- To nie jest zdawkowa uprzejmosc - zapewnila Dagna.
- Wiem - odchrzaknal Rosjanin. - Ale nie mowmy juz o tym - poprosil.
Tak wiec porzucilismy powazne tematy i rozpoczelismy niefrasobliwa, lekka rozmowe o wszystkim i niczym. Ja przewaznie milczalem, Davidoff gadal za dwoch. Dzieki temu moglem sie skupic na obserwacji moich gosci. Z pewna ulga skonstatowalem, ze nie wygladali na przegranych. Kobiety byly blyskotliwe i interesujace, nawet niebedaca bynajmniej pieknoscia Wika, Marek sprawial wrazenie zrownowazonego faceta. Przewaznie z poblazliwym usmiechem na twarzy zbywal zaczepki pan, widzialem, ze sama ich obecnosc sprawia mu przyjemnosc. Przyjrzalem sie blizej jego szramie - waskiej, trojkatnej, skierowanej ostrym koncem w prawa strone. Zapewne ktos praworeczny chcial go oslepic, zadajac ciecie nozem w czolo od lewej do prawej. Sama technika byla dosc typowa dla kazdego, kto wiedzial co nieco o walce nozem i niewiele mowila o calej sprawie. Dawal natomiast do myslenia fakt, ze ciecia nie dokonczono. Zapewne przeciwnik Marka nie dostal drugiej szansy, pomyslalem ponuro. Czy ten szesciolatek, jakiego znalem, wyrosl na twardego zawodowca czy tez bezlitosnego morderce?
Jedno i drugie bylo rownie mozliwe. Przytlaczalo mnie tempo, w jakim zapoznawalem sie z „rodzenstwem”. Nie bylem do tego przyzwyczajony. A niedlugo dolacza do nich nastepne dwie osoby…
Po jakiejs godzinie Wika zakonczyla elegancko konwersacje i dala sygnal do wyjscia. Moi goscie poslusznie zastosowali sie do jej sugestii, choc pozegnalne pocalunki obu kobiet nie mialy nic wspolnego z kurtuazyjnym buziakiem na do widzenia. Jedna i druga wsunely mi w dlon swoje wizytowki, a Marek wyrecytowal pospiesznie numer telefonu. Tylko raz, jakby wiedzial, ze bez trudu go zapamietam. Nie pomylil sie, ale zmusilo mnie to do zastanowienia - ile wie o moim zyciu? Ktos taki jak on musial miec dobre zrodla informacji. Swiadomosc, ze z nich skorzystal, aby dowiedziec sie czegos na moj temat, nie napawala mnie zachwytem. Czulem sie zaklopotany.
Davidoff odprowadzil ich uprzejmie do wyjscia, zamknal drzwi, po czym z grymasem niesmaku wylal resztke wina do zlewu. Unioslem pytajaco brwi.
- Prezent od znajomego - wyjasnil. - Nie wypadalo mi nie przyjac.
- Nie lubi pan kalifornijskich win?
- Nie lubie kiepskich win - sprostowal. - A to bylo wyjatkowo niesmaczne.
Zdjal marynarke, podwinal rekawy koszuli i przygotowal sobie drinka. Mnie nie zaproponowal, wiedzial, ze nie bede mial ochoty. Bylem zbyt zdenerwowany, a nigdy nie uzywalem alkoholu jako uspokajacza. Rozparl sie w fotelu z westchnieniem ulgi i popatrzyl na mnie spod zmruzonych powiek.
- I jak bylo?
- Nie wiem - wyznalem. - Z jednej strony ciesze sie z tego spotkania, z drugiej nie jestem pewien, czy odpowiada mi takie… - zawahalem sie - skrocenie dystansu z kilkorgiem osob naraz.
Rosjanin wzruszyl ramionami.
- To zycie, a nie brazylijska telenowela. Te kobiety byly interesujace - dodal po chwili. - Zahartowane, ale wydaje sie, ze nie stracily wrazliwosci.
- Wrazliwosci? - nie zrozumialem.
- Wrazliwosci wobec zycia i ludzi. Nie sa wypalone.
- Mam nadzieje - stwierdzilem cierpko. - Bo nie mam zamiaru robic nikomu psychoterapii, ostatnio mam dosc problemow z samym soba.
Davidoff poruszyl w zamysleniu szklanka, zachrzescily kostki lodu.
- Podobaja mi sie ci ludzie - powiedzial. - Chcialbym miec taka rodzine.
Odchrzaknalem niepewnie. Rosjanin juz dawno temu zaznaczyl, ze to temat tabu.
Jego zona nie zyla od dwudziestu lat, a z mieszkajaca w Australii corka utrzymywal sporadyczne kontakty. Plotka glosila, ze zbyt dlugo rozpaczal po stracie zony. Kiedy otrzasnal sie z zaloby, corka juz go nie potrzebowala. Postanowilem zaprosic go na najblizsze swieta Bozego Narodzenia.
- Nie bede przeszkadzal? - zapytal powaznie, kiedy przedstawilem swoja propozycje.
- Bynajmniej. Znam pana duzo lepiej od mojego… rodzenstwa, ktore takze zaprosze. Przyjdzie tez Anna. Cala impreza odbedzie sie w domu wujka Maksa, z nim samym w roli gospodarza.
- Dziekuje - mruknal, odwracajac na moment wzrok. - Chetnie skorzystam.
Odruchowo otarlem czolo z potu, dopiero teraz uswiadomilem sobie, ze w gabinecie panuje iscie tropikalny upal.
- Co tu sie, do licha, dzieje? - wymamrotalem, zdejmujac marynarke.
- Pan Wladzio sie zabawia - poinformowal mnie beznamietnym tonem Rosjanin. - Nie byl zachwycony tym, co mu dzisiaj powiedzialem na temat trzymania sie z daleka od moich studentek.
Zgrzytnalem zebami. Pan Wladzio, syn jednego z profesorow, zajmowal sie na uczelni ogrzewaniem i klimatyzacja. Zajmowal zawodowo, bo jego hobby bylo zaczepianie co ladniejszych dziewczat. Kilkakrotnie sprawa otarla sie o sad, ale jak do tej pory nikomu nie udalo sie go zdyscyplinowac.
- Nie moze pan go… - Wykonalem nieokreslony gest.
- Nie w tej chwili, jego ojciec nadal ma zbyt duze koneksje - wyjasnil Davidoff z zimnym usmiechem. - Ale mysle o tym. Co sie odwlecze, to nie uciecze. - Machnal lekcewazaco reka.
* * *
Wysiadlem z samochodu i pomaszerowalem w strone odleglej o jakies sto metrow bramy. Nie zamknalem drzwi, ochrona Magika i tak sprawdzi moj woz, a po co mi wylamany zamek? No i na pewno nikt mi go tutaj nie ukradnie. Nie mialem przy sobie broni, nawet scyzoryka kazdy, kto zjawial sie u Ihora uzbrojony, robil to na wlasne ryzyko. Katem oka zarejestrowalem minimalny ruch zainstalowanych na ogrodzeniu kamer, posiadlosc ojca chrzestnego rosyjskiej mafii naszpikowano elektronika. Kilkanascie krokow od bramy stanalem zdezorientowany i rozejrzalem sie nerwowo - cos bylo nie tak. Stalowe wrota zastalem lekko uchylone, slady na bramie wskazywaly, ze uzyto ladunkow wybuchowych. Zagryzlem wargi i wrocilem do samochodu, nie mialem