Wujek umilkl. Nie, zebym go przekonal, Maks po prostu nie lubi tracic czasu na dyskusje, ktore uwazal za bezsensowne. W koncu i tak zrobi swoje, a ja nie bede w stanie mu przeszkodzic.

Wjechalismy na lesna droge, do domu pozostal kilometr. Steknalem, kiedy podskoczylismy na wybojach. Wracalismy Nissanem Patrolem wujka, dopiero teraz przypomnialem sobie, ze moj woz zostal niedaleko siedziby Magika.

- Co z moim samochodem? - Poruszylem sie niespokojnie.

- Zabralem z niego dokumenty, niestety, mozna go bedzie zidentyfikowac na podstawie numerow podwozia i innych takich. Zyskalismy tylko troche czasu.

- Tam sa moje odciski palcow! I Anny…

- Granat dymny - odparl krotko. - Nie mialem drugiego fosforowego, ale to holenderska szesnastka.

Ponownie odetchnalem z ulga. Holenderski granat dymny numer szesnascie byl dymny tylko z nazwy. Takie a nie inne okreslenie to najprostszy sposob obejscia miedzynarodowych konwencji dotyczacych uzycia broni zapalajacej. Zreszta, nie mozna powiedziec, ze granat nie dymil. Rzucony w sterte trupow wytwarzal dym ze spalonych, ludzkich cial…

* * *

Maks pochylil sie, zszywajac kolejna rane. Pollezac na kozetce, przygladalem sie z fascynacja, jak precyzyjnie operuje igla chirurgiczna. Moglem sobie na to pozwolic, srodki przeciwbolowe, ktore mi zaaplikowal, spowodowaly calkowite odretwienie poranionych miejsc. Jesli rany sie nie rozpapraja, nie bedzie zle. Wiekszosc byla na tyle gleboka, ze musial zakladac szwy dwu- lub trzywarstwowo. Te zakladane w glebi rany mialy na celu likwidacje wolnej przestrzeni pomiedzy tkankami. Zbierajacy sie w niej plyn wysiekowy powodowal gorsze gojenie sie ran, pozostawiajac duze, glebokie blizny, no i zwiekszal ryzyko zakazenia. Na cos takiego raczej nie moglem sobie pozwolic, wolalem uniknac wizyty w szpitalu i zwiazanych z oficjalnym leczeniem pytan.

- Co z Anna? - zapytalem.

- Powiedzialem jej, co sie stalo, rozlaczyla sie zaraz potem.

- Nie powiedziala, ze przyjezdza tutaj? - Staralem sie z calej sily, zeby w moim glosie nie slychac bylo zawodu.

- Nie. - Usta Maksa rozciagnely sie lekko, jakby z trudem powstrzymywal usmiech. - Ale wiem juz co nieco o tych Afgancach.

- Tak? - westchnalem przeciagle.

To byla wazna sprawa, lecz fakt, ze Anna nie miala zamiaru mnie odwiedzic, przygnebil mnie bardziej niz sie spodziewalem.

- Nie przejmuj sie tak Anna, to dziewczyna pracujaca - powiedzial pocieszajacym tonem Maks.

- Co z tymi Afgancami?

- To ludzie Szalenca.

- Znaczy jakiegos wariata?

- Nie, w Afganistanie kumple nazwali go Szalencem, bo nie zwracal uwagi na zagrozenie. Ksywka zostala mu do dzisiaj. Postanowil przejac czesc interesow Magika i stad to starcie.

- Starcie?! - parsknalem. - Ludzie Ihora raczej nie zaliczyli zbyt wielu trafien w tym meczu.

- Moze tak, moze nie - odparl z roztargnieniem Maks, delikatnie manipulujac szwami.

- Co ty kombinujesz? - Obrzucilem katem oka dzielo wujka.

- Nie ruszaj sie - mruknal. - Jesli wywine brzegi ran, blizny beda mniejsze. Co do Magika, to nie jestem pewien, czy masz racje. Byc moze bedzie ci winien druga przysluge.

Sapnalem wsciekle, calkiem mozliwe, ze Maks sie nie mylil. Jesli Ihor wiedzial, ze konkurencja czai sie na niego, mogl sprowokowac atak w korzystnym dla siebie miejscu i czasie. Na przyklad urzadzajac spotkanie w podkrakowskiej posiadlosci.

- Dlaczego mnie w takim razie nie uprzedzil?

- Bo byles elementem tego planu. Niezbednym elementem. Zapewne ludzie Szalenca cie obserwowali, to, ze wyjechales z miasta o okreslonej porze, zadecydowalo o natychmiastowym ataku. Mysleli, ze Magik bedzie na terenie swojego rancza. Jednak… jednak moze sie troche pomylil. Moze sie obaj pomylili.

- Bez zagadek, wujku - poprosilem. - Stracilem dobry litr krwi i jestem troche ogluszony tymi znieczulaczami.

- Anna - odparl powaznie. - Nie wzieli pod uwage Anny.

- Nie rozumiem?

- Gdybys byl w Specnazie i mial na zawolanie kumpli, ktorzy walke z Afgancami potraktowaliby jako swietna rozrywke? Gdyby ktos sprobowal zabic bliska ci osobe? -odpowiedzial pytaniami.

Chwile potrwalo, zanim slowa Maksa utorowaly sobie droge do mojego zamroczonego srodkami przeciwbolowymi mozgu. Co bym zrobil w podobnej sytuacji? Nie potrzebowalem sie dlugo nad tym zastanawiac… Odepchnalem Maksa i usiadlem, starajac sie przezwyciezyc zawrot glowy.

- Musze natychmiast… - wymamrotalem.

Nawet nie zauwazylem ruchu dloni. Poczulem ucisk na szyi, Maks jak zwykle nie tracil czasu na dyskusje. Zemdlalem.

* * *

Chlodna dlon gladzila mnie po czole, czulem, ze ktos opiera sie o moje biodro. Otworzylem oczy - Anna.

Вы читаете Chorangiew Michala Archaniola
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату