usuniecia. Czasem… nie mozesz dac im czystej smierci. Bo wiedza cos, od czego zalezy zycie twoich przyjaciol, towarzyszy broni. Znaja szczegoly i termin zasadzki, polozenie kryjowki z bronia… Wtedy masz do wyboru: albo wyciagniesz z nich wszystko… wszelkimi sposobami, albo bedziesz pozniej zawiadamial rodziny swoich zolnierzy, ze ich bliscy zgineli. Bedziesz wiedzial, ze zgineli, bo nie potrafiles byc twardy dla przeciwnikow, dla obcych… Wiec jestes twardy - wyszeptala. - I coraz mniej w tobie czlowieka, coraz wiecej bestii… Pocieszasz sie, ze chronisz bezbronnych, ze zabijasz tylko zlych, ale i tak jest ciezko, tak ciezko… Zazdroszcze ci tej wrazliwosci, tego, co ja stracilam juz dawno.
Milczalem, nie wiedzialem, co powiedziec. Po chwili Anna zaczela plakac, ukryla twarz w dloniach. Przytulilem ja, scalowalem lzy. Polozyla sie skulona na lawce, z glowa na moich kolanach, chwile pozniej zasnela. Zdjalem ostroznie marynarke i okrylem Anne delikatnie. Po paru godzinach zaczely cierpnac mi nogi, ale zignorowalem bol. Wiedzialem, ze ludzie zyjacy jak ta dziewczyna cierpia na brak poczucia bezpieczenstwa, sa zawsze gotowi do akcji, z nerwami napietymi jak struny. Czas, ktory moga spedzic, nie czujac zagrozenia, jest dla nich bezcenny. Nie wiedzialem, dlaczego Anna mi zaufala, ale mialem zamiar siedziec z nia, dopoki sie nie obudzi.
Przygryzlem wargi, kiedy sie ocknela i wstala - jednym, plynnym ruchem, od razu przytomna i czujna. Z oczu zniknelo zmeczenie, przepadl gdzies posepny nastroj. Moje nogi zaczely palic zywym ogniem, gdy ponownie naplynela do nich krew. Anna przyklekla i wprawnymi ruchami rozmasowala mi miesnie. Po kilku minutach moglem wstac z lawki. Skierowalem sie do bramy, ale Anna zlapala mnie za reke i przytrzymala.
- Sprawiloby mi przyjemnosc, gdybys zostal na kolacji - powiedziala z lekkim wahaniem. - W zasadzie to samo dotyczy noclegu i sniadania…
- Bez zadnych podtekstow? - upewnilem sie.
- Bez - potwierdzila z figlarnym usmiechem. - Ale dlaczego pytasz? Przeciez jestes dostatecznie inteligentny, by sie domyslic, ze…
- Musialem sie upewnic. Gdyby sie okazalo, ze jednak masz na mysli cos wiecej, wyszedlbym na strasznego idiote - wpadlem jej w slowo.
Nie wygladala na niezadowolona z komplementu. Kolacja byla co najmniej wystawna. Anna podala soljanke, pielmieni i salatke z krabow kamczackich. Unioslem brwi, kiedy postawila na stole moje ulubione piwo Tsingtao. To jedno z najlepszych piw na swiecie, do tego dosc trudno dostepne. Tsingtao zaczeli w Chinach wytwarzac Niemcy na poczatku XX wieku, dzis nalezy do najbardziej poszukiwanych gatunkow.
- To przypadek? - spytalem, wskazujac ruchem glowy piwo.
- Nie - przyznala.
Nawet w blasku swiec bylo widac, ze sie zaczerwienila.
- Opowiesz mi o tym?
- Nie teraz, nie na tym etapie…
Przesiedzielismy, rozmawiajac do poznej nocy. Spalem tylko pare godzin, mimo to obudzilem sie wypoczety. Czas bylo jechac na uczelnie. Kiedy sie zegnalismy, Anna zaprosila mnie, bym ja znowu odwiedzil. Dawno juz nic mnie tak nie ucieszylo, bo wiedzialem, ze to nie jest zdawkowa uprzejmosc.
