pretensjami. Taki, co to zabije albo obedrze ze skory, a potem pojdzie do opery sluchac
Machnalem reka i przestalem sluchac Gilberta. Kiedy zacznie upajac sie wlasnym glosem, to trudno mu skonczyc. Podszedlem do jednego z regalow i delikatnie przesunalem opuszkami palcow po grzbietach ksiazek. Odetchnalem delikatnym zapachem marokinu. Dawniej nie oszczedzano na okladkach. Unioslem lekko brwi, widzac nowy nabytek:
Niechetnie oderwalem sie od podziwiania zbiorow i poprosilem mojego przyjaciela o adres. Jak sie okazalo, wiesniak-alchemik mieszkal niedaleko Krakowa. Moglem tam bez problemu dojechac w najblizszy weekend, ale tymczasem postanowilem odwiedzic Anne. Na odwrocie fotografii, ktora zostawila w moim albumie, znalazlem namiary i odreczny szkic przedstawiajacy dojazd do jej domu. Wygladalo na to, ze ulokowala sie w niewielkiej willi na przedmiesciach. Mialem zamiar wysondowac jej… intencje. Bardzo ostroznie wysondowac. Co prawda zdjecie bylo dosc jednoznaczne w wymowie, ale jakos mi do niej nie pasowalo. Czyzby podrzucajac je, zamierzala mnie pocieszyc, oderwac od ponurych mysli? To byla ciekawa teoria, duzo ciekawsza od prostego zaproszenia do lozka. Skad moja ostroznosc? Coz… Wolalbym, aby Anna nie potraktowala przytulenia czy poglaskania po pupie jako agresji z mojej strony. Nie ulegalo watpliwosci, ze Specnaz nauczyl ja, jak sobie radzic w takich sytuacjach, zapewne w sposob ostateczny… Nie chcialem skonczyc po pierwszej randce ze zmiazdzona krtania i przetraconym kregoslupem.
Pozegnalem sie krotko z Gilbertem i obiecalem w ciagu kilku dni zdac relacje ze spotkania z zyjacym na lonie natury alchemikiem. Jadac do Anny, zatrzymalem sie przy niewielkiej kwiaciarni i kupilem tuzin herbacianych roz. W jezyku kwiatow zolta roza oznacza: „Podobasz mi sie, spotkajmy sie jak najpredzej”. Ta opcja wydala mi sie chwilowo najbezpieczniejsza.
Wysiadlem przed ogrodzona wysokim na dwa metry murem posiadloscia. Masywna, zelazna brama zwienczona ostrymi pretami nie zachecala do wejscia. Wdusilem przycisk elektrycznego dzwonka i poczekalem cierpliwie kilka chwil. Wreszcie rozlegl sie odglos otwieranego zamka magnetycznego. Mimo iz podejrzewalem, ze caly teren jest naszpikowany elektronika, szedlem powoli, nie zbaczajac ani na cal z wylozonej cegla klinkierowa sciezki.
Otworzyla mi ubrana w meska koszule i sprane niemal do bialosci dzinsy. Wygladala w nich lepiej niz niejedna kobieta w ciuchach od Armaniego. Bez slowa wreczylem jej kwiaty i pocalowalem w policzek. Nie - doszedlem do wniosku, to na pewno nie bylo zaproszenie do lozka… Kobieta o takiej urodzie raczej musiala sie opedzac od chetnych niz zachecac.
- Moze usiadziemy na lawce w ogrodzie? - zaproponowala. - Ladnie dzisiaj.
Kwiaty wlozyla do stojacego na niewielkim stoliku wazonu.
- Nie bedzie ci zimno? - spytalem, patrzac na bose stopy Anny.
Pokrecila glowa. Chrzaknalem wymownie, kiedy ruszyla przodem.
- Tak?
- Jeszcze sie zgubie - mruknalem, wyciagajac do niej reke.
Ujela moja dlon, a w jej oczach ujrzalem kpiace blyski.
- Jak ci sie podobalo zdjecie?
- Masz dobre serce.
- Serce? Myslalam, ze pochwalilam sie czym innym - judzila.
Trzepnalem ja lekko w pupe.
- I tak mnie nie podpuscisz. Jakos nie wygladasz mi na taka szybka dziewczynke.
Usiedlismy na wygodnej lawce pod rozlozysta wierzba. Tu nie dochodzil wielkomiejski gwar. Szelescily tylko delikatnie poruszane wiatrem, zascielajace ziemie liscie. Rzeczywiscie - przyjemny dzien jak na jesien.
- Na kogo wiec wygladam?
Milczalem przez chwile, nie jest latwo przyznawac sie do slabosci. Z drugiej strony, zgrywanie macho wobec kogos takiego jak Anna nie mialo sensu.
- Nie jestem jakims szczegolnym twardzielem - przyznalem z westchnieniem. - Zawsze kiedy zabi… - Ugryzlem sie w jezyk. - Kiedy przyczynie sie do smierci czlowieka - poprawilem sie po chwili - przezywam to tygodniami. Najgorsze jest to, ze jakim by on nie byl skurwysynem, predzej czy pozniej dociera do mnie mysl, ze zabilem istote ludzka. Pomyslalem, ze zobaczylas to we mnie i postanowilas pomoc mi otrzasnac sie z tego smetnego nastroju. - Wzruszylem ramionami.
Dotknela czule mojego policzka. Nie wygladalo na to, aby moje wyznania ja zniechecily.
- Ani przez chwile nie traktowales tego jako propozycji erotycznej?
- Moze przez moment - przyznalem.
- Jakie to bylo uczucie? - dopytywala sie kpiaco.
- To byl bardzo ekscytujacy moment…
Zachichotala niczym mala dziewczynka. Przytulila sie do mnie, wyczulem, ze jej cialo sie rozluznilo. Nie wiem, jak dlugo tak siedzielismy. Po pewnym czasie twarz Anny spowazniala. Kilkakrotnie otwierala usta, widzialem, ze chce cos powiedziec, ale nie poganialem jej.
- To niezupelnie tak jak myslisz - wydusila wreszcie.
W zmyslowym, lekko ochryplym glosie nie bylo juz wesolosci. Wyczuwalem gorycz i smutek.
- Kazdy sie w koncu przyzwyczaja do zabijania. Kazdy - powtorzyla z naciskiem. - To tylko kwestia czasu. Kiedy tracisz kolejnego przyjaciela, w koncu wrogowie odczlowieczaja sie, staja sie jedynie przeszkoda do