lamowie. Poscil z nimi, modlil sie, spal na prostym drewnianym podescie. I co noc, w zimie czy w lecie, wspinal sie na szczyt wiezy, by spedzac w samotnosci godziny na kontemplacji, probujac medytowac, probujac znalezc prawdziwe odkupienie dla swojej duszy.
Wielki lama zmarl, gdyz ten odlam nie akceptowal kuracji odmladzajacych, i zostal zastapiony przez mlodszego. A jednak co noc Yamagata wspinal sie niepewnym krokiem na wieze i siadal w pozycji lotosu na zimnej kamiennej posadzce wiezy, czekajac — na co? Wybaczenie? Zrozumienie?
Nie. Po wielu latach Yamagata uswiadomil sobie, ze tak naprawde poszukuje oswiecenia,
Nic. Moc po nocy, rok po roku, ani sladu. Yamagata modlil sie do milczacego nieba i nie otrzymywal odpowiedzi. Zastanawial sie, gdzie popelnil blad, czy nie zasluzyl na jakis znak ze strony bezgranicznego wszechswiata. Gleboko w duszy uwazal jednak, ze cale te medytacje i umartwienia nie byly niczym wiecej poza starannie ukrytym nonsensem. I to go martwilo, uswiadomil sobie, ze dopoki dopuszcza takie mysli, nigdy nie znajdzie sciezki, ktorej tak rozpaczliwie szuka.
Owial go chlodny wiatr, przykucnal wiec przy kamiennej barierze, szczekajac zebami, mimo cieplego plaszcza, ktorym sie owinal i futrzanej czapy naciagnietej na uszy. Przycisnal podbrodek do piersi, a jakis glos wewnetrzny mowil mu, ze jest glupcem, godzac sie na to cierpienie i ponizenie. Z uporem jednak tkwil w miejscu, czekajac, trwajac w nadziei, modlac sie o oswiecenie.
Noc byla mrozna. Dmacy wicher przeszywal go lodowymi iglami. Yamagata siedzial sam, w opuszczeniu, probujac nie zwracac uwagi na mrozny wiatr, probujac odnalezc swoja sciezke do odkupienia. Nic. Tylko ciemnosc i blyszczace punkciki tysiecy gwiazd patrzacych na niego z czarnego sklepienia nieba.
Odwzajemnil ich spojrzenie. Dostrzegl Wielka Niedzwiedzice i znalazl Gwiazde Polarna. Gwiazda Biegunowa byla oddalona o tysiace lat swietlnych, przypomnial to sobie z wykladu z astronomii, wiele lat temu.
Najblizsza gwiazda byla Alfa Centauri, ale znajdowala sie za daleko na poludniu, by dostrzec ja zza tych lodowatych gor.
Nagle Yamagata odrzucil glowe do tylu i rozesmial sie, serdecznym, glebokim smiechem zachwytu, zapominajac o kasajacych zebach lamentujacego nocnego wiatru. Oczywiscie, powiedzial sobie w duchu. Odpowiedz byla przy mnie przez te wszystkie lata, a ja bylem zbyt slepy, zeby ja dostrzec. Gwiazdy! Moja droga musi prowadzic do gwiazd.
KSIEGA I
KROLESTWO OGNIA
PRZYBYCIE
Saito Yamagata musial zmruzyc oczy od poteznego blasku Slonca, mimo przyciemnionej szybki helmu.
— To prawdziwe krolestwo ognia — szepnal do siebie. — Nic dziwnego, ze nasi przodkowie cie czcili, gwiazdo dzienna.
Mimo nieokreslonego niepokoju, w solidnie izolowanym skafandrze Yamagata czul sie dosc wygodnie. System chlodzenia i radiatory wystajace z plecow jak para ciemnych, podluznych skrzydel, najwyrazniej dzialaly znakomicie. A mimo to bliskosc Slonca, wszechogarniajacy blask, sam rozmiar tej kipieli, kotlujaca sie kula sklebionych gazow przyprawialy jego nerwy o drzenie. Wypelnialo soba niebo. Yamagata widzial korone sloneczna siegajaca od zakrzywionego ramienia Slonca w czarna pustke kosmosu, potezne mosty plazmy o temperaturze milionow stopni, wypietrzajace sie i znikajace w plonacej, rozzarzonej fotosferze.
Zadrzal w ciasnej przestrzeni skafandra. Dosc tego zwiedzania, powiedzial sobie. Juz udowodniles gosciom i zalodze, ze jestes zuchwaly i odwazny, zobaczyli i zapamietaja. Wracaj do statku. Wracaj do pracy. Najwyzszy czas rozpoczac trzecie zycie.
Yamagata przylecial na Merkurego w poszukiwaniu zbawienia. Dziwna droga do stanu laski, pomyslal. Najpierw musze przejsc przez to ogniste pieklo, jak katolik przebywajacy w czysccu przed wstapieniem do nieba. Probowal stoicko wzruszyc ramionami, ale odkryl, ze w skafandrze jest to niemozliwe, wiec uniosl lewe ramie za pomoca zminiaturyzowanych serwomotorow skafandra i przygladal sie klawiaturze owinietej wokol nadgarstka, az doszedl do wniosku, ze wie, ktore klawisze powinien nacisnac, by uruchomic modul napedowy skafandra. Moglby poprosic o pomoc, ale nie chcial ryzykowac utraty twarzy. Mimo wytezonych wysilkow lamow, ktorzy probowali nauczyc go pokory, Yamagata nadal byl dumnym czlowiekiem. Jesli odlece w przestrzen, powiedzial sobie, wtedy poprosze o pomoc. I bede twierdzil, ze to jakis blad w funkcjonowaniu skafandra, dodal z szelmowskim usmiechem.
Odczul cos na ksztalt przyjemnosci, gdy udalo mu sie odwrocic twarza do
Czas zaczac moje trzecie zycie, powiedzial sobie, gdy zblizal sie do
Czas na gwiazdy.
LADOWANIE
Nawet przy pomocy dwoch podwladnych, zdjecie pekatego, solidnie izolowanego kombinezonu zajelo Yamagacie prawie godzine. Stal i ociekal potem, pewnie tez paskudnie cuchnal, ale nikt z asystentow nie osmielil sie odezwac ani slowem czy choc skrzywic sie z niesmakiem. Kiedy pomagali mu wlozyc skafander, Yamagacie przyszedl do glowy hiszpanski torreador, wkladajacy swoj „kostium ze swiatla” przed walka z bykiem. A teraz czul sie jak sredniowieczny rycerz zdejmujacy poobijana zbroje po ciezkim pojedynku.
Yamagata doskonale wiedzial, ze wyjscie na zewnatrz statku w skafandrze bylo zwykla zachcianka, ale czlowiek z jego majatkiem i wladza mogl sobie na nie pozwolic. Poza tym chcial zrobic wrazenie na podwladnych i gosciach. Choc od lat Yamagata Corporation faktycznie zarzadzal jego syn Nobu, Yamagata-senior byl wszedzie traktowany z szacunkiem. Mimo wielu lat pracy, jakie wlozyli w niego lamowie, Yamagata nadal uwielbial, kiedy mu schlebiano.
Rozumial, ze duzy majatek daje wladze. Chcial jednak czegos wiecej. Pragnal szacunku i prestizu. Chcial, by zapamietano go nie tylko jako bogatego czy poteznego czlowieka; chcial przejsc do historii dzieki swojej wizji, szczodrosci i dazeniom. Chcial byc tym, ktory podaruje ludzkiej rasie gwiazdy.
Satelity sloneczne Yamagata Corporation dostarczaly tak bardzo potrzebnej energii elektrycznej Ziemi