Ben Bova
Merkury
Historia wspomni ludzi dwudziestowiecznych jako tych, ktorzy pokonali droge od Kitty Hawk na Ksiezyc w ciagu szescdziesieciu szesciu lat, tylko po to, zeby przez nastepne trzydziesci lat marnowac swoje mozliwosci na niskiej orbicie okoloziemskiej. Niechetne do podejmowania ryzyka spoleczenstwo opiera sie na wygodnictwie, z czym wiaze sie utrata odwagi.
Gatunek, ktorzy trzyma wszystkie swoje jajka w jednym koszyku planetarnym, ryzykuje, ze zmieni sie w omlet.
PROLOG:
DLUGIE POSZUKIWANIA
Jak co noc od ponad dwunastu lat, Saito Yamagata niepewnym krokiem wspinal sie kretymi kamiennymi schodami na szczyt najwyzszej wiezy klasztoru Chota. Czul napor chlodnego wiatru wiejacego od niskiego wejscia na platforme na szczycie. To bedzie dluga, przejmujaco zimna noc. Bez znaczenia. Yamagata szukal pokuty, nie komfortu. Pokuty — i czegos jeszcze.
Kiedys byl szefem swiatowego koncernu. Yamagata Corporation prowadzila nawet dzialalnosc poza Ziemia — budowala pierwsze energetyczne satelity sloneczne. Ludzie drzeli na widok najmniejszego jego grymasu; gdy sie usmiechnal, rodzily sie fortuny. Potem zachorowal na nieuleczalnego raka mozgu i umarl.
Takie bylo pierwsze zycie Yamagaty. Jego jedyny syn utrzymywal kontakt ze swiatem zewnetrznym dzieki najnowszym systemom lacznosci, takze satelitarnemu przekaznikowi umieszczonemu na orbicie specjalnie dla niego. Ku rozpaczy glownego lamy, ktory szczerze pragnal prowadzic Yamagate sciezka do oswiecenia, Saito sprowadzil nawet wlasnego kucharza i zdolal przybrac na wadze. I zaczal pisac pamietniki.
Byc moze dlatego, ze nadal zyl swoim poprzednim zyciem, Yamagata odkryl, ze calkowite trzymanie sie z dala od korporacji, ktora stworzyl, jest niemozliwe. W swojej celi czesto rozmawial ze swoim synem, korzystajac z systemu polaczen wideofonicznych. Zaczal podsuwac Nobu rady. Opracowal wielki plan dla Yamagata Corporation, plan, ktory siegal daleko poza Ziemie. Poprowadzil korporacje na wojne o asteroidy.
Dopiero szok spowodowany masakra habitatu
Przeciez to nie ja wydalem rozkaz ataku, powtarzal sobie. Ale z powodu tej tragedii nie mogl spac. Najlepsze potrawy przygotowane przez kucharza wydawaly sie nie miec smaku, nie mial na nie ochoty. W duszy przesladowal go obraz przerazonych niewinnych ludzi, krzyczacych bezradnie w rozpaczy, gdy ich kosmiczny habitat rozrywano na strzepy.
Wiele tygodni zajelo Yamagacie zrozumienie, ze to, co odczuwa, to cos wiecej niz poczucie winy. Po raz pierwszy w zyciu odczuwal wstyd. Wstydzil sie tego, co zapoczatkowal. Nie wydalem rozkazu ataku, powtarzal sobie. Atak byl jednak nieunikniona konsekwencja wojny, ktora zapoczatkowal.
Po raz pierwszy w zyciu utraciwszy pewnosc siebie, targany wstydem, jakiego nigdy dotad nie zaznal, Yamagata uprosil wielkiego lame o prywatna audiencje, majac nadzieje, ze stary czlowiek pomoze mu ukoic te rozterki.
— Wydarzyla sie tragedia — zaczal niepewnie.
Wielki lama milczal i czekal cierpliwie na ciag dalszy, siedzac na niskiej kanapie w swojej komnacie, z ogolona glowa, z ascetyczna koscista twarza i zapadnietymi policzkami, a jego oczy barwy mahoniu wpatrywaly sie uwaznie w Yamagate.
— W kosmosie rozgrywa sie wojna — mowil dalej Yamagata. — Daleko stad. W Pasie Asteroid.
— Tutaj takze docieraja pogloski — odparl wielki lama, a jego glos byl niewiele glosniejszy od cichego pomruku.
— Kilka dni temu zginelo ponad tysiac ludzi — zajaknal sie Yamagata. — Zostali zamordowani. W kosmicznym habitacie.
Twarz wielkiego lamy poszarzala.
Czujac, jak serce lomocze mu w piersi, Yamagata wreszcie wyrzucil z siebie:
— To mogla byc moja wina! To ja moglem byc przyczyna ich smierci!
Wielki lama chwycil obiema rekami swoja szate barwy szafranu. Yamagata pomyslal, ze stary czlowiek doznal ataku serca. Stal przed wielkim lama, zlamany wstydem i wina, milczacy, gdyz nie znajdywal slow na wyrazenie tego, co czul.
Kiedy w koncu wielki lama odzyskal panowanie nad soba, spojrzal w oczy Yamagaty, spojrzeniem, ktore przeszywalo az do glebin duszy.
— Czy przyjmujesz na siebie odpowiedzialnosc za te smierci? — spytal glosem twardym jak stal.
Dla dumnego, poteznego Yamagaty, nie bylo latwo stac przed niemlodym, odzianym w skromna szate lama, i prosic go o przebaczenie. Bal sie, ze stary czlowiek wypedzi go z klasztoru, upokorzy go, oskarzy o to, ze zanieczyszcza powietrze, ktorym oddychaja.
— Przyjmuje — wyszeptal.
— Od czterech lat zyjesz wsrod nas — oswiadczyl wielki lama — ale nie jako jeden z nas. Wykorzystywales nasze sanktuarium i nasza droge zycia dla osobistej wygody.
Yamagata milczal. To byla prawda.
Powoli, w slowach twardych jak kamienie gorskiego orlego gniazda, wielki lama oznajmil Yamagacie, ze musi szukac prawdziwej pokuty, w przeciwnym razie bedzie juz zawsze uginal sie pod ciezarem win.
— Jak mam to zrobic? — spytal Yamagata.
Lama milczal przez dluga chwile, po czym rzekl:
— Stan sie jednym z nas. Przyjmij nasza droge. Szukaj swojej sciezki do odkupienia. Szukaj oswiecenia.
Yamagata skinal glowa na zgode.
Targany wyrzutami sumienia, Yamagata wkroczyl na sciezke pokuty. Odeslal swojego kucharza do Japonii, pozbyl sie wygodnych mebli i sprzetu elektronicznego, przeprowadzil sie do prostej celi i probowal zyc jak