zamiaru dwukrotnie popelnic tego samego bledu.

Wybralem jeden z zapisanych w telefonie numerow.

- Tak? - odezwal sie szorstkim glosem Maks.

Zapewne oderwalem go od cwiczen.

- Wujku, jestem u Ihora, ale chyba cos sie tu stalo…

- A konkretnie?

- Kamery dzialaja, ale brama wyglada, jakby ja ktos otworzyl sila.

- Czekaj godzine, potem mozesz tam wejsc. Sprawdzilem czas i rozsiadlem sie w samochodzie.

Mialem ochote odjechac stad natychmiast, ale, niestety, byla to opcja samobojcza. Jesli doszlo do jakiejs walki albo zamachu na Ihora, musialem sprawdzic, jaki byl tego efekt. Nie chcialem, zeby Magik posadzil mnie o wspoludzial we wlamaniu, a taka hipoteza nasuwala sie automatycznie. Rosjanin mial kilkanascie podobnych posiadlosci rozsianych po calej Polsce, do tej, polozonej pod Krakowem, przyjechal zapewne tylko ze wzgledu na rozmowe ze mna. Zerknalem na przesuwajaca sie w slimaczym tempie wskazowke zegarka i zaklalem bezsilnie, mialem nadzieje, ze wujek Maks zdazy na czas. Ktokolwiek obecnie kontrolowal kamery, na pewno mnie zobaczyl. A teraz pytal - co ze mna zrobic? Mialem nadzieje, ze potrwa to troche. Gdybym sprobowal odjechac, nie dotarlbym pewnie nawet do autostrady. Sprobowalem dodzwonic sie do Anny - bezskutecznie. Wyslalem jej SMS-a, opisujac krotko swoje polozenie.

Po niecalej godzinie ruszylem ponownie w strone bramy. Odruchowo bawilem sie pekiem kluczy, obracalem w palcach suntetsu, niestety, nie mialem zludzen - w razie konfrontacji z ludzmi, ktorzy pokonali ochrone Ihora Magika, rownie dobrze moglbym wymachiwac pilniczkiem do paznokci. Byc moze ktos umarlby ze smiechu.

Przekroczylem brame, przykleknalem. Na ziemi walaly sie luski karabinowe. Podbieglem w strone rezydencji, chcac jak najpredzej zejsc z pola ostrzalu, znalezc sie pod sciana, zadzialaly odruchy. Uchylilem ostroznie ciezkie, obite stalowa blacha drzwi i wszedlem do srodka. W korytarzu lezaly trzy trupy, niestety, bez broni. Rzucilem sie do wyjscia, dalsze zwiedzanie budynku byloby idiotyzmem.

Pojawilo sie ich dwoch, obaj ubrani w lekkie kamizelki kuloodporne z karabinami przewieszonymi przez plecy. Jeden pociagnal mnie za ubranie, jednoczesnie wyjmujac noz. Uderzylem kolanem, w tym samym czasie zadajac pchniecie czubkami naprezonych palcow w krtan. Moj napastnik upadl, usilujac zlapac oddech. Wiedzialem, ze jego wysilki skazane sa na niepowodzenie, umrze w przeciagu paru minut. Poczulem lizniecie zaru na zebrach - drugi zaatakowal mnie nozem. Zawsze wiedzialem, ze obrona golymi rekoma przed nozem to mit, ale dopiero teraz zobaczylem to w praktyce. Probowalem oslaniac sie rekoma, wszystko trwalo dwie, moze trzy sekundy. Zarobilem pchniecie w bark, dwa ciecia w klatke piersiowa, mialem poranione przedramiona. Wtedy rozlegl sie strzal. Upadlem odruchowo na ziemie, mezczyzna, z ktorym walczylem - takze. Pocisk trafil go w klatke piersiowa, bez problemu przebijajac kamizelke. Wujek Maks nie uznawal polsrodkow. Zemdlalem.

Ocucil mnie bol. Rana barku palila zywym ogniem. Zapewne Maks zastosowal opatrunek proszkowy Quicklot, niestety, ten srodek reaguje z najmniejsza nawet iloscia wody, wytwarzajac cieplo, ale lepsze oparzenie od niekontrolowanego krwotoku. Lezalem bezwladnie na tylnym siedzeniu samochodu, tuz obok tkwila niewielka skrzynka izotermiczna przeznaczona do transportu krwi i organow do transplantacji. Zolc naplynela mi do gardla, z trudem powstrzymalem wymioty. Wiedzialem, co jest w srodku… Nie zdziwilem sie, spostrzeglszy walajaca sie na podlodze pile elektryczna. Priorytetem byla identyfikacja napastnikow, mialem pewnosc, ze w skrzynce znajduja sie dwie glowy i dwie pary dloni. Zagryzajac z bolu wargi, usadowilem sie wygodniej i zapialem pasy, w lusterku odbijala sie beznamietna jak zawsze twarz Maksa.

- Jak sie czujesz? - zapytal.

- Zyje - wychrypialem. - Czy ktos nas sciga?

- O ile wiem, to nie, tam siedzialo tylko tych dwoch.

- Kim byli?

Nie sadzilem, ze Maks poda mi ich tozsamosc, jednak mialem nadzieje, ze nie zabilismy operatorow z jakiejs antymafijnej agencji. Ci ostatni mieliby na pewno przy sobie dokumenty potwierdzajace ich status.

- Mafia, Afgancy - mruknal. - Poznalem po tatuazach.

- Jakas konkurencja?

- Zobaczymy. Nie masz sie z czego cieszyc - powiedzial, zauwazywszy, ze odetchnalem z ulga.

Mial racje. Afgancami nazywano weteranow rosyjskich sil specjalnych z Afganistanu. To byli nie tylko zawodowcy, ale tez czesto ludzie, ktorzy rozsmakowali sie w rozlewie krwi. Nalezeli do najokrutniejszych zolnierzy rosyjskiej mafii. Przezywszy pieklo na ziemi, nie bali sie niczego. Byli bezlitosni, sprawni, skuteczni. No i mieli ogromne doswiadczenie bojowe - policjanci czy zolnierze, poza najbardziej elitarnymi jednostkami, nie stanowili dla nich wielkiego zagrozenia. Jesli mnie namierza…

- Kamery - wymamrotalem. - Zniszczyles filmy?

- Chyba tak - odparl po chwili zastanowienia Maks.

- Chyba?!

- Nie zostalem, aby sprawdzic - wyjasnil. - Wrzucilem do pomieszczenia, ktore wygladalo mi na centrum monitoringu, granat fosforowy. Powinno wystarczyc.

Przymknalem z ulga powieki, przynajmniej na razie bylem bezpieczny.

- Zawiadomiles Marka? - spytal po chwili.

- Nie i nie mam zamiaru. Jesli nawet bylby sklonny mi pomoc, nie chce, zeby ryzykowal dla mnie zyciem.

- To sie moze okazac konieczne - zauwazyl. - Ta grupa… Ci, co zaatakowali posiadlosc Magika, to nie byl fanklub Myszki Miki.

- Nie! - warknalem.

Вы читаете Chorangiew Michala Archaniola
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату