insygniow na lewym ramieniu i jego nazwisko wyszyte na kieszeni na piersi. Przynajmniej mogl spedzac trzy noce w tygodniu, siedzac sobie samotnie i ogladajac filmy, ktore nigdy nie podobaly sie jego zonie i majac przy tym poczucie, ze robi cos pozytecznego. Drzemal rozparty wygodnie w wyscielanym fotelu, a dwadziescia monitorow ustawionych w polkole wyswietlalo na zmiane obraz z setek kamer umieszczonych w Selene. Tak naprawde, to obrazy z kamer widac bylo na dziewietnastu monitorach; na dwudziestym byla transmisja meczu z Vancouver. Dzwiek byl oczywiscie wylaczony.
Prawdziwa prace wykonywal komputer. Sztywniaki w glownym biurze tak zaprogramowaly komputer, ze rozpoznawal dluga liste rzeczy uznanych za kwestionowane lub zwyczajnie nielegalne. Jesli komputer wykryl taka czynnosc, uruchamial alarm i pokazywal, gdzie ja wykryto.
Gdy do konca meczu zostaly jeszcze cztery minuty i nadal byl remis; rozlegl sie brzeczyk komputera.
Straznik skrzywil sie z niechecia. Ekran glowny migal przez chwile, po czym wyswietlil obraz z umieszczonej na suficie kamery; przedstawial on kobiete idaca przez jedno z laboratoriow. NIEUPRAWNIONY DOSTEP, migaly czerwone litery na dole ekranu.
Wydobycie informacji z komputera zajelo pare minut i wreszcie straznik zadzwonil do szefa bezpieczenstwa, budzac go, rzecz jasna, i poinformowal, ze doktor Kris Cardenas weszla do laboratorium nanotechnologicznego. Szef mruknal cos, obrzucajac straznika niechetnym spojrzeniem, az wreszcie wykrztusil:
— Dzieki, zaraz tam kogos wysle.
Rozlaczyl sie, a straznik powrocil do przerwanego ogladania meczu. Zanosilo sie na dogrywke.
Przystan
Dan bardzo staral sie zasnac, ale nie zdolal. Pancho probowala wywolac Amande i Fuchsa, ale sie nie zglaszali.
— Pewnie na zewnatrz jest duzy szum — rzekla.
Dan odniosl wrazenie, ze jest zmartwiona. To do niej niepodobne. A moze jest tylko zmeczona. Albo znudzona.
Jak mozna sie nudzic, kiedy o metr szaleje burza, zastanawial sie Dan. Jakas burza. Nie taka z piorunami i grzmotami. Nie ma zadnego halasu, jesli nie liczyc szumow i trzaskow w radiu.
Cicha. Spokojna jak smierc.
Dan znalazl ustnik w obreczy szyjnej skafandra i pociagnal lyk wody. Bez smaku i ciepla. Jak recyklowane szczyny.
Jeszcze ponad siedem godzin. Przeciez ja tu zwariuje.
I wtedy poczul w ustach smak krwi.
Uderzylo go to jak prad. Dreszcz przeszyl cale jego cialo. Wszystko inne stalo sie nieistotne.
Dziasla mi krwawia, pomyslal, probujac opanowac narastajaca panike. Jeden z pierwszych objawow choroby popromiennej.
Albo przez przypadek ugryzles sie w jezyk, powiedzial sobie w duchu.
Tak, jasne, odparl sardoniczny odglos w jego glowie. Przeciez juz przeszedles chorobe popromienna, wiesz, jak to wyglada. Tylko ze tym razem nie masz dokad pojsc, mozesz tylko siedziec w tym grobie i czekac, az promieniowanie zrobi swoje.
— Pancho — wychrypial, dziwiac sie, jak bardzo ma sucho w gardle.
— Jestem, szefie.
— Mozesz wlaczyc rejestrator skafandra?
— Tak… chyba tak.
Dan wyczul, jak Pancho porusza sie w zwirowatym pyle. Pewnie tak zyja krety, pomyslal, korzystajac glownie z dotyku, nie ze wzroku. Czul ucisk w zoladku i mdlosci. Jezu, zebym tylko nie porzygal sie w dwakroc przekletym skafandrze, blagal w myslach.
— Raz, dwa, trzy, proba — odezwala sie Pancho. Po chwili uslyszal te slowa jeszcze raz.
— Rejestrator dziala.
— Dobrze — rzekl Dan. — Zalatwmy to. — Odchrzaknal. Czul szorstkosc w gardle. Starajac sie, by jego glos brzmial mozliwie normalnie, oswiadczyl:
— Nazywam sie Dan Randolph, dyrektor wykonawczy Astro Manufacturing Corporation. To oswiadczenie jest moja ostatnia wola i testamentem. Sprzet rejestrujacy automatycznie oznaczy nagranie data i godzina.
— Tak jest — wtracila Pancho.
— Nie przerywaj, mala. Co ja to mowilem? Ach, tak, moja ostatnia wola i testamentem. Niniejszym zapisuja wszystkie moje akcje Astro Corporation mojej przyjaciolce i lojalnej pracownicy, Priscilli Lane, wraz z moim…
Pancho byla tak zszokowana, ze nawet nie oburzyla sie, slyszac swoje prawdziwe imie.
— Mnie? Czys ty zeswirowal?
— Nie przerywaj! — warknal Dan. — Wszystkie moje akcje Astro Corporation Priscilli Lane, wraz z calym moim majatkiem osobistym.
Musial zamilknac i odetchnac przez chwile.
— I niniejszym powoluje Priscille Lane na moje miejsce w zarzadzie Astro Corporation.
Zastanowil sie przez chwile, po czym skinal glowa z zadowoleniem.
— Moze byc. Wylacz rejestrator.
— Po co to zrobiles? Skad, u licha…
— Nie wyjde z tego, mala — rzekl Dan zmeczonym glosem. — Promieniowanie mnie zalatwi. Chce, zebys zajela moje miejsce w zarzadzie Astro Corporation i walczyla z tym skurwielem Humphriesem z calych sil, jakie ci jeszcze zostaly.
— Ja? Ja jestem tylko zwyklym inzynierem… pilotem rakietowym, na litosc boska.
— Jestes moja dziedziczka, Pancho. Jak corka. Nie mam rodziny, ktorej moglbym wszystko zostawic, a poza tym znasz Astro jak nikt inny.
— Ale nie zarzad. Dan zasmial sie lekko.
— Ustawisz ich sobie, mala. Zarzadowi przyda sie troche mlodej, swiezej krwi. Pewnie, bedziesz musiala pokonac Humphriesa. On bedzie chcial zostac przewodniczacym zarzadu, kiedy mnie juz nie bedzie.
— Mowisz jak na lozu smierci, szefie — rzekla cicho Pancho.
— Bo jestem na lozu smierci, mala. Dziasla mi krwawia. Czuje sie slabo. Mam nadzieje, ze nie dostalem sraczki.
— Z burzajuz prawie koniec.
— Ze mna tez.
— Jak wrocimy na statek, w Selene bedziemy za pare dni. Moze szybciej. Podkrece moc do pol g!
— A jak wyhamujesz? Uderzeniem? Wpakujesz sie w srodek krateru Alfons?
Pancho milczala przez chwile. Dan cieszyl sie, ze go nie widzi. Czul sie tak podle, ze rece by mu sie trzesly jak u niedoleznego staruszka, gdyby nie byl zagrzebany w zwirze asteroidy.
— W Selene potrafia wyleczyc z choroby popromiennej — rzekla w koncu Pancho. — Za pomoca nanomaszyn.
— Jesli dozyje powrotu do Selene.
— Jeszcze jakies siedem godzin — powiedziala. — Poziom promieniowania spada.
— „Nie tak gleboka jak studnia” — zacytowal Dan — „i nie tak szeroka jak koscielne wrota, ale w sam raz wystarczy.”[4]
— Majaczysz?
— Nie, to Szekspir, „Romeo i Julia”.
— Ach, tak.
— Zdrzemne sie teraz, mala. Jestem troche zmeczony.
— Dobry pomysl.
— Obudz mnie, jak sie skonczy.
Kris Cardenas byla wrecz zdziwiona, patrzac, jak jej rece drza przy pracy. Programowanie pozeraczy