— Pewnie nie.
Przez kilka minut szli po spekanym, kamienistym gruncie. Sciany uskoku wznosily sie stromo po obu stronach, przewyzszajac ich, a nawet radiatory sterczace z systemow podtrzymywania zycia. Grunt byl twardy, spekany tu i tam. Na dnie wawozu byl pelno kamieni i wiekszych skal, choc nie tak duzo jak na powierzchni poza uskokiem. Planetolodzy mieliby tu sporo zajecia, pomyslal Alexios. Usmiechnal sie do tej mysli.
Yamagata potknal sie i Alexios odruchowo zlapal go, chroniac go przed upadkiem.
— Dziekuje — rzekl Yamagata.
—
— Zapomnialem zalozyc opaske na czolo — mruknal, zalujac, ze nie moze przetrzec oczu i czola.
Yamagata nie odpowiedzial, ale przez radio skafandra Alexios slyszal jego rowny oddech.
— Mysle, ze lamom jednak udalo sie czegos pana nauczyc — rzekl Alexios po polgodzinie jednostajnego marszu w milczeniu i pocie czola.
— Tak pan sadzi?
— Przyjmuje pan to wszystko po stoicku.
— Niezupelnie — odparl Yamagata. — Ide w strone bazy. Robie co moge, zeby zyskac jakas szanse na ratunek. Nie mam zamiaru umierac bez walki.
— Niewiele to panu pomoze.
— Pewnie nie. Ale probowac trzeba. Pan nie pogodzil sie z losem, kiedy pana wygnano, prawda?
Wspomnienie wywolalo u Alexiosa zlosc.
— Istotnie, nie pogodzilem sie.
— A teraz popelnia pan samobojstwo — rzekl Yamagata. — Mogl pan wyrzucic mnie z traktora i sam wrocic do bazy. Po co oddawac wlasne zycie?
— Nie mam po co zyc.
— Bzdura! Jest pan jeszcze mlody. Moze pan jeszcze wiele w zyciu zrobic.
Myslac o Larze, o kosmicznej wiezy, o Danversie lezacym w lazience, zbryzganym wlasna krwia, Alexios odparl:
— Nie mam po co zyc.
— Nawet dla gwiazd? — spytal Yamagata.
— Coz to ma znaczyc?
— Przyczyna mojego przybycia na Merkurego, prawdziwa przyczyna, bo satelity energetyczne byly tylko pretekstem, bylo wykorzystanie ich do napedzania statku miedzygwiezdnego. Moze wielu takich statkow.
Alexios odparl nie zastanawiajac sie ani sekundy:
— Przyczyna, dla ktorej zylem, prawdziwym celem w moim zyciu, bylo zbudowanie wiezy, ktora dalaby ludzkiej rasie tani i latwy dostep do przestrzeni kosmicznej. Pan to zniszczyl. Polozyl temu kres na zawsze. Nigdy nie zbuduje sie juz takiej wiezy. Wszyscy za bardzo boja sie tego, co wydarzylo sie za pierwszy razem.
— I z tego powodu odmawia pan ludzkosci dostepu do gwiazd?
— Ludzkosc przestala mnie juz obchodzic. A gwiazdy i za sto lat beda na swoich miejscach. Albo i tysiac.
— Ale moglibysmy tego dokonac teraz! — podkreslil Yamagata. — Za kilka lat!
— Moglibysmy tez jezdzic kosmiczna winda za pare centow za kilogram.
Yamagata chrzaknal.
— Pewnie zna pan powiedzenie o dwoch zlych czynach?
— Jest pan morderca.
— Pan tez.
— Nie, ja jestem katem — odparl Alexios.
— Wygodna wymowka.
Yamagata zastanawial sie, co by sie stalo, gdyby zdradzil Alexiosowi, ze za zniszczenie wiezy odpowiedzialny jest Nobuhiko. Potrzasnal glowa we wnetrzu helmu. Nigdy, powiedzial sobie. Nobu nalezy chronic za wszelka cene. Nawet cene mojego zycia. Moj syn zrobil cos bardzo zlego, ale zabicie go tego juz nie naprawi.
Szli. Z kazdym krokiem robilo sie coraz gorecej. Na dnie wawozu znajdowali sie w cieniu, ale sloneczny zar nieublaganie pelzl po scianie uskoku, powoli i nieuchronnie jak przeznaczenie. Widzieli blyszczaca linie rozpalonej przez Slonce skaly, ktora pelzla w ich strone; powierzchnia skaly nagrzewala sie do czerwonosci. Temperatura wolno rosla, mieli wrazenie, ze zaraz sie ugotuja. Alexios slyszal, jak wentylatory skafandra zaczely wydawac wyzszy dzwiek, a po paru minutach jeszcze wyzszy. Mimo to byl zlany potem, mrugal caly czas, zeby w ogole cokolwiek widziec. Oblizal wargi i poczul smak soli. Napilbym sie margarity, pomyslal. I wtedy uswiadomil sobie, jak glupio sie zachowuje. Moze zaczynam miec halucynacje?
Yamagata z uporem szedl dalej.
— Odpocznijmy pare minut — zaproponowal Alexios.
— Prosze odpoczac, jesli pan chce. Ja nie jestem zmeczony.
Nie jest zmeczony? Alexios pomyslal, ze Yamagata po prostu zgrywa twardziela, nie chcac czy moze nawet nie mogac okazac slabosci przez czlowiekiem, ktorego uwazal za gorszego od siebie. Jest starszy ode mnie, powiedzial sobie Alexios. O wiele starszy. Oczywiscie musial przejsc rozne kuracje odmladzajace. Albo po prostu jest zbyt uparty, zeby przyznac sie do zmeczenia.
Zrobilo sie naprawde goraco. Mimo izolacji termicznej i klimatyzacji, Alexiosowi chlupalo w skafandrze. Czul, ze zaczyna dygotac, nic nie widzial z powodu kropli potu. Czul zar Slonca na sobie, jak oddech hutniczego pieca, jakby oblano go struga stopionej stali. Yamagata parl jednak do przodu, jakby nic nie robilo na nim wrazenia. Do licha, pomyslal Alexios. Jesli on moze, to ja tez. I kroczyl w slad za starszym mezczyzna.
Do chwili, gdy kilka godzin pozniej ostre promienie Slonca dosiegly blaszek radiatora jego skafandra.
OSTATNIE ZYCZENIA
Idacy przed Alexiosem Yamagata potknal sie. Alexios wyciagnal rece, chcac chwycic odziana w skafander postac, ale zareagowal zbyt wolno. Yamagata polecial do przodu, wolno, jak na filmie puszczonym w zwolnionym tempie, w niskiej grawitacji Merkurego, i uderzyl o grunt: najpierw kolana, potem wyciagniete rece, na koncu korpus i odziana w helm glowa.
Alexios uslyszal stekniecie, jakby Yamagata otrzymal druzgocacy cios. Rozpadlina byla tu waska: ledwie bylo miejsce, zeby stanac obok lezacego czlowieka, nie ocierajac blaszkami radiatorow o strome skaliste sciany.
— Nic sie panu nie stalo?
— Gdyby mi sie nic nie stalo — odparl Yamagata — stalbym na wlasnych nogach, a nie lezal na brzuchu.
Dno szczeliny bylo teraz czesciowo oswietlone bezposrednimi promieniami slonca, potezny krag sloneczny zawisl nad nimi jak gigantyczne, niemrugajace oko, jak wylot rozzarzonego pieca. Mrugajac, by pozbyc sie kropli potu splywajacych do oczu, Alexios obejrzal plecak Yamagaty. Wygladal na nieuszkodzony. Blaszki radiatora takze. Zadnych obluzowanych przewodow.
— Chyba nie moge ruszyc nogami — rzekl Yamagata.
— Pomoge panu wstac.
Nielatwo bylo schylic sie w sztywnym skafandrze. Alexios probowal siegnac w dol i chwycic Yamagate za ramie.
— Niech pan wlozy rece pod siebie i odepchnie sie — za proponowal. — Ja pomoge.
Obaj probowali, sapiac, jeczac z wysilku. Minelo kilka minut, a Yamagata nadal lezal na brzuchu, a Alexios opadl obok niego, wyczerpany, zupelnie bez sil.
— Tak… sie… nie… da — wysapal.
— Krwawie z nosa — oznajmil Yamagata. — Musialem uderzyc sie o szybke helmu upadajac.
— Odpocznijmy pare minut i sprobujmy jeszcze raz.