rozkladajacych czasteczki oparte na weglu bylo banalnie proste i nie wymagalo myslenia. Mala modyfikacja procedury stosowanej codziennie przy budowaniu diamentowych mechanizmow ze stert sadzy.
To nie trudnosc pracy byla przyczyna. Siedzac na laboratoryjnej lawce, obserwujac obrazy na ekranie, ukazujace to, co dzialo sie pod mikroskopem, rozmyslala o konsekwencjach.
Pozeracze. Celowo przygotowalam porcje pozeraczy. Jesli wydostana sie na wolnosc…
Uspokoj sie, skarcila sie w duchu. Przeanalizuj to logicznie, krok po kroku.
Dobrze, wedra sie do srodka i znajda mnie martwa. Lezaca na podlodze. Zostawie informacje na ekranie komputera. Wielkimi, czerwonymi literami, zeby nie mogli jej nie zauwazyc. Przygotuje tylko mikroprobke pozeraczy i wylacze ich funkcje montazowe. Nie moga sie powielac. Zostana w moim ciele.
A jesli wydostana sie z twojego ciala? Beda rozkladac cie od srodka. Coz je powstrzyma przed wydostaniem sie na zewnatrz?
Nic, odpowiedziala sobie. Wlacze lampy ultrafioletowe przed polknieciem nanomaszyn. To je zniszczy, gdy tylko sie wydostana.
Wystraszyla sie, slyszac pukanie do drzwi.
— Doktor Cardenas? Wiemy, ze pani tam jest. Prosze otworzyc.
Skasowala wszystko na ekranie komputera i zaczela szybko pisac.
„Uwaga. Polknelam mikrogram pozeraczy. Sa zaprogramowane na rozkladanie czasteczek zawierajacych wegiel. Nie pozwolcie im sie wydostac poza laboratorium. Zdezynfekujcie laboratorium ultrafioletem, zanim zabierzecie stad moje cialo albo cokolwiek innego. Powiadomcie…”
Ktos mocno uderzyl w drzwi.
— Kris! Tu Doug Stavenger. Nie musisz tego robic. Wyjdz stamtad.
Przeczytala szybko tekst na ekranie i usunela ostatnie slowo. Nie trzeba powiadamiac Douga, skoro juz tu jest.
— Kris, to nie twoja wina — glos Stavengera tlumily ciezkie stalowe drzwi, ale doskonale slyszala naleganie w jego glosie. — Wyjdz i porozmawiaj ze mna.
Wstala z taboretu na cienkich nogach i podeszla do stacji dozujacej na koncu lawki. Stal tam lsniacy kubek z ksiezycowego aluminium, a w nim troche wody zawierajacej nanomaszyny, ktore mialy ja zabic.
— Kris — zawolal Stavenger — spedzilas cale zycie pracujac nad nanotechnologia. Nie niszcz tego. Nie dostarczaj kolejnego argumentu ludziom, ktorzy twierdza, ze nanomaszyny to mordercy.
Wziela kubek i trzymala go w dloniach, myslac: nie moge zyc z takim ciezarem. Popelnilam morderstwo. Zabilam cztery osoby. Stevenger dalej krzyczal przez zamkniete drzwi.
— A tak mowia. Przeciez wiesz. Powiedza, ze nanomaszyny zabily najznakomitsza badaczke w tej dziedzinie. Bedzie to przyklad na to, jak niebezpieczne sa nanomaszyny i jak to mieli racje, postulujac ich zakazanie.
Uniosla wzrok znad trzymanego kubka i spojrzala na zamkniete drzwi. To byl pomysl Humphriesa, ale wykonanie moje. I zrobilam to z ochota. Pociagnal za sznurki, a ja zatanczylam jak slepa, posluszna marionetka.
— Nie przekreslaj calego swojego zycia, Kris — prosil Stavenger. — Zniszczysz wszystko, co stworzylas. Dostarczysz im argumentu, zeby tu wrocili i zmusili nas do przestrzegania ich prawa.
Humphries, pomyslala. Kiedy zgine, bedzie mogl zwalic cala wine na mnie. Prawnicy go z tego wyciagna. Ujdzie mu to na sucho. Cztery morderstwa. Ze mna — piec.
Cardenas zaniosla kubek z powrotem do stacji dozujacej i starannie zamknela go pokrywka. Gdy pokrywka zaskoczyla, umiescila kubek w sterylizatorze i zamknela drzwiczki. Wewnetrzne scianki zaswiecily, gdy ultrafiolet oblal naczynie.
Dlaczego mialabym umierac za Martina Humphriesa, zapytala w duchu. Ktos musi sie mu przeciwstawic. Ktos musi wyjawic prawde. Bez wzgledu na cene, musze stawic mu czola, stawic czola im wszystkim.
— Przestan, Kris. Otworz drzwi.
Widza wszystko dzieki kamerze, uswiadomila sobie. Podeszla z powrotem do komputera i skasowala wiadomosc. Ktos z personelu moze jutro zniszczyc pozeracze. W sterylizatorze nie stanowia zagrozenia.
Powoli podeszla do drzwi i zatrzymala sie przy klawiaturze na scianie obok.
— Doug? — zawolala.
— Jestem tu, Kris. Otworz, prosze.
— To glupie — rzekla, czujac sie idiotycznie — ale zapomnialam kodu wprowadzonego przy resetowaniu zamka.
Po drugiej stronie drzwi slychac bylo pomruk stlumionych glosow. Potem odezwal sie Stavenger, a w jego glosie slychac bylo ulge.
— Dobrze, Kris. Ochrona przeniesie zaraz analizator. Otworzymy je za pare minut.
— Doug? — odezwala sie ponownie. — Tak?
— Dzieki.
—
Kiedy otwarto drzwi, Cardenas dziwila sie, ze jest tak spokojna. Spojrzala smierci w twarz i odkryla, ze jest na tyle silna, by zyc dalej.
Korytarz na zewnatrz wypelniali ludzie w mundurach ochrony, kilku jej wlasnych pracownikow z laboratorium, lekarze w bieli i Doug Stavenger.
— Wszystko w porzadku? — spytal z niepokojem Stavenger. Cardenas udalo sie usmiechnac.
— Teraz tak — odparla.
Smierc
— Hej, szefie, obudz sie!
Glos Pancho byl stlumiony, jakby dobiegal z daleka. Dan czul, ze bola go oczy; otwarcie ich bylo prawdziwym wysilkiem. Chcial je przetrzec, ale rece mial zagrzebane w zwirowatym pyle.
— Dan! Obudz sie!
Uslyszal w jej glosie naleganie.
— Tak. Juz… — czul, jak zoladek podchodzi mu do gardla.
— Promieniowanie spadlo do prawie normalnego poziomu — oznajmila Pancho. — Dobrze sie czujesz?
— Pewnie — sklamal. Czul sie za slaby, by sie poruszyc i tak zmeczony, ze bylo mu wszystko jedno.
— Trzeba stad wylazic.
Wygrzebywala sie ze zwiru. Dan chcial jej pomoc, ale ledwo mogl ruszyc rekami. Chcial tylko spac. Jego zoladek nagle podskoczyl i Dan poczul nadchodzaca fale mdlosci.
— Jestesmy na gorze, na otwartej przestrzeni — w glosniku helmu rozlegl sie glos Amandy.
— Bedzie mi potrzebna pomoc — odparla Pancho. — Dan zle sie czuje.
Dan skupil sie na tym, zeby nie zwymiotowac. Do toalety, prosze, blagal w myslach. Nie chce rzygac w skafandrze. Nawet w nieszczesciu, gdzies w jego umysle, odezwal sie gorzki smiech. Wszystko sie do tego sprowadza, pomyslal. Wszystko, co robiles w zyciu, znaczy tyle, co nic. Wazne jest tylko, zeby sie nie porzygac ani nie stracic kontroli nad zwieraczami.
Wyczul, ze ktos nad nim kopie szalenczo, a potem uniosly go silne ramiona, wyciagajac z zasypanego zwirem tunelu. Fuchs. Troche przesadzil i obaj odlecieli od asteroidy, wirujac szalenczo na otwartej przestrzeni. Dan dostrzegl, ze
— Lap sie tutaj, szefie — rzekla Pancho. — Trzymam cie. Danowi wydalo sie, ze ktos inny tez zwymiotowal. Odglos kogos innego, kto rzyga, to wspaniala motywacja, zeby zrobic to samo. W ten sposob mozna zmusic do rzucenia pawiem caly Wiedenski Chor Chlopiecy.
Tracil przytomnosc i znow ja odzyskiwal, rozmyslajac: tak oto konczy sie zycie. Czujesz sie tak podle, ze wolalbys umrzec. Zacisnal oczy i probowal wstrzymac oddech. Rozpaczliwie pragnal wytrzec twarz, ale w