* * *
Wysiadlem z samochodu i od razu wpadlem w bloto. Wioska, w ktorej zyl alchemik, nie nalezala do najbardziej zadbanych. Obskurne, kryte w wiekszosci eternitem chalupy nie zachecaly do zwiedzania okolicy.
Z westchnieniem pomaszerowalem w kierunku sklepu wielobranzowego - jak znalem zycie, to tam bilo zywe serce lokalnej spolecznosci… Kilku siedzacych nieopodal meneli otwieralo wlasnie kolejnego jabola, lezace obok puste flaszki dowodzily, ze impreza trwa juz od jakiegos czasu. Spluneli tylko, kiedy wymienilem nazwisko alchemika. Tak to juz jest z wiesniakami, nie lubia miastowych. Jesli ktos sie chce czegos dowiedziec, musi ich zachecic. Mozna to zrobic na rozne sposoby, ale ja jestem leniwy, wiec wybralem najprostszy. Wyjawszy glocka, strzelilem w jedna z pustych butelek, mezczyzni skulili sie, gdy obsypaly ich szklane odlamki. Schylilem sie i podnioslem luske - po co zostawiac slady? Kiedy powtorzylem pytanie, okazali sie duzo bardziej rozmowni, nie dziwilem sie temu - lufa mojej broni niedwuznacznie celowala w to, co bylo dla nich najcenniejsze - w pelna jeszcze flaszke.
Alchemik mieszkal nieco poza wsia, najwyrazniej nie czul sie za dobrze w ludzkiej gromadzie. Gdy podszedlem blizej do samotnego obejscia, uslyszalem mrozace krew w zylach warczenie. Za plotem, wsrod gubiacych liscie drzew owocowych szalaly dwa potezne psy. O ile mnie wzrok nie mylil, byla to rasa wyhodowana dawniej do polowan na zbieglych niewolnikow. Miejscowy adept alchemii musial byc uroczym, przyjaznie nastawionym do ludzi i swiata czlowiekiem… Zawolalem go, roztropnie pozostajac za furtka. Co prawda nie balem sie jego psow, ale bylem pewien, ze jesli tylko wejde na teren posesji - zaatakuja. Zabijanie ich nie wydawalo sie dobrym poczatkiem negocjacji. Mimo tego, co gada Gilbert, jestem spokojnym czlowiekiem.
Mezczyzna, ktory w koncu podszedl do plotu, nie wygladal bynajmniej na adepta „krolewskiej sztuki”, raczej na zapasnika. Wysoki na metr dziewiecdziesiat, wazyl przynajmniej sto dwadziescia kilo. Okragla, calkowicie lysa glowa naznaczona byla kilkoma paskudnymi bliznami. Wodniste oczka w odcieniu wyplowialego blekitu patrzyly na mnie z zimna obojetnoscia. Widac, wbrew zdaniu mojego przyjaciela, nie zrobilem na nim wrazenia.
- Chcialem pogadac - zagailem, pomijajac wstepne uprzejmosci. Facet nie wygladal mi na wielbiciela podrecznikow dobrego wychowania Emily Post.
Kiedy niedwuznacznym gestem siegnal po sztachetke, odchylilem marynarke, pokazujac bron.
- Spokojnie i kulturalnie - zaznaczylem z naciskiem.
Przez moment na twarzy mezczyzny pojawilo sie cos na ksztalt usmiechu.
- Kulturalnie? - upewnil sie kpiaco.
- Pan uwiaze psy i bedzie trzymal rece z daleka od klonicy i innych takich, ja nie wyjme broni.
- A jesli ta opcja mi sie nie podoba?
Sposob wyslawiania sie swiadczyl, ze nie byl tepakiem z przerostem masy miesniowej, jednak najwyrazniej dopadla go powszechna na wsi choroba pogardy dla miastowych. Wlozylem dwa palce w usta i gwizdnalem w sposob, ktorego nauczyl mnie wujek Maks. Nieglosny, wibrujacy dzwiek sprawil, ze psy uciekly, skamlac zalosnie, a ja jednym skokiem przesadzilem wysoki na poltora metra plot. Z chrzestem zacisnalem dlonie w piesci.