- Ma pan ochote na pare rundek? - spytalem.

Dorownywalem facetowi wzrostem, ale mial nade mna spora przewage masy. Nie sadzilem jednak, aby wygral to starcie. On najwyrazniej tez, bo po chwili odwrocil sie do mnie plecami i poprowadzil w glab sadu.

- Chyba zle pana ocenilem - wymruczal.

Otworzyl drzwi sporego, obrosnietego winorosla domu i niedbalym machnieciem reki zaprosil do srodka. Budynek przypominal raczej dziewietnastowieczny dworek niz byle jak stawiane chalupy, ktore widzialem na wsi. Nad wejsciem dostrzeglem plaskorzezbe przedstawiajaca cyrkiel i katownice, najbardziej znane symbole masonskie. Takze wnetrze odbiegalo zdecydowanie od tego, czego mozna sie bylo spodziewac w domostwie przecietnego wiesniaka. Uginajace sie pod ciezarem ksiazek regaly i zawalone alchemicznymi akcesoriami polki swiadczyly, ze trafilem pod wlasciwy adres.

Bez slowa usiadl za stolem, wskazujac ruchem glowy wolne krzeslo. Kiedy usiadlem, przygladal mi sie przez chwile, wreszcie nieartykulowanym pomrukiem zachecil do przedstawienia swojej sprawy. Przynajmniej tak to odebralem… Opowiedzialem mu o Alchemiku i jego recepturach, wyznalem tez, ze Gilbert sporzadzil dwie dawki specyfiku, ktore pozniej zazylismy. Wyjasnilem wreszcie problemy z uzyskaniem materia prima i koniecznosc cyklicznego przyjmowania preparatu. Wydawalo mi sie, ze slucha z zainteresowaniem.

- Dawno nie spotkalem idiotow, ktorzy zaryzykowaliby zycie dla zbadania dzialania jakiejs mikstury - powiedzial wreszcie.

- Ona dziala, moja blizna zniknela - przypomnialem. - Tyle ze nie przewidzielismy, ze trzeba bedzie to lykac co jakis czas.

- Jakie ma pan zamiary? - zapytal.

- Chce odkupic od pana rose albo materia prima. Z tego, co widze, zajmuje sie pan intensywnie alchemia, wiec…

Przerwal mi gwaltownym gestem, przysiaglbym, ze sie zaczerwienil.

- Moje badania sa specyficzne, mocno specyficzne, nawet jak na alchemie - powiedzial. - Nie interesuje mnie kamien filozoficzny czy zamiana olowiu w zloto. Koncentruje sie na duzo bardziej praktycznych kwestiach.

- To znaczy?

Westchnal i znowu sie zaczerwienil, tym razem bylo to widac wyrazniej.

- Alkohol… Produkuje alkohol, bazujac na koncepcjach alchemicznych.

Zamurowalo mnie.

- Ale…

- Prosze poczekac chwile - rzucil i wyszedl z pokoju.

Wrocil, trzymajac litrowa butelke z przezroczysta, przypominajaca wode ciecza. Postawil ja na stole tuz przede mna.

- Niech pan to zbada, na wszystkie sposoby - zaproponowal, podsuwajac mi szklanke.

Obejrzalem ostroznie butelke pod swiatlo. Samogon wygladal na czysty, niewatpliwie kilkakrotnie go destylowano. Jednak plyn mial dziwny, czerwonawy odcien.

- Znam Mutus Liber - powiedzial. - Faktycznie otrzymalem sporo materia prima wedlug zawartego tam przepisu, ale caly zapas zuzylem do tego… - Bezradnym gestem wskazal flaszke. - Wytworzylem trzy rodzaje wodki, kazda wedlug nieco innej receptury.

- To znaczy?

- Chodzi o to, ze baza kazdej z nich jest wlasnie materia prima, jednak uzyskiwana na trzy rozne sposoby. Jednym ze skladnikow sa zawiazki roslinne rozwijajace sie kilka centymetrow pod ziemia. To one wlasnie, wraz z rosa, pewna iloscia zlota i kilkoma innymi substancjami, tworza materia prima w dosc skomplikowanym procesie. Te zawiazki roslin moga pochodzic z miesiecy letnich, z okresu jesieni czy wiosny, roznica, jesli chodzi o wlasciwosci, jest znaczna.

- Jakie wlasciwosci? - Zmarszczylem brwi.

- Smakowe… Wodke, ktora pan trzyma, nazwalem „Lato”. Wydestylowalem ja na bazie letniej materia prima.

Otworzylem butelke i nalalem odrobine plynu do szklanki. Zapach byl w porzadku, zupelnie nie czulo sie zacieru. Po chwili wahania skosztowalem. Wydawalo mi sie, ze wypilem lyk zrodlanej wody, dopiero w zoladku wodka ujawnila swa moc. Zapachnialo bzem i truskawkami, fala ciepla rozeszla sie po calym ciele. Zaklalem i nalalem druga porcje, tym razem hojna reka. Nie przepadam za wodka, ale tak smacznej nie pilem jeszcze nigdy w zyciu.

- Jak pan sadzi - spytalem - czy ta wodka, bylo nie bylo, pedzona z dodatkiem materia prima, moglaby powstrzymac ten zespol abstynencki, ktory nam grozi?

- Skad mam wiedziec? - Rozlozyl rece. - Pewnie nie zaszkodzi, ale pewnosci nie ma. Nikt czegos takiego nie sprawdzal.

- W porzadku - powiedzialem po chwili namyslu. - Tak czy owak wezme kilkadziesiat litrow tego… specyfiku.

- Ile?!

- Kilkadziesiat. Niech pan sie nie martwi, znajde dla niego zbyt, jest znakomity. Gdyby chcial pan zbadac inne zastosowania praktyczne… - zawiesilem glos.

- Tak?

- Perfumy. Probowal pan kiedys wytwarzac perfumy?

- Naprawde nie gorszy pana, ze wykorzystuje alchemie do takich celow? - zapytal niesmialo.

Вы читаете Chorangiew Michala Archaniola
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату