Dan dojrzal, ze ich zbiorniki z powietrzem nadal leza na powierzchni, na wyciagniecie reki.

— Dobrze, nie wylaczajcie radia. Jesli zostaniemy calkiem odcieci, siedzicie w dziurze przez czternascie godzin. Zrozumieliscie?

— Zrozumialam, czternascie godzin.

— Czas start.

— Czternascie godzin, czas start — potwierdzila Amanda.

— Bawcie sie dobrze.

— Do zobaczenia za czternascie godzin — dodal Fuchs.

— Tak jest — odparl Dan i dodal w myslach: zywi lub martwi.

Do Pancho zas powiedzial:

— Moze lepiej przyniose tu zbiorniki z powietrzem. Zanim Pancho zdolala zaprotestowac, odepchnal sie od wlotu dziury i pozeglowal nad ciemna, nierowna powierzchnia. Rozejrzal sie, ale nigdzie nie dostrzegl kryjowki, jaka wykopali sobie Amanda i Fuchs. Dobra robota, pomyslal, naciskajac manetki dysz, by znow wyladowac na powierzchni.

Cylindry nie wazyly prawie nic, ale wsuwajac je do otworu, manewrowal nimi bardzo ostroznie. Nadal maja mase i inercje. Moglbym rozwalic helm Pancho albo polaczenia jej skafandra, gdyby ktorych z nich na nia spadl.

Wpelzajac z powrotem do otworu, Dan ciezko oddychal i caly byl zlany zimnym potem.

— Nie jestesmy przyzwyczajeni do solidnej roboty, co, szefie? — droczyla sie z nim Pancho.

Dan potrzasnal glowa wewnatrz helmu.

— Jak tylko wrocimy do Selene, poddam sie kuracji odmladzajacej.

— Ja tez.

— Ty? W twoim wieku?

— Mowia, ze im predzej tym lepiej. Dan prychnal.

— Lepiej pozno niz wcale.

— Poziom promieniowania rosnie — rzekla Pancho, zabierajac sie z powrotem do zagrzebywania ich jamy. — Lepiej bierzmy sie do roboty, bo juz nigdy nie bedziemy wygladac mlodziej.

— Ani starzej — mruknal Dan.

Pogrzebani zywcem. Historia jak z Edgara Allana Poe, pomyslal. Wiedzial, ze Pancho jest o pare centymetrow od niego, podobnie jak zbiorniki powietrza. Nic jednak nie widzial. Byli zagrzebani pod prawie metrowa warstwa zwiru, zwinieci w pozycji embrionalnej, nic nie widzac ani nie slyszac — mogli tylko czekac?

— …u was? — uslyszal wsrod trzaskow slaby glos Amandy.

— W porzadku — odpowiedziala Pancho. — Wlasnie sie zastanawialismy, jak tu zorganizowac jakis taniec w stylu country.

Dan stlumil w sobie warkniecie. Tylko tego nam brakowalo, pomyslal, wiesniackiego humoru. I nagle, zasmial sie, az sie zdziwil.

Nie slyszal okreslenia „wiesniak z czerwonym karkiem” od pobytu w Teksasie, cale wieku temu. Poza Ziemia takich nie ma, uprzytomnil sobie. Tu sie nie da opalic. Ugotowac, owszem. Zostac usmazonym przez promieniowanie. Ale nie opalic, chyba ze w solarium silowni w Selene.

Pogrzebal prawa reka w otaczajacym go luznym zwirze i natrafil na klawiature znajdujaca sie na lewym przedramieniu. Wywolal wyswietlanie danych z czujnikow statku. Zaprogramowali skafandry, zeby wyswietlaly obraz na wewnetrznej powierzchni helmow. Nic, tylko prazki kolorowego chaosu. Albo sterta zwiru odciela lacznosc, albo burza radiacyjna ja zakloca. Pewnie i jedno, i drugie.

— Ktora godzina? — spytal Dan.

Przynajmniej mogl porozmawiac z Pancho. Choc lacznosc radiowa zanikla, lezeli na tyle blisko siebie, ze mogli przebic sie przez zwir i zetknac sie helmami.

— Jeszcze ponad czternascie godzin, szefie.

— Chcesz powiedziec, ze nie siedzimy tu nawet godziny?

— Dokladnie czterdziesci dziewiec minut.

— Cholera — rzekl Dan z uczuciem.

— Zdrzemnij sie. To najlepszy sposob spedzania czasu. Dan pokiwal glowa wewnatrz helmu.

— Nie ma nic lepszego do roboty. Uslyszal, jak Pancho chichocze.

— Co cie tak rozbawilo?

— Mandy i Lars. Zaloze sie, ze wlasnie probuja wykombinowac, jak wpakowac sie razem do jednego skafandra.

Dan tez sie rozesmial.

— Moze my tez powinnismy sprobowac.

— Szefie! — wykrzyknela Pancho w udawanym szoku. — To jest molestowanie seksualne.

— Nie ma nic lepszego do roboty — powtorzyl. — W tym skafandrze nie mozna nawet brzydko pobawic sie z samym soba.

— Ja moge — draznila sie z nim Pancho.

— To jest dopiero molestowanie seksualne — mruknal Dan.

— Nie. Lepsza konstrukcja.

Dan oblizal usta. Czul pragnienie i zimno, a mimo to sie pocil. Bolal go zoladek.

— Jak sie czujesz, Pancho?

— Zmeczona. Znudzona. Zbyt rozdygotana, zeby spac. A ty?

— Chyba tak samo. Bola mnie wszystkie kosci.

— A jak twoje cisnienie?

— Skad u licha mialbym wiedziec?

— Czujesz pulsowanie w uszach? — Nie.

— To chyba wszystko w porzadku.

— Dziekuja, doktor Pancho.

— Zdrzemnij sie, szefie. Ja chyba sprobuje.

— Mowilas, ze jestes zbyt rozdygotana.

— Tak, ale sprobuje. Zamkne oczy i bede myslec o czyms przyjemnym.

— Powodzenia.

— Ty tez sprobuj.

— Jasne.

Dan zamknal oczy, ale jego mysli nie byly przyjemne. Gdy je otworzyl, namacal klawiature na nadgarstku i wyswietlil dane z czujnika promieniowania skafandra. Obraz byl znieksztalcony krzywizna helmu i niewyrazny. Sprobowal wytezyc wzrok. Nie wyglada zle, pomyslal. Krzywa rosnie, ale wolno i ciagle jest daleko od czerwonego obszaru.

Sprobuj zasnac. Na pewno byl dosc zmeczony. Odprez sie! Pomysl o tym, co bedziesz robic, kiedy znajdziesz sie z powrotem w Selene. Chcialbym dac Humphriesowi w morde. Dan wyobrazil sobie, jak rozwala Humphriesowi nos solidnym prawym prostym.

Gdzies w jego glowie rozlegl sie glos i przypomnial mu stare powiedzenie: zemsta najlepiej smakuje na zimno.

Przywalenie Humphriesowi w morde byloby zabawne, ale czy to naprawde bylaby kara dla tego lajdaka? Probowal mnie zabic. Moze mu sie uda; jeszcze sie z tego nie wydostalismy. Jesli umre, przejmie Astro. Jak moge mu to uniemozliwic? Jak go powstrzymac, chocby zza grobu?

Dan zachichotal gorzko. Ja juz jestem w grobie, uswiadomil sobie. Juz mnie pogrzebano.

Laboratorium nanotechnologiczne

Charley Engles wygladal na zmieszanego i zdenerwowanego. Nerwowo przeczesal dlonia swoje jasne wlosy.

Вы читаете Urwisko
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату