piwnice kamienicy na Garncarskiej… Zlokalizowalem te, z ktorej korzystal Alchemik, choc bralem pod uwage, ze mogl tez posiadac inna, pod falszywym nazwiskiem. Dziwnym trafem przypisanie konkretnych piwnic do mieszkan nie zmienilo sie od czasow Alchemika i ta wytypowana przeze mnie nalezala do wojazujacego po Lotwie dyplomaty, co zdecydowanie upraszczalo cala operacje.

Pokrecilem sie troche wokol Harbeckera - wysokiego, lysiejacego blondyna pod piecdziesiatke. Mimo wieku poruszal sie plynnie, jakby tanczyl. To typowe u ludzi trenujacych sztuki walki. Facet mogl okazac sie niebezpiecznym przeciwnikiem.

Podczas integracyjnego wyjazdu na grilla przyjrzalem mu sie z bliska, a dokladniej jego dloniom. Mial grube, rozwiniete od systematycznego uderzania w twarde przedmioty kostki, ale nie zauwazylem narosli charakterystycznych dla wiekszosci cwiczacych karate. Musial chyba stosowac po treningu specjalne, ziolowe preparaty, ktore sprawialy, ze skora na kostkach pozostawala delikatna. To byla wyzsza szkola jazdy. Nie powiem, zeby mnie to napawalo przesadnym optymizmem, ale na tym etapie sprawy toczyly sie same. Uczelniane grillowanie polaczone bylo z konsumpcja piwa, wiec udajac pijanego, rzucilem kilka aluzji odnosnie do mojego zainteresowania przedwojenna alchemia i badaniami mlodego Wirdego. Na rezultaty nie musialem dlugo czekac, juz nastepnego dnia zauwazylem na swojej ulicy nalezaca do Harbeckera Honde Civic. Na uczelni dowiedzialem sie, ze profesor Harbecker zachorowal… Czas zakonczyc te sprawe.

Do kamienicy na Garncarskiej wybralem sie po dwunastej w nocy. Wedlug moich ustalen wiekszosc lokatorow stanowili starsi ludzie, ktorzy o tej porze powinni juz spac. Prawdopodobienstwo, ze ktos teraz zejdzie do piwnicy bylo bliskie zeru. Jednak gdy znalazlem sie w waskim, ciemnym korytarzu, wydalo mi sie, ze wyczuwam czyjas obecnosc. Zamarlem w polprzysiadzie, rezygnujac z zapalenia swiatla. Powoli, bardzo powoli oparlem sie o sciane, rozluznilem miesnie i przymknalem oczy, aby przyzwyczaic wzrok do mroku. Na szczescie dokladnie zamknalem drzwi wejsciowe. Jesli ktos tu byl, bedzie musial zaatakowac w ciemnosci. W odroznieniu od wiekszosci ludzi taka sytuacja mi odpowiadala. Prawie kazdy polega na wzroku, ja wycwiczylem takze inne zmysly. Przede wszystkim wech. W rzeczywistosci czlowiek ma wech niemal tak dobry jak zwierzeta; o wadze, jaka natura przywiazuje do tego zmyslu, swiadczy fakt, ze genow zwiazanych z wechem jest okolo tysiaca, przy kilku zaledwie odpowiadajacych za wzrok czy sluch. Przecietny czlowiek rozroznia pare tysiecy zapachow, ja ponad dwadziescia tysiecy. Zatroszczyl sie o to wujek Maks. Nie, zebym byl mu za to specjalnie wdzieczny, czasem sie to przydawalo, ale duzo czesciej dalbym wiele, aby miec zdecydowanie mniej wrazliwe powonienie…

Mijaly minuty. W piwnicy panowala idealna cisza. Zadnego szmeru, szelestu. Ani sladu zapachu potu czy kosmetykow. Oczywiscie, jesli czail sie tu jakis zawodowiec, wiedzialem, ze dostrzege go dopiero wtedy, gdy skoczy mi na glowe. Tacy nie perfumowali sie przed akcja, no i sie nie pocili. Adrenalina wstrzymywala u nich wydzielanie potu.

Jesli przed momentem zaalarmowala mnie jakas nietypowa won, byla teraz dla mnie niewyczuwalna. Moze to pamiatka po jednym z lokatorow, ktory odwiedzil niedawno to miejsce, a moze mimo wszelkich ostroznosci skora lub ubranie czajacego sie wroga zachowaly slad zapachu czesto uzywanego kosmetyku? Wreszcie wlaczylem swiatlo w korytarzu. Nie bylo sensu czekac dluzej.

Bez problemu sforsowalem klodke i znalazlem sie w piwnicy Alchemika. Przekrecilem przedpotopowy, bakelitowy przelacznik. Slaba, umieszczona pod wysokim sufitem zarowka ledwo swiecila, wiec zamontowalem specjalnie przyniesiona, silniejsza. Oparta o regal z przetworami malarska drabina oszczedzila mi akrobatycznych wyczynow. Rozejrzalem sie po pomieszczeniu. Dwie sciany zabudowane byly chalupniczej roboty konstrukcjami z nieheblowanych desek. Przy trzeciej, naprzeciwko wejscia, stal stary, solidny kredens. Tylko on mogl pochodzic z okresu miedzywojennego. Po blizszych ogledzinach okazalo sie, ze mebel zostal kunsztownie zdemolowany. Liczne rysy i zadrapania wykluczaly raczej, ze ktos wpadnie na pomysl, aby go sprzedac, z drugiej strony, grube, debowe plyty, z jakich byl zbudowany, czynily go idealnym wyposazeniem piwnicy…

Zdjalem z polek kilkadziesiat pustych sloikow i zaczalem dokladne badania. Po chwili wykluczylem mozliwosc, ze ukryto tu jakies przyciski. Sprobowalem mebel przesunac - bez skutku. Wreszcie pociagnalem do siebie. Przez moment wydawalo sie, ze znowu nie trafilem, jednak po chwili cos szczeknelo i kredens odchylil sie na zawiasach, jak normalne drzwi. Odslonilo sie wejscie do zastawionego stolami laboratoryjnymi pomieszczenia.

Nagle poczulem zapach wody kolonskiej. Harbecker. Kiedy owinal mi ramie wokol szyi, wyciagnalem noz i trzymajac ostrzem do dolu, pchnalem za siebie. Zawyl wsciekle i odskoczyl do tylu. Zranilem go w udo, jak sie wydawalo - niegroznie. Bylo zbyt ciasno na jakies wyrafinowane uniki, wiec mialem przewage. Zreszta, w spotkaniu z kims, kto umie posluzyc sie nozem, sprawnosc nabyta w czasie najbardziej nawet morderczych treningow, moze posluzyc tylko do jednego - do ucieczki. Bardzo szybkiej ucieczki.

Mimo to Harbecker podjal walke. I juz wiedzialem - nie bedzie latwo. Mezczyzna usmiechnal sie, a czas zaczal plynac w rytmie oddechu i tetna. Wyznaczany uderzeniami serca, z ktorych kazde moglo byc ostatnie. Nie spojrzal nawet na swoja rane, najwyrazniej nie pierwszy raz oberwal w czasie akcji. Wiedzial, ze to nic powaznego, poplynie troche krwi i tyle. Pewnie nawet nie czul bolu, za duzo adrenaliny. Uderzyl blyskawicznie, wykonujac kilka pozorowanych ruchow. Prowokowal, bym skontrowal nozem. Nie doczekal sie. Ukrylem ostrze za udem i gdy parowalem atak druga reka, nasze przedramiona zetknely sie na moment. Jednakowo twarde i lodowato zimne. Swobodny usmiech zniknal z twarzy Harbeckera. Kiedy ktos cie zrani raz czy drugi, organizm probuje sie dostosowac, zwiekszyc szanse. Profilaktycznie obniza temperature, aby ograniczyc ewentualne krwawienie. Tego nie mozna nauczyc sie na treningu czy poligonie. Tylko w akcji. Do faceta dotarlo, ze nie ma do czynienia z kolejnym cywilem.

Kopnal, celujac w moje kolano, jednoczesnie podnoszac rece do twarzy. Zaklalem, wykonujac unik, bo zauwazylem, ze moj przeciwnik nalozyl jakas maske. Zaatakowalem, przerzucajac ostrze z reki do reki, uderzylem w kierunku podbrzusza Harbeckera. Cofnal sie blyskawicznym, niemal baletowym ruchem i cisnal o ziemie szklana fiolke. Poczulem zapach suszonych jablek, nagle ogarnela mnie fala ciepla. Upuscilem noz na betonowa podloge. Moj mistrz, ktos, kto sie o mnie troszczyl, kazal mi go podniesc i wbic sobie w serce. Mialem wrazenie, ze cos jest nie w porzadku, ale glos mistrza byl natarczywy, zadal posluszenstwa.

Kiedy zamierzylem sie do samobojczego ciosu, trafila mnie sonda tasera. Harbeckera rowniez. Przybyli analitycy. Nareszcie. Upadlem. Taser nie daje zadnych szans, nastepuje zaklocenie dzialania ukladu nerwowego, miesnie momentalnie wiotczeja, a ofiara wali sie bezwladnie na ziemie. Ktos zaprowadzil mnie do samochodu, odwiozl do domu i wpakowal do lozka. Zasnalem. Rano przyszedl lekarz w towarzystwie Davidoffa. Chcieli koniecznie wiedziec, czy nie wyskocze przez okno, jesli ktos mi to zasugeruje. W krotkich zolnierskich slowach powiedzialem im, co mysle o nich i ich kretynskich pomyslach. Posmiali sie chwile i poszli.

Zmylem z siebie znuzenie pod prysznicem i usiadlem na rozbebeszonym lozku. Wyczulem delikatny zapach perfum. Czyzby w nocy siedziala przy mnie Anna? Davidoff zdazyl mi szepnac, ze cala zawartosc pracowni zostala przewieziona do mojego kumpla chemika, a wejscie do niej ponownie zamaskowano. Zajeli sie tym analitycy. Nie martwilem sie, ze w piwnicy zostana slady naszej malej rozroby. Bylem pewien, ze Rosjanie usuneli wszelkie efekty tego… incydentu. To przeciez zawodowcy.

Wzialem kilkudniowy urlop i spedzilem ten czas, nie wychodzac praktycznie z mieszkania. Czytalem Bulhakowa, gralem sam ze soba w szachy, rozmyslalem. Przewaznie nie byly to zbyt budujace mysli. Nielatwo jest zabic czlowieka albo przyczynic sie do jego smierci. Nawet jesli to gnida. Nielatwo nacisnac spust lub wbic ostrze w tetnice. Nie jestem typem filmowego twardziela, zawsze, gdy kogos zabije, a zdarzylo mi sie to pare razy - rzygam tygodniami i mecza mnie koszmarne sny. Tym razem czulem sie nieco lepiej. Byc moze dlatego, ze nie

Вы читаете Chorangiew Michala Archaniola
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату