proceder.

— Panie Lang — powiedzial. — Ma pan swiadomosc, gdzie sie pan znajduje?

Zacisnal usta w wycwiczonym gescie.

— W rzeczy samej, panie ONeal. Znajduje sie w pokoju C188.

— Znajduje sie pan w Ministerstwie Obrony.

— Uhm. Wprost cudownie. Macie tu jakies krzesla?

Ponownie spiorunowal mnie wzrokiem, kiwnal glowa na Solomona, ktory podszedl do drzwi i przyciagnal na srodek dywanu kawalek drewna w stylu regencji. Nie ruszylem sie z miejsca.

— Prosze spoczac, panie Lang.

— Dziekuje, postoje — odparlem.

Tym razem autentycznie wprawilem go w zaklopotanie. Ten sam numer robilismy w szkole nauczycielowi geografii. Odszedl po dwoch semestrach i zostal ksiedzem na jednej z wysp archipelagu Hybryd Zewnetrznych.

— Prosze powiedziec, co pan wie o Aleksandrze Woolfie?

ONeal pochylil sie do przodu, opierajac przedramiona na biurku. Mignal mi bardzo zloty zegarek. Zdecydowanie zbyt zloty, aby byl ze zlota.

— O ktorym?

Zmarszczyl brwi.

— Co to znaczy „o ktorym”? Ilu Aleksandrow Woolfow pan zna?

Poruszylem nieznacznie wargami, liczac w myslach.

— Pieciu.

Westchnal z rozdraznieniem. No dalej, 4B, uspokoj sie.

— Aleksander Woolf, o ktorym mysle — powiedzial tym szczegolnym tonem sarkastycznej pedanterii, jakiego predzej czy pozniej nabywa kazdy Anglik siedzacy za biurkiem — posiada dom na Lyall Street w Belgravii.

— Lyall Street. Alez oczywiscie — cmoknalem niezadowolony z siebie. — W takim razie szesciu.

ONeal rzucil okiem na Solomona, ale nie uzyskal od niego pomocy. Ponownie zwrocil sie do mnie z nieprzyjemnym usmiechem.

— Pytam pana, panie Lang, co panu o nim wiadomo.

— Posiada dom na Lyall Street w Belgravii — powiedzialem. — Czy ta informacja jest panu w jakikolwiek sposob pomocna?

Tym razem ONeal sprobowal z innej strony. Wzial gleboki oddech i powoli wypuscil z siebie powietrze, co mialo sklonic mnie do mysli, ze za ta pucolowata facjata skrywa sie maszyna do zabijania i wystarczy, ze mrugne okiem, a przeskoczy przez biurko i spierze mnie na kwasne jablko. Zalosne przedstawienie. Siegnal do szuflady, wyciagnal z niej szara teczke i ze zloscia zaczal przegladac jej zawartosc.

— Gdzie pan przebywal wczoraj o dziesiatej trzydziesci?

— Plywalem na desce surfingowej na wodach Wybrzeza Kosci Sloniowej — odpowiedzialem, jeszcze zanim skonczyl pytanie.

— Pytam powaznie, panie Lang — powiedzial ONeal. — Radze panu absolutnie powaznie, aby udzielil pan powaznej odpowiedzi.

— A ja mowie, ze to nie panski interes.

— Moj interes… — zaczal.

— Panskim interesem jest obrona. — Nagle zaczalem krzyczec, autentycznie krzyczec, i katem oka zauwazylem, ze Solomon przyglada mi sie badawczo. — Dostaje pan pieniadze za obrone mojego prawa do robienia tego, co mi sie podoba, bez koniecznosci odpowiadania na mnostwo popieprzonych pytan.

Wrzucilem swoj zwyczajny bieg:

— Cos jeszcze?

Nie odpowiedzial, wiec odwrocilem sie i ruszylem w kierunku drzwi.

— Narazka, Dawid — rzucilem.

Solomon rowniez nie odpowiedzial. Trzymalem juz reke na klamce, kiedy odezwal sie ONeal.

— Chce bys wiedzial, Lang, ze moge kazac cie aresztowac w sekunde po tym, jak opuscisz ten budynek.

Obrocilem sie i spojrzalem na niego.

— Za co?

Nagle przestalo mi sie to podobac. Przestalo mi sie podobac, poniewaz po raz pierwszy, od kiedy wszedlem do pokoju, ONeal wygladal na rozluznionego.

— Za wspoludzial w planowaniu morderstwa.

W pokoju zapadla cisza.

— Wspoludzial? — zapytalem.

Wiecie, jak to jest, kiedy czlowiek zostanie wytracony z rytmu. Normalnie mozg wysyla slowa w kierunku ust i zawsze starcza czasu, aby je gdzies po drodze skontrolowac, sprawdzic, czy rzeczywiscie sa tymi, ktore zostaly zamowione, czy sa ladnie zapakowane — zanim ostatecznie zlozone w calosc dotra do podniebienia i zostana wypuszczone na swieze powietrze.

Kiedy jednak wytraci sie kogos z rytmu, punkt kontrolny w umysle moze zawalic robote.

ONeal wypowiedzial cztery slowa:

— Wspoludzial w planowaniu morderstwa.

Slowem, ktore powinienem powtorzyc pelnym niedowierzania tonem, bylo „morderstwa”, ewentualnie „w planowaniu morderstwa”. Niewielka, niezrownowazona psychicznie czesc populacji moglaby opowiedziec sie za samym „w”. Tak czy inaczej, tym jednym slowem, ktorego zdecydowanie nie powinienem wybrac do powtorzenia, byl „wspoludzial”.

Oczywiscie, gdybysmy mogli odbyc te rozmowe jeszcze raz, postapilbym inaczej. Ale nie moglismy.

Solomon patrzyl na mnie, a ONeal patrzyl na Solomona. Chwycilem za werbalna szufelke i zmiotke.

— O czym pan, do cholery, mowi? Naprawde nie ma pan nic lepszego do roboty? Jezeli ma pan na mysli te sprawe z wczorajszego wieczoru, to powinien pan wiedziec, jezeli tylko zapoznal sie pan z moim zeznaniem, ze nigdy nie widzialem wczesniej tego czlowieka na oczy, ze bronilem sie przed bezprawna napascia i ze w trakcie bojki on… uderzyl sie w glowe.

Natychmiast zdalem sobie sprawe, jak kiepsko musi brzmiec to wytlumaczenie.

— Policja — kontynuowalem — uznala moje wyjasnienia za w pelni wystarczajace i…

Przerwalem.

ONeal oparl sie na krzesle i zalozyl rece za glowe, odkrywajac plamki potu wielkosci dziesieciopensowek na koszuli pod pachami.

— Oczywiscie policja mogla uznac je za wystarczajace, nieprawdaz? — powiedzial, a wygladal przy tym na cholernie pewnego siebie. Czekal, az cos powiem, ale nic nie przychodzilo mi do glowy, wiec pozwolilem mu kontynuowac. — Poniewaz nie wiedziala wczoraj tego, co my wiemy teraz.

Westchnalem.

— Moj Boze, ta rozmowa jest doprawdy tak fascynujaca, ze chyba zaraz dostane krwotoku z nosa. Czegoz tak cholernie istotnego dowiedzieliscie sie, ze musieliscie mnie tu przywlec o tej, prawde mowiac, absurdalnie wczesnej godzinie?

— Przywlec? — brwi ONeala wystrzelily w kierunku linii wlosow. — Rzeczywiscie przywlokles tu pana Langa? — zwrocil sie do Solomona.

ONeal przybral nagle zniewiescialy, wesoly ton, czym przyprawil mnie o mdlosci. Solomon musial byc tym rownie zbulwersowany, jak ja, nic bowiem nie odpowiedzial.

— Trace w tym pokoju cenne minuty mojego zycia — powiedzialem z irytacja. — Niech pan laskawie przejdzie do rzeczy.

— Prosze bardzo — odparl ONeal. — Policja nie mogla tego wiedziec wczoraj, ale my juz wiemy, ze tydzien temu odbyl pan spotkanie z kanadyjskim handlarzem bronia o nazwisku McCluskey. McCluskey zaproponowal panu sto tysiecy dolarow za… zlikwidowanie Woolfa. Wiemy, ze pojawil sie pan w londynskim domu

Вы читаете Sprzedawca broni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×