Czekali na mnie w gabinecie Davidoffa. Mimo ze przyszli tylko w trojke, w pomieszczeniu pelniacym funkcje mojego „biura” raczej bysmy sie nie zmiescili. Uczelnia nie rozpieszcza mlodszej kadry naukowej, a ja w dodatku nie bylem specjalnie lubiany przez decydentow. Gdyby nie Davidoff, pewnie przyjmowalbym studentow na schodach. Kobiety siedzialy w wygodnych, obitych skora fotelach, przypatrujac mi sie uwaznie. Sliczna platynowa blondynka i druga - drobna, rudowlosa, w duzych ciemnych okularach. Tuz obok stal mezczyzna. Krotko ostrzyzony, masywnie zbudowany, z niewielka blizna w okolicach lewej brwi, czulo sie w nim cos znamionujacego zawodowca. Jakis wewnetrzny spokoj, przekonanie, ze cokolwiek by sie stalo - poradzi sobie. Fakt, ze przyszly w towarzystwie ochroniarza, zabolal. Odtracilem go szorstkim ruchem, podchodzac do biurka, kiedy wyciagnal dlon, aby mnie zatrzymac, odwrocilem sie blyskawicznie i zamarlem. Bylem przygotowany na konfrontacje, ale nie na to, ze jego twarz skurczy sie tak, jakby mial sie za chwile rozplakac. Wygladal, jakbym zlamal mu serce.
- To jest Marek, a nie wynajety goryl - powiedziala szybko blondynka. - On tylko sprawia wrazenie, ze…
Nie dokonczyla i podbiegla do mnie.
- Ten maluch, ktoremu opowiadalem bajki?!
- Tak.
- Nie wiem, co powiedziec - wydusilem.
- Nic nie mow, nie trzeba. - Objela mnie za szyje, na twarzy poczulem jej lzy.
Po chwili wtulila sie we mnie druga kobieta. Marek trzymal reke na moim barku. Stalismy tak kilka minut.
- Usiadzmy - zaproponowalem wreszcie. - Moze kawy, albo…
- Pamietasz nasze imiona? - zapytala ruda.
- Tak, ale nie kojarze z osobami. Zmienilyscie sie.
- Pewnie! - prychnela blondwlosa pieknosc. - Juz nie mdlejemy ze strachu na widok kazdego faceta, no i troche uroslysmy. Jestem Dagna, a ten rudzielec to Wika, od Wiktorii.
- A pozostale?
- Anita i Iza sa w Ameryce Poludniowej na tournee. Kiedy sie dowiedzialy, ze chcesz sie z nami spotkac, zrezygnowaly z reszty pokazow i wroca do Polski pojutrze.
- Siadajcie - ponaglilem. - Czego sie napijecie? Otworzylem barek Davidoffa, zachecajac gestem moich gosci, aby dokonali wyboru.
- No, no - mruknal Marek, obrzucajac wzrokiem baterie butelek. - Ktos tu sobie nie zaluje…
Wika niecierpliwym gestem porwala jakies kalifornijskie wino, otworzyla je i pociagnela prosto z flaszki.
- Co to za tournee? - zainteresowalem sie, przekazujac butelke dalej.
Upilem lyk, ale zupelnie nie poczulem smaku. W tym momencie nie interesowalo mnie nic poza rodzina. Po raz pierwszy tak ich nazwalem, co prawda tylko w myslach.
- Zalozylam agencje modelek - wzruszyla ramionami Dagna. - Anita i Iza pracuja ze mna, Wika jest prokuratorem.
- A ty? - zwrocilem sie do Marka.
- Ogolnie wojsko, teraz Formoza - odpowiedzial krotko.
Westchnalem. Nie ulegalo watpliwosci, ze Siwy nas uksztaltowal. Pewnie nie tak, jak sobie wyobrazal, ale jednak. Choc moze i wujek Maks mial w tym swoj udzial? Zawodowy zolnierz i wojak na pol etatu, jak sam siebie ironicznie nazywalem. Prokurator scigajaca ludzi w rodzaju naszego przyszywanego tatusia i trzy kobiety, ktore uczynily ze swej urody atut w swiecie mezczyzn… Grupa rozbitkow, chcacych w akcie zalosnej desperacji pomscic dawne krzywdy, odreagowac frustracje czy tez ludzie, ktorzy nie dali sie zlamac? Nie wiedzialem. Nie wiedzialem nawet, czy ciesze sie z odnowienia kontaktow z… rodzenstwem. Bylem rozbity psychicznie, stare blizny bolaly.
- Ta szrama - wskazalem na twarz Marka - to z cwiczen?
- Nie - odparl po chwili wahania.
Pokiwalem w zadumie glowa - moze szkoda, ze Maks zalatwil sprawe z Siwym? Gdybysmy sie teraz spotkali, mocno by sie zdziwil… Formoza byla malo znana jednostka wchodzaca w sklad marynarki wojennej. Czyms w rodzaju morskich sil specjalnych.
- Slyszalem, ze ty tez nie tylko przekladasz papierki?
- Generalnie przekladam i nie bawie sie w wojsko. Jestem za leniwy - mruknalem.
Wygladalo przez moment, jakby chcial cos powiedziec, ale rzut oka na moja mine przekonal go, ze lepiej nie kontynuowac tematu. Rozleglo sie pukanie - do gabinetu wszedl Davidoff. Obrzucil nas lekko roztargnionym spojrzeniem, przysiadl na krzesle i wyciagnal reke po wino. Poczestowal sie prosto z butelki, jak my.
- Moze mnie przedstawisz? - zasugerowal.
Wywrocilem oczyma.
- To moj nauczyciel - oznajmilem. - Poza tym plotkarz i maruda. Kiedy zaczynalem, byl moim przewodnikiem w akademickiej dzungli - dodalem juz powazniejszym tonem.
- Maks mowil, ze profesor opiekowal sie toba na swoj sposob - powiedziala niepewnie Dagna.
Potwierdzilem.
- Nie wiem, na co mogliby sie panu, profesorze, przydac prokurator, zolnierz i modelki, jednak jesli moglibysmy cos dla pana zrobic… - zawiesila glos Wika.
Wyraznie skrepowany Davidoff sklonil sie lekko.