skafandrze i helmie bylo to niemozliwe.
— Dobrze, sluza juz zakonczyla cykl — uslyszal glos Pancho.
— Dawajcie go tutaj — glos Amandy.
— Polozcie go na pryczy.
— Tak. Ostroznie.
Nie chcial otwierac oczu. W pewnej chwili uslyszal glos Pancho:
— Zdejmijcie mu skafander. Ja sprawdze uszkodzenia spowodowane przez burze.
Po chwili poczul na twarzy dotyk czegos chlodnego i kojacego. W koncu otworzyl oczy i zobaczyl niewyrazny obraz pochylajacej sie nad nim Amandy. Obok niej stal Fuchs. Wygladali na zatroskanych i zmartwionych.
— Jak sie czujesz? — spytala Amanda.
— Podle — wychrypial.
— Juz lecimy — rzekl Fuchs. — Pancho przyspiesza do jednej trzeciej
— Statek w porzadku?
— Niektore czujniki zostaly uszkodzone przez promieniowanie — rzekl Fuchs. — I wyposazenie lacznosci. Ale caly naped fuzyjny dziala bezblednie.
— Nanomaszyny nie przedostaly sie do nadprzewodnika generatora MHD? — spytal Dan. Wygladalo na to, ze wypowiedzenie tych slow to najwiekszy wysilek, na jaki go stac.
— Nie, jest w jak najlepszym porzadku — odparl Fuchs. Po czym dodal: — Dzieki Bogu.
Lecimy do domu, pomyslal Dan. Zamknal oczy. Do domu.
— Dopoki go tu nie przywieziecie i nie poddamy go wlasciwym zabiegom medycznym — wyjasnial glowny lekarz medycyny nuklearnej Selene — nic nie mozecie zrobic poza podawaniem tabletek chelatowych i przeciwutleniaczy, a to juz robicie.
Siedzac bezradnie w fotelu pilota, Pancho patrzyla na zasmucona mine lekarza. Skontaktowanie sie z Selene zajelo im ponad godzine. Antena dalekiego zasiegu
Z Danem bylo jednak zle i smutny medyk w Selene nie mogl zdzialac wiecej niz banda szamanow. Przywiezcie go jak najszybciej! Pewnie! Nic innego nie robimy. Ale czy dotrzemy na czas?
Elly nie zyla. Przed opuszczeniem statku Pancho wlozyla weza do pudelka, a pudelko do lodowki, z nadzieja, ze w chlodzie waz bedzie hibernowal, a lodowka zapewni mu wystarczajaca ochrone przed promieniowaniem. Powinnam byla zabrac ja ze soba do skafandra, pomyslala Pancho. Nawet gdyby mnie ugryzla, powinnam byla zabrac ja ze soba. Promieniowanie zabilo weza razem z ostatnia mysza.
Jej mysli powrocily do Dana. Kiepsko z nim. Wszyscy zaliczylismy spora dawke, wszyscy bedziemy wymagac pomocy medycznej, kiedy wrocimy do Selene. Pigulki chelatowe pomagaja, ale Danowi moze to nie wystarczyc. Juz wyglada, jakby umieral. Amanda wkroczyla na mostek i opadla na fotel po prawej stronie.
— Co z nim? — spytala Pancho.
— Umylismy go i teraz spi. — Zrobila dziwna mine. — Wlosy mu wypadaja. Garsciami.
Pancho zwalczyla w sobie chec, by pobiec do kabiny Dana. Nic nie mozesz zrobic, powiedziala sobie w duchu.
— A jak Lars? — zwrocila sie do Amandy.
— Nic mu nie bedzie.
— Wzial pigulki?
— Oczywiscie. Pracuje nad antena dalekiego zasiegu.
— Elektronika miala byc zabezpieczona przed promieniowaniem — rzekla ze zloscia Pancho. — Powinnismy pozwac producenta, jak wrocimy.
— Och, Pancho, byla narazona na tak wysoki poziom promieniowania. To byla solidna burza.
Skinela glowa, ale odparla:
— Tak, mimo to sprzet lacznosci powinien byl to wytrzymac.
— Powinnas odpoczac — rzekla Amanda.
— Wszyscy powinnismy.
— Przejme dowodzenie. Idz sie przespac.
— Moze i masz racje.
— Idz, Pancho.
Przyjrzala sie Amandzie, po czym podjela decyzje i powoli wstala, dziwiac sie, jak sztywne jest jej cialo.
— Jak nie wroce za dwie godziny, obudz mnie. Amanda skinela glowa.
— Mowie serio, Mandy. Dwie godziny.
— Dobrze, obudze cie.
Usatysfakcjonowana, Pancho ruszyla w strone mesy. Zawahala sie przy drzwiach do swojej kabiny, po czym poszla dalej i stanela pod drzwiami Dana.
Uchylila je lekko. Dan ciagle spal, lezac na pryczy, jego cialo blyszczalo od potu, bokserki i podkoszulek, ktore mu wlozyli, byly cale mokre. Na jego glowie widac bylo lyse plamy w miejscach, gdzie wypadly kepki wlosow. Boze, zle z nim, pomyslala.
Otworzyl oczy i spojrzal na nia.
— Hej, mala — wysapal.
— Jak sie czujesz, szefie?
— Kiepsko.
— Potrzebujesz czegos? Moge ci zrobic zupe albo cos.
— Tylko bym ja porozlewal.
— Bedziemy w Selene za jakies poltora dnia. Odpoczywaj, a jak dostarczymy cie lekarzom…
— Wyslalas im moj testament? — spytal. Pancho potrzasnela glowa.
— Mamy problemy z glowna antena. Lars nad tym pracuje.
— A laser?
— Lacze zapasowe? Dziala. Uzywamy go do…
— Wyslij moj testament — upieral sie Dan.
— Nie musimy tego robic. Nic ci nie bedzie.
— Wyslij — nalegal. Probowal podniesc sie na lokciu, ale nie udalo mu sie. — Wyslij — wyszeptal.
— Jestes pewien, ze chcesz zostawic wszystko mnie?
— Bedziesz walczyc z Humphriesem? Skinela powaznie glowa.
— Tak. Przyrzekam, szefie.
— Dobrze — usmiechnal sie niewyraznie. — Wyslij go. I to juz.
— Dobrze, jesli tak chcesz — odparla Pancho z niechetnym westchnieniem.
— Wlasnie tak chce — wyszeptal. — I pamietaj, zeby wysunac tez roszczenia co do Przystani.
Pancho o malo sie nie usmiechnela. Caly Dan Randolph.
— Jeszcze jeden dzien — rzekl Fuchs.
On i Amanda siedzieli obok siebie w mesie. Fuchs grzebal bez entuzjazmu w sniadaniu zlozonym z paczkowanych jajek i sojowego miesa. Amanda ledwo spojrzala na swoje platki z owocami.
— Jeszcze dzien — powtorzyla ponuro.
— Nie jestes zadowolona.
— W Selene jest Humphries. Jak wrocimy, wszystko zacznie sie od nowa.
— Jesli za mnie wyjdziesz, to sie nie zacznie — wyrzucil z siebie Fuchs.
Patrzyla na niego. Mowil powaznie, prawie ponuro. I wtedy na jego ustach pojawil sie pelen nadziei usmiech.
Zanim jednak Amanda zdolala odpowiedziec, Fuchs przemowil dalej:
— Kocham cie, Amando. Nie oswiadczam ci sie tylko po to, zeby chronic cie przed Humphriesem. Kocham cie i bardziej niz cokolwiek na swiecie pragne, zebys zostala moja zona.
— Lars, przeciez my sie znamy ledwie pare tygodni. A moze nawet krocej.
— A ile na to trzeba czasu? — spytal. — Zakochalem sie w tobie beznadziejnie. To sie stalo w mgnieniu