— Kris, nie moge cie tu wpuscic.
Bylo juz dobrze po polnocy. Cardenas zdziwila sie, ze ktos jeszcze pracuje w laboratorium. Ochrona Selene nie zadala sobie trudu zmienienia kodu do glownych drzwi; wystukala go i drzwi poslusznie sie otworzyly. Niestety, Engles pracowal w swoim biurze i gdy tylko zobaczyl Cardenas biegnaca wzdluz pustych stanowisk, wynurzyl sie ze swojej przegrodki i zatrzymal ja.
— Ochrona nas zawiadomila — rzekl z zaklopotaniem. — Nie wolno ci tu wchodzic do odwolania.
— Wiem, Charley — odparla. — Chce tylko zabrac swoje rzeczy.
Charles Engles byl mlodym studentem ostatniego roku. Pochodzil z Nowego Jorku. Rodzice wyslali go do Selene, bo zostal kaleka wskutek wypadku samochodowego. Wiedzieli, ze po przejsciu nanoterapii nie bedzie mogl nigdy wrocic na Ziemie, ale chcieli, zeby wyleczono mu nogi i mogl znowu chodzic.
— Kamery… — Engles wskazal na male czerwone swiatelka w rogach pod sufitem. — Ochrona zaraz tu kogos przysle, jak cie zobaczy.
— Dobrze — odparla, probujac ukryc niepokoj. — Potrzebuje tylko paru minut. Wracaj do pracy.
Zaczela isc w strone swojego biura, ale on ruszyl za nia.
— O co tu chodzi, Kris? Dlaczego nie chca cie wpuscic do twojego wlasnego laboratorium?
— To dluga historia i wolalabym jej teraz nie opowiadac, Charley. Prosze. Potrzebuje tylko paru minut we wlasnym laboratorium.
Wygladal na niezadowolonego, prawie urazonego.
— Gdybym mogl ci jakos pomoc…
Cardenas usmiechnela i poczula, jak lzy naplywaja jej do oczu.
— To bardzo milo z twojej strony, Charley. Dzieki.
— Nie moglbym chodzic, gdyby nie ty.
Skinela glowa i dodala w myslach: a teraz mozesz chodzic, tylko nigdy nie bedzie ci wolno wrocic na Ziemie.
— Coz… — niepewnie przeniosl ciezar ciala z jednej nogi na druga. — Gdybys czegos potrzebowala, daj znac.
— Dzieki, Charley. Tak zrobie.
Stal jeszcze przez chwile, zas Cardenas zastanawiala sie, ile czasu zajmie ochronie Selene wyslanie kogos, zeby ja pojmal. W koncu Charles ruszyl niechetnie w strone swojego stanowiska, a ona poszla wolno do swojego biura.
Gdy tylko Charley zniknal za przepierzeniem, Cardenas szybko skrecila w boczny korytarz prowadzacy na tyly laboratoryjnego kompleksu. Minela znak oglaszajacy czerwonymi literami WSTEP TYLKO DLA UPOWAZNIONEGO PERSONELU. To bylo miejsce, gdzie testowano nowoutworzone nano-maszyny. Po obu stronach korytarza znajdowaly sie hermetyczne komory, jakze rozne od przegrodek we frontowej czesci biura. Drzwi do wszystkich komor byly zamkniete. Wzdluz calego korytarza na suficie znajdowaly sie ultrafioletowe lampy. Wszystkie nanomaszyny zostaly tak zaprojektowane, ze przestawaly dzialac, gdy zostaly poddane silnemu ultrafioletowi: zasady bezpieczenstwa.
Cardenas minela troje drzwi, zatrzymala sie przy czwartych. Wpisala kod i stalowe drzwi otworzyly sie do wewnatrz ze skrzypnieciem. Weszla do ciemnego pomieszczenia i zamknela drzwi, napierajac na nie calym cialem. Z dlugim, rozdygotanym westchnieniem, wprowadzila ponowne kod na panelu, uniemozliwiajac otwarcie drzwi od zewnatrz. Beda musieli wywazyc drzwi, powiedziala sobie, a to im zajmie troche czasu.
Zanim je otworza, bede martwa.
Dan snil o Ziemi; pomieszany, niespokojny sen. Zeglowal sportowym jachtem, pedzac dziob w dziob z innymi lodziami. Gorace tropikalne slonce grzalo mu ramiona i plecy; trzymal rumpel jedna reka, a komputer lodzi dopasowywal polozenie zagli do najlzejszej zmiany wiatru.
Lodz prula wode, nagle jednak zmienila sie w samochod, ktorym Dan pedzil w tlumie wielu innych samochodow. Dan nie wiedzial, gdzie jest; jakas podmiejska obwodnica, dziesiatki pasow ruchu zatloczonych samochodami, autobusami i wielkimi ciagnikami wydmuchujacymi dym i pare prosto w szare, pociemniale niebo. Z klimatyzacja samochodu bylo cos nie tak; w fotelu kierowcy robilo sie nieznosnie goraco. Dan zaczal otwierac okno, ale uswiadomil sobie, ze okna musza pozostac zamkniete. Na zewnatrz nie ma powietrza, powiedzial sobie w duchu, wiedzac, ze to absurd, bo nie byl w kosmosie, lecz na Ziemi, ale dusil sie, krztusil, kaszlal.
Obudzil sie, kaszlac i uslyszal glos Pancho:
— Naladuj plecak, szefie! Powietrze ci sie konczy! Ciemnosc. Nic nie widzial. Przez chwile czul, jak ogarnia go panika, po czym wszystko wrocilo na swoje miejsce. Zagrzebany w asteroidzie. Trzeba napelnic zbiornik powietrza w plecaku. W ciemnosci. Na dotyk.
— Pomoge ci — rzekla Pancho.
Dan wyczul, ze jest kolo niego. Pylisty zwir przemieszczal sie, chrzescil. Cos uderzylo w jego bok.
— Oj, przepraszam.
Dan wsunal dlon w zwirowata mase, przypominajac sobie, gdzie zostawil cylindry.
— Znalazlem waz — rzekl.
— Swietnie. Wlasnie tego szukalam.
— Za tym macalas, chcialas powiedziec.
— Wszystko jedno. Daj go. Dan poczul jej reke przy boku.
— Sam to zrobie — rzekl.
— Lepiej, jak ja to zrobie — odparla Pancho. — Jestes zmeczony, a zmeczony czlowiek popelnia bledy.
— Nic mi nie jest.
— Jasne. Aleja to zrobie, dobrze? Zmeczeni astronauci nie zyja dlugo.
— A z nieba pada sos jablkowy — mruknal, podajac jej koncowke weza.
— Jeszcze nie otwieraj — ostrzegla Pancho. — Nie chce, zeby dostal sie tam zwir albo pyl.
— Wiem — burknal.
Mial wrazenie, ze trwa to calymi godzinami. Dan usilowal nie kaszlec, ale powietrze w skafandrze bylo bardzo rzadkie. Bolalby go pluca. Kiedy on i Pancho po omacku zmagali sie z wezem i napelniali zbiorniki w plecakach, wyobrazal sobie przedstawienie komediowe dawnej pantomimy. Napelnili najpierw plecak Dana i juz po minucie wzial gleboki oddech bez duszacego uczucia w gardle.
Potem napelnili plecak Pancho i uslyszal, jak dziewczyna gleboko oddycha.
— Najlepsze puszkowane powietrze w Ukladzie Slonecznym — oznajmila radosnie.
— Ktora godzina? Ile jeszcze musimy tu siedziec?
— Zaraz zobacze… Siedem i pol godziny.
— Tyle juz tu jestesmy?
— Nie, tyle nam jeszcze zostalo. — Jeszcze siedem i pol godziny? Pancho zasmiala sie.
— Gadasz jak dzieciak na tylnym fotelu samochodu. Prychnal, po czym usmiechnal sie niewyraznie.
— Chyba troche marudzilem, co?
— Troche.
Uderzyla go nowa mysl.
— Kiedy juz czas minie, skad bedziemy wiedzieli, ze promieniowanie spadlo do bezpiecznego poziomu?
— Myslalam o tym. Wystawie moja rozkladana antene na powierzchnie i sprawdze, czy mamy polaczenie ze statkiem. Wtedy odczyt z czujnikow statku bedzie dosc latwy.
— A jesli promieniowanie uszkodzilo systemy lacznosci statku?
— Malo prawdopodobne.
— A jesli jednak? Pancho westchnela.
— To wystawie glowe na powierzchnie i sprawdze odczyty skafandra.
— Jak w starym westernie — rzekl Dan. — Wystawiasz glowe i patrzysz, czy ktos strzela.
— Hej, szefie, ty sie naprawde sporo nauczyles od Dzikiego Billa Hickoka, nie?
O tej porze w centrum monitoringu ochrony Selene byl tylko jeden czlowiek, korpulentny, lysiejacy, byly policjant z Londynu, ktory wydal oszczednosci calego zycia na przeprowadzke na Ksiezyc, by na emeryturze zyc wygodnie w niskiej grawitacji. Odkryl, ze zycie emeryta jest raczej nudne, wiec ublagal wydzial personalny Selene, by pozwolono mu pracowac, chocby przez pare godzin.
Mundur, ktory mu przydzielono, nie byl niczym szczegolnym; traktowany z szacunkiem kombinezon z oznaka