno do oddalonego rogu wielkiej sali konferencyjnej. — Co cie trapi?
Hattie O’Banian byla zgrabna rudowlosa kobieta, ktora uczcila wykupienie swojej firmy przez Astro Manufacturing miesiecznym romansem z Danem. Dalo im to obojgu duzo radosci, a ona byla na tyle dorosla, ze ewakuowala sie z tego ukladu natychmiast, gdy tylko uswiadomila sobie, ze Danowi Randolphowi jest wlasciwie wszystko jedno, z kim sypia, bo i tak kocha platoniczna miloscia byla prezydent, Jane Scanwell.
Rzucajac spojrzenia ponad jej ramieniem, by upewnic sie, ze nikt nie podsluchuje, O’Banian wyszeptala:
— Zaproponowano mi diabelnie dobra cene za moje akcje Astro. Polowie innych czlonkow zarzadu tez.
Wzrok Dana powedrowal do drugiego konca pokoju, gdzie stal Humphries i gawedzil z zebranymi wokol niego dyrektorami.
— Kto zlozyl oferte? — spytal.
— Jakis figurant. Prawdziwym nabywcajest Humphries.
— Domyslalem sie.
— Problem w rym, Dan, ze to bardzo dobra oferta. Piec punktow powyzej ceny rynkowej.
— Juz podniosl do pieciu? — mruknal Dan.
— Te akcje ciagle spadaja, wiec oferta jest naprawde kuszaca.