oka.
Byla zaskoczona. Ten spokojny, zdolny, myslacy i inteligentny mlody czlowiek patrzyl na nia oczekujaco, a w jego jasnych blekitnych oczach malowalo sie cale jego zycie. Nawet sie nie calowalismy, a on sadzi, ze mnie kocha? A czyja go kocham?
Fuchs oblizal nerwowo usta i rzekl:
— Wiem, ze jestem tylko studentem i moje perspektywy finansowe nie sa oszalamiajace, ale czy moglabys… to znaczy… czy sadzisz, ze…
Nie wiedzial, co powiedziec. Siedzial i patrzyl, bojac sie mowic dalej.
Rozmyslala, nie spuszczajac z niego wzroku. Jest silny. Jest spokojny. Tak czesto czulam, ze chce przekroczyc te intymna granice, ale nigdy tego nie zrobil. Nigdy mnie nie dotknal, nigdy nie powiedzial slowa. Az do dzis. To czlowiek honoru.
Wydawalo sie, ze minela cala wiecznosc, zanim uslyszala swoj szept.
— Tak, Lars, bede bardzo szczesliwa, zostajac twoja zona. Nauczysz sie go kochac, powiedziala sobie w duchu. Wiesz, ze mozna mu zaufac, ze jest lagodny i slodki. Ochroni cie przed Humphriesem.
Fuchs pochylil sie w jej strone i otoczyl ja ramieniem w pasie. Amanda zamknela oczy, a Lars ja pocalowal, z poczatku delikatnie i czule, a potem z prawdziwa namietnoscia. Objela go ramionami.
Po kilku minutach delikatnie sie rozdzielili. Amanda poczula, ze zaczyna jej brakowac oddechu.
Fuchs promienial jak tysiac laserow.
— Musimy powiedziec Pancho! — wykrzyknal, zrywajac sie na rowne nogi. — I Danowi!
Ze smiechem ujal dlon Amandy, ktora takze wstala. Ruszyla przez luk na mostek, a on zanurkowal za nia.
— Pancho, Lars poprosil mnie o reke!
Pancho odwrocila sie na fotelu dowodcy i poslala im usmiech.
— Najwyzszy czas — rzekla. — Zastanawialam sie, kiedy wreszcie na to wpadniecie.
— Musimy powiedziec Danowi!
Pancho skinela glowa, przyjrzala sie instrumentom, doszla do wniosku, ze wszystko dziala, jak trzeba, po czym wstala i ruszyla za nimi.
— Powinnismy przeprowadzic ceremonie tutaj, zebyscie z punktu widzenia prawa byli malzenstwem przed wyladowaniem w Selene — powiedziala.
— Och? A moglibysmy?
— Czy kapitan statku ma prawo udzielac slubu? — spytal Fuchs.
— Powinien — odparla Pancho, wzruszajac ramionami. Dotarli do kabiny Dana i delikatnie odsuneli drzwi. Randolph lezal na plecach z zamknietymi oczami, przepocone przescieradlo zakrywalo dolna polowe jego ciala.
— Spi — rzekla Amanda. Dan otworzyl oczy.
— A myslisz, ze chory czlowiek moze spac w tym halasie, jaki robicie? — wyszeptal.
Amanda uniosla dlonie do twarzy. Fuchs zaczal przepraszac. Dan machnal niepewnie reka, zeby go uciszyc.
— Jesli damy rade ustanowic polaczenie, ktos na Ziemi moze poprowadzic ceremonie.
— Jasne, mozna tak zrobic — potwierdzila Pancho. Oblizujac wysuszone, spekane usta, Dan spytal:
— Chcecie papieza? Mam troche znajomosci. — Spogladajac na Amande, spytal: — A moze arcybiskup Canterbury?
— Ktorys z pastorow z Selene calkowicie wystarczy — rzekla cicho Amanda.
— Zalatwie to — rzekl Dan. — Musicie sie pospieszyc. Fuchs zaczerwienil sie.
— Chce poprowadzic panne mloda do oltarza — wyjasnil Dan.
— Jasne. Swietnie — rzekla Pancho. — Nawiaze polaczenie. Ruszyla na mostek.
Zorganizowanie wszystkiego trwalo dluzej niz cala ceremonia, nawet przy dwunastominutowym opoznieniu miedzy statkiem a Selene. Amanda i Fuchs stali przy pryczy Dana, a Pancho miedzy nimi. Nie bylo kwiatow, nie bylo slubnych strojow — mieli na sobie zwykle kombinezony. Pastor pojawil sie na ekranie naprzeciwko pryczy Dana. Byl to ksiadz z miedzywyznaniowej kaplicy Selene, luteranin; ascetycznie chudy mlody Niemiec z wlosami tak jasnymi, ze prawie bialymi. Amanda dostrzegla, ze byl w biurze, a nie w kaplicy. To bez znaczenia, powiedziala sobie. Poprowadzil krotki rytual po angielsku i z duzym dostojenstwem, mimo opoznienia czasowego.
— Czy kazde z was wyraza zgode na poslubienie drugiego? — spytal pastor.
— Tak — odparl natychmiast Fuchs.
— Tak — rzekla Amanda.
Stali tam, czujac sie glupio i nie wiedzac, co ze soba poczac przez te szesc minut, w ciagu ktorych ich odpowiedz pedzila do pastora, i kolejnych szesciu, po ktorych do nich dotarly jego slowa.
W koncu powiedzial:
— Oglaszam was mezem i zona. Gratulacje. Moze pan pocalowac panne mloda.
Amanda zwrocila sie do Fuchsa i objeli sie. Pancho podziekowala pastorowi i przerwala polaczenie. Ekran zgasl. Odwrocili sie do lezacego na pryczy Dana.
— Zasnal — wyszeptala Amanda. Spojrzala na przepocony podkoszulek. Jego piers nie poruszala sie.
Fuchs pochylil sie nad prycza i przycisnal dwa palce do tetnicy szyjnej Dana.
— Nie czuje pulsu — rzekl.
Pancho chwycila Dana za nadgarstek.
— Nie ma pulsu — przytaknela.
— Umarl? — spytala Amanda, czujac naplywajace do oczu lzy.
Fuch pokiwal ponuro glowa.
Zycie
Pancho czula, jak serce wali jej mlotem, nie tylko z powodu silniejszej grawitacji na Ziemi. Kwartalne posiedzenie zarzadu Astro Corporation mialo sie zaraz rozpoczac. Czy postapia zgodnie z zyczeniem Dana i wybiora ja do zarzadu? I co bedzie, jesli tak sie stanie? Co ja wiem o zarzadzaniu wielka korporacja, pytala w duchu.
Niewiele, przyznala. Ale skoro Dan uwazal, ze potrafie to zrobic, musze przynajmniej sprobowac.
Patrzyla na pozostalych czlonkow zarzadu, krecacych sie wokol lady w luksusowej sali konferencyjnej, nalewajacych sobie napoje i wybierajacych malutkie kanapki i inne przysmaki. Wszyscy wygladali na starych, dostojnych i obrzydliwie bogatych. Kobiety mialy na sobie sukienki, o rany, albo kostiumy ze spodnicami. Kosztowne ciuchy. Mnostwo bizuterii. Pancho poczula sie ubrana byle jak, w swoim garniturze ze spodniami i bez zadnych ozdob poza bransoletka i kolczykami z ksiezycowego aluminium.
Ignorowali ja. Stali w grupkach po dwie lub trzy osoby, rozmawiajac po cichu, nawet nie szeptem, ale glowa przy glowie.
Nawet samotna, pulchna kobieta o orientalnym wygladzie nie odezwala sie do niej. Pewnie wie, jak to jest byc outsiderem, pomyslala Pancho. A mimo to trzyma dystans, jak pozostali.
Martin Humphries wkroczyl do sali konferencyjnej, odziany w blekitny jak niebo garnitur. Pancho zacisnela piesci. Jesli jest w zalobie po Danie, na pewno tego nie okazuje. Cala reszta zreszta tez nie.
Humphries rozdzielil uprzejme skiniecia glowy, przywital sie i wymienil pare slow z kilkoma osobami, przemieszczajac sie w strone Pancho wzdluz lady. Spojrzal przez okno rozciagajace sie za lada i prawie zamrugal na widok rozciagajacego sie za nim morza. Nastepnie odwrocil sie i podszedl do Pancho. Zatrzymal sie jakis metr od niej, obejrzal ja od stop do glow, i na jego twarzy pojawil sie pogardliwy usmieszek.
— Naprawde myslisz, ze pozwolimy jakiemus tepakowi od przykrecania srubek objac stanowisko w zarzadzie tej firmy?
Pancho zwalczyla w sobie chec przylozenia mu w twarz.
— Zaraz sie o tym przekonamy, nie?
— Pewnie tak.