Siedziala na dywanie, tuz przy moim lozku. Widzac, ze sie ocknalem, pocalowala mnie w policzek, przeslala zmeczony usmiech.

- Nareszcie sie zbudziles - powiedziala z ulga.

- Co tam slychac? - spytalem.

- Nic specjalnego. - Ziewnela, zakrywajac usta. - Nawiasem mowiac, niezle cie pochlastali - zauwazyla. - Kiedy zmienialam ci opatrunki…

- Tak dlugo bylem nieprzytomny?!

- Maks podal ci srodek nasenny, bo podobno gdzies sie wybierales - poinformowala mnie z lekka ironia.

Przyciagnalem Anne do siebie, przytulilem. Nie protestowala. Nie mialem nic przeciwko przyjacielskim zartom, ale teraz potrzeba mi bylo czegos innego. Musialem upewnic sie, ze Anna jest bezpieczna, zrzucic z siebie lek, ktory dreczyl mnie nawet w stanie nieswiadomosci.

- Wszystko bedzie dobrze - obiecala, jakby slyszac moje mysli. - Kochanie… - dodala po chwili cichutkim szeptem.

- To wszystko zaszlo dalej niz przelotny romans, prawda?

Nie odpowiedziala. Nie musiala, wiedzialem, ze mam racje. Zadne z nas nie nalezalo do ludzi latwo nawiazujacych kontakty, przyzwyczajenie sie do mysli, ze jestesmy od kogos zalezni, bedzie trudne. Mialem wiele pytan, ale wszystkie one mogly troche poczekac. Przesunalem sie na lozku, zrobilem jej miejsce.

- Poloz sie przy mnie - poprosilem.

- Tylko niech ci nie przychodza glupoty do glowy - uprzedzila mnie z usmiechem. - Jesli pozrywasz sobie szwy, Maks mnie zabije.

Mimo tego, co powiedziala, cofnela sie dwa kroki i zaczela wolno, zmyslowo zdejmowac ubranie. Poprawilem sie na poduszce, chcialem miec lepszy widok. Na poczatek na dywan sfrunela spodniczka, odslaniajac dlugie, smukle nogi w czarnych, siatkowych ponczochach z podwiazkami i seksowne, koronkowe majteczki, te same, ktore jej niedawno sprezentowalem. Mruknalem z zadowoleniem, kiedy zaczela rozpinac bluzeczke. Nie pamietalem juz o ranach, czulem sie calkiem zdrowy… Nagle zobaczylem opatrunek na ramieniu Anny, czar prysnal.

- Co to ma znaczyc?! - zawolalem, siadajac na lozku. - Co ci sie stalo?

- Drasniecie - rzucila lekcewazaco. - Gorzej obrywalam na treningu.

Przytulila sie do mnie juz calkiem naga, prowokacyjnie muskajac piersiami.

- Co sie stalo? - powtorzylem.

Ulozyla sie tak, abym nie widzial jej twarzy.

- Ci Afgancy… Moj brat rozwiazal ten problem. Bylam tam, zeby wszystkiego dopilnowac. Nie, nie bralam udzialu w walce - powiedziala pospiesznie, wyczula, ze tezeja mi miesnie. - Rykoszet. To sie zdarza.

Wypuscilem ze swistem powietrze z pluc. Mialem ochote na nia krzyczec, moze nawet uderzyc, wiedzialem, ze moglbym to zrobic bezkarnie, jednak w niczym nie rozwiazaloby to naszego problemu. Anna byla w Specnazie, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Musialem sie pogodzic z sytuacja. Zaczela mnie calowac, delikatnie gladzic, starajac sie uwazac na opatrunki.

- Co do tych szwow… - zaczalem.

- Po prostu staraj sie plytko oddychac - powiedziala szelmowskim tonem. - I lez na plecach.

- Z plytkim oddychaniem nie mam problemow - odparlem, pieszczac jej piersi. - Ale co do reszty…

- Damy rade - zapewnila mnie z przekonaniem.

Dalismy. Pozniej dlugo lezalem, sluchajac spokojnego oddechu Anny. Kiedy skonczylismy sie kochac, niemal natychmiast usnela. Zerknalem na zegarek, okazalo sie, ze przespalem ponad dobe. Anna musiala wrocic tu bezposrednio po akcji, wykapac sie, przebrac w seksowne ciuchy i czekac na moje przebudzenie. Wszystko po to, zeby zrobic mi przyjemnosc. No i byla jeszcze sprawa z oddzialem Michala Archaniola, jak zaczalem nazywac grupe dowodzona przez jej brata. Niewykluczone, ze musialbym poprosic go o pomoc tak czy owak, ale zapewne mialoby to swoja cene… Nie jestem pewien, czy ewentualne odnalezienie relikwii wyrownaloby nasze rachunki. A tak, Anna zalatwila wszystko bez mojej wiedzy, a wiec nie mialem wobec Rosjan zadnych zobowiazan. Nie ludzilem sie, ze byl to przypadek. Postapila tak celowo - z milosci. Jej brat, pulkownik Specnazu, znalazlby wiele sposobow, na jakie moglbym okazac mu swoja wdziecznosc…

Zacisnalem bezwiednie piesci, nie przywyklem, ze ktos sie o mnie troszczy czy wrecz ryzykuje zyciem. Nie bardzo wierzylem tez, ze Anna jedynie obserwowala cala akcje. W silach specjalnych nie ma outsiderow, sa tylko „wrogowie” i „nasi”. Musialem przyjac do wiadomosci fakt, ze moja ukochana zabijala dla mnie. Nie, zebym mial jakies dylematy moralne, nie ufam ludziom, ktorzy twierdza, ze nie potrafiliby nikogo zabic. To fanatycy albo wizjonerzy. Czasem rzeczywiscie nie byliby w stanie nikogo skrzywdzic, przynajmniej pojedynczo…

Wyslizgnalem sie z lozka ostroznie, aby nie obudzic Anny, musiala byc wyczerpana. Ogarnalem sie nieco i poszedlem szukac wujka Maksa. Jak zwykle siedzial na werandzie. Kiedy mnie ujrzal, bez slowa podsunal szklanke jakiegos metnego plynu. Maks spedzil dwa lata w buddyjskim klasztorze w Chinach, tuz przy granicy z Wietnamem. Zapedzil sie tam za swoim „celem”. „Cel” zostal namierzony i zlikwidowany bez problemu, ale cos kazalo Maksowi zostac tam na dluzej. Jednym z efektow pobytu w klasztornym zaciszu jest slepe zaufanie wujka do rozmaitych ingrediencji serwowanych w charakterze lekarstw przez mnichow. Przywiozl wiele receptur ze soba, a jego azjatyccy znajomi uzupelniaja na biezaco kolekcje egzotycznych ziol koniecznych do fabrykowania tych mikstur. Niezaleznie od choroby, ktora maja leczyc, wszystkie te kompozycje smakuja jednakowo obrzydliwie. Wychylilem naczynie duszkiem, wiedzialem, ze zapewnianie wujka, iz przezyje bez tego, jest strata czasu.

- Anna? - zapytal lakonicznie.

- Spi - odparlem rownie zwiezle.

- Jak twoje szwy? - kontynuowal z niemal niedostrzegalna ironia w glosie.

- Odwal sie - mruknalem.

Вы читаете Chorangiew Michala Archaniola
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